mojemu synowi
A kiedyś, gdy
twarz mą ujrzysz w rysach starości,
Wspomnij
kobietę, którą byłam w twym dzieciństwie.
Ona w moich
źrenicach swym spojrzeniem gości.
W mych oczach
– tak śmiem sądzić – nigdy nie przeminie.
A kiedyś, gdy
me dłonie niedołężne będą,
Wspomnij, że
cię nosiły te ręce w objęciach
I że im… wbrew
pozorom… nie jest wszystko jedno,
Że z tęsknoty
za tobą drżą stanem przejęcia.
A kiedyś, gdy
me stopy odmówią pokory,
Wspomnij, że na
spacerach ci towarzyszyły,
Że aż od
świtów wczesnych po późne wieczory
Przy twoich
nogach w tańcu przestrzenie mierzyły.
A kiedyś, gdy nie
wezwę imienia z pamięci,
Wspomnij jak
ciebie mówić cierpliwie uczyłam.
To nic, że ma
świadomość się bezmyślnie kręci
I że się w
sobie sama strasznie pogubiłam.
A kiedyś, gdy
me palce łyżki nie poskromią,
Wspomnij jak
ciebie dawniej po włosach pieściły,
Jak cię
wspierały w trudach wyciągniętą dłonią,
Jak ciebie
krętą drogą chętnie prowadziły.
Kiedyś, gdy w mej
starości wydam ci się obca,
Wspomnij, że jestem
nadal tą samą kobietą,
Która wciąż wielkim
sercem kocha w tobie chłopca,
Która wciąż za
nim błądzi z rozpaloną świecą,
Która cię wypatruje jak we wschodzie słońca
Rozpalona miłości
ogniem wiekuistym,
Która żyje dla
ciebie aż do swego końca
I dla której ty
jesteś promieniem świetlistym.
Być może nie tą
samą radością zostanę,
Nie tym samym ładunkiem
energii szalonej,
Ale we mnie wciąż
będziesz mieć tą samą mamę
I pokłady miłości
nieograniczonej.
Może rozum złośliwie
odbierze wspomnienia,
Odrze ciało z dowodu
mojej tożsamości,
Usta sklei kalectwem
głuchego milczenia,
Zepchnie duszę
w piwnicę mej podświadomości,
Ale serce na wieki
będzie cię kochało
I dla ciebie jednako
w każdej chwili biło,
Więc cokolwiek
się będzie ze mną kiedyś działo,
Wiedz!, że serce
dla ciebie nic się nie zmieniło.