Świat się ukrył w tumanach siwej mgły skłębionej.
Nad nim niebo się czernią rozlewa drzemiącą.
Wtapiam się w chmurę dymu pary napuszonej
Pastelowych szarości nicią się plączącą
I nic nie ma dokoła prócz puchu oparów,
Co obłokiem osiada na ziemi zroszonej.
Ledwo widzę nad sobą kontury konarów
Drzew korony w ów siność puszystą wgryzionej.
Pod butami się iskrzą politurą deszczu
Liście, które butwieją na szklanym chodniku.
W tle się sączy jak krople nikły odgłos szeptu
Łysiejących gałęzi szumiących bez liku,
A nade mną jak ostrzem szpiczastej stalówki
Światło latarń się szpilką wbija w mgły poduszkę.
Siwa przestrzeń jak ścianka wapienna wydmuszki
Skraca oczom wędrowca postrzępioną dróżkę.
Idę zatem wolniutko, wręcz stopa za stopą,
By nie zderzyć się czasem z tym, co za woalem.
Przysłuchuję się bacznie, co też dźwięki głoszą,
Choć nie słychać nikogo i niczego wcale.
Rozłożyłam ramiona – w końcu jestem sama -
I kadłubem mych dłoni przecinam fal pianę.
Wokół ciała się piętrzy ów mydlana piana,
A ja płynę, nurkuję nim na brzegu stanę.
Macham czasem rękoma niczym ptak skrzydłami.
Mam wrażenie, że wzbijam się przez wodę wyżej
Niczym igła, co zszywa obłok z obłokami…
Wpadam w głębię koloru, co siwieje siwiej.
Pochłonęła świat szarość sztywnych, śnieżnych białek
Rózgą ciepłej wilgoci ubijanych w misie.
Jeszcze nawet do wschodu nie dotarł zegarek,
Kiedy się rozpłynęłam w ów zamglonym świcie.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz