czwartek, 29 lipca 2021

DLACZEGO ŚLIMAK SIĘ ŚLIMACZY?

Wczesnym porankiem ślimak Boleczek

Był amatorem długich wycieczek,

Więc po śniadaniu wyruszył w drogę,

Ciągnąc po bruku swą długą nogę,

Nim się słoneczko ze snu zbudziło

I zanim z nieba się zaświeciło.

Pełznie Boleczek z muszlą na plecach.

Księżyc z poduszek ścieżkę oświeca.

Latarnie, stojąc w linii chodnika,

Topią się światłem, płyną w strumykach,

Ciemność jasnością płosząc zuchwale,

Więc ślimak nie miał trudności wcale,

By widzieć dokąd dotrzeć zamierza,

Zatem do celu szlak swój przemierza

I wolno pełznąc, i wolno krocząc –

Można powiedzieć – wyruszył nocą,

Co by zakończyć podróż w południe

I do obiadu zasiąść, lecz schludnie.

Idzie więc ślimak ścieżką powoli,

A, że odważny i się nie boi,

To tu przystanie, tam się zatrzyma,

Tam z ciekawości zajrzy oczyma,

Tu się rozejrzy, coś zauważy,

Jakby w podróży czuwał na straży.

Minęło godzin kilka z pewnością,

Których się nie da zmierzyć długością

Drogi ślimaka Bolka wyprawy,

Bo ślimak jeszcze nie wypełzł z trawy,

Chociaż już dawno pełzać powinien

Przez krawężnika wypukłą szynę.

Wtem pasikonik wyprzedza Bolka.

Mija go motyl oraz biedronka.

Pszczoły ślimaka też pokonują

I gąsienice szybciej wędrują.

Nie ma owada bowiem na łące,

Co się tak w krokach powolnie plącze

Jak się ślimaczy ślimak Boleczek –

Miłośnik długich, pieszych wycieczek.

Czemu tak bywa?! – pytasz zdumiony.

Ślimak naturą jest zachwycony.

Co krok, to Boluś się zatrzymuje

I świat z zachwytem tym obserwuje.

Zerknie na krople porannej rosy,

W której odbija ciekawskie oczy.

Policzy wszystkie na liściu nerwy

I kwiaty wącha, i źdźbła bez przerwy.

Na grzyb się wespnie pod pajęczyną,

Która związuje paprocie liną,

Aby podziwiać nici strukturę

I zbadać sieć tę, a w sieci dziurę.

Stanie i w niebo wzrok swój zarzuci,

By sprawdzić, czy się obłok nie smuci

I czy nie kapnie deszczu kroplami,

Sypiąc na ziemię wody perłami.

Wsłucha się w wiatru szepty, szelesty.

Patrzy uważnie na krzewów gesty.

Fale w kałużach wychwyci okiem

I się zachwyci każdym widokiem,

Który po drodze mija, wędrując,

Pięknem natury się delektując.

To, że się ślimak w drodze ślimaczy,

Nic tak naprawdę złego nie znaczy.

Ślimak po prostu jest romantykiem,

Co jest zaletą, nie zaś przytykiem.

Pełznie powoli i więcej widzi.

Jedynie głupiec z ślimaka szydzi.

Śpiesząc się wiecznie, wiele się traci.

Niekiedy postój też się opłaci,

Bo można wówczas więcej zobaczyć

I poznać, co to i jest, i znaczy?

Wiedza niczego bowiem nie zmienia,

Gdy jest teorią bez doświadczenia.

Warto się zatem przyjrzeć naturze,

W której to chmura nierówna chmurze.

Takie zjawiska ślimak Boleczek

Bada na trasie swoich wycieczek

I się ślimaczy, pełznąc w zachwycie,

Zgłębiając wiedzę, czymże jest życie.

Weź czasem przykład z Bolka ślimaka.

Zobacz, że trawa jest różnoraka,

Że innym kształtem suną obłoki

Oraz że cisza też gubi kroki.

Nie będziesz wówczas wcale się nudził,

Tylko ciekawość naukowca budził

I poznasz rzeczy jako Boleczek,

Które to zgłębia w czasie wycieczek.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 26 lipca 2021

ZNISZCZENIA NIE DO UNIESIENIA

Kiedy Jasiu był mały, kochał swoją mamę.

Wszystkie inne kobiety były takie same.

Mama Jasia jedyna, bowiem wyjątkowa,

Więc płynęły z ust Jasia zapewnienia słowa,

Że, gdy będzie dorosły, ożeni się z mamą –

Niewiastą najpiękniejszą, najszczerzej kochaną.

Kiedy Jaś edukację w przedszkolu rozpoczął,

Poznał tam pięciolatkę niezwykle uroczą,

Więc wszystkim rozpowiadał, że ma narzeczoną,

Która niebawem będzie Jasia tego żoną.

Rozkochiwał się Janek w przepięknych niewiastach,

Więc miłością do kobiet hojnie, szczodrze szastał.

W szkole miał podstawowej Janek koleżanki,

Więc dziewczynek przy Janku kłębiły się wianki,

A!, że był urodziwy i inteligentny,

I że umiał rozdawać piękne komplementy,

Miał od dziecka nasz Janek wielkie powodzenie

I nie musiał się bawić w długie uwodzenie.

Darzył Janek kobiety swą szczerą miłością

I jak się zakochiwał, to ze wzajemnością.

Nie narzekał przenigdy Jan na odrzucenie

I nie wiedział w ogóle czym osamotnienie,

Więc, choć chłopcem był małym, planował rodzinę,

Marząc o mądrej oraz serdecznej dziewczynie.

Wszystko już niemal pewne i przejrzyste było.

Dążył Jan, by się każde marzenie spełniło,

Ale… nagle!, bieg zdarzeń tyłem się odwrócił.

Janek plany chwalebne natychmiast porzucił

Po prelekcji, co w szkole była prowadzona

Przez osobę – tę, która w wiosnę wystrojona –

W pedagogów się wkradła bez przygotowania,

Robiąc w głowach młodzieży chaos zamieszania,

Głosząc, nie będąc wcale ani pedagogiem,

Ani nawet po studiach też seksuologiem,

Że się dzisiaj we seksie wiele rzeczy zmienia

I że warto gromadzić różne doświadczenia,

Popróbować z dziewczyną, spróbować z chłopakiem,

By wiedzieć, co się bardziej przeżywa ze smakiem

I by na tej podstawie móc że się określić,

W której grupie wypada orientację zmieścić.

Jan się przejął, więc ruszył w kierunku wskazanym,

By w temacie pociągu być zorientowanym,

Czy, jak myślał, gustuje w kobietach z pewnością,

Czy też raczej do mężczyzn zmaga się z miłością?...

Raz się kochał z dziewczyną, raz z chłopcem na zmianę.

Ekscytacje miał wielką, fantazje te same.

Trudno było decyzję podjąć w tej dziedzinie.

Mógł się kochać i w chłopcu, mógł też i w dziewczynie.

Zdecydować się nie mógł, bo dupa rządziła,

Wobec której i głowa uległość ćwiczyła.

Skakał zatem po kwiatkach jak przy pracy pszczoła,

Więc sączyła się seksem codzienność wesoła.

Gdy zasypiał z kobietą, budził się z mężczyzną.

Gdy do łóżka szedł z panem, wstawał z miną dziwną,

Bo się okazywało, że pani z nim leży… -

Tego nie kontrolował, nie znał, w to nie wierzył.

Wszystko się mu wymknęło, z modą popłynęło.

Trudno zgadnąć skąd, czemu i jak się zaczęło?!...

Jeszcze trudniej zaś, kiedy i czy się zakończy?...

Janek lękiem strapiony, że seks go wykończy,

Poszukuje w doznaniach swojej orientacji

Oraz w swych doświadczeniach najprawdziwszej racji.

Ta rozwiązłość „naukowa” tak go pochłonęła,

Że grzybica, świerzb, kiła do prącia przylgnęła.

Stoi Janek przed lustrem po jądrach się drapie.

Chlamydioza, rzeżączka z cewki ropniem kapie.

„Kimże jestem?” – Jan siebie w zwierciadle zapytał

I zębami od bólu, i swędzenia zgrzytał –

„Człowiek gorszy od małpy… Ni samiec, samica…

Tym, co w majtkach schowane bardziej się zachwyca.

Kopuluje z kimkolwiek, gdziekolwiek się zdarzy

Póki się chorobami, cierpieniem nie sparzy,

A gdy w lustro spogląda nie wie, czy hetero,

Czy jest homo lub inną jakąś to cholerą.

Małpy tego problemu wszak nie posiadają.

Częściej głowy niż dupy w życiu używają.

Człowiek zaś to przewrotne i dziwne stworzenie,

Bowiem nim dyryguje tylko przyrodzenie.

Czy Darwin Karol rację miał z tą ewolucją?!...”

Popęd wtargnął w teorię wielką rewolucją.

Zatem jest podobieństwo, że nie z małpy człowiek,

A małpa jest z człowieka, gdyż ma więcej w głowie.

Jak rozstrzygnąć zagadkę w takiej sytuacji?!...

Jan wpada w obłęd myśli, szaleństwo wariacji.

Dziś nie wie czy jest homo, czy może hetero,

Czy jakąś inną, obcą dla siebie cholerą.

Dziś nawet stracił wiedzę, czy jest już kobietą,

Czy być może mężczyzny jakąś jeszcze resztką?

Czy winien się przedstawiać jako Jan?!... czy Jasia?...

Patrzy biedny z litością na chorego ptasia

I choć stara usilnie sobie odpowiedzieć,

Wie jedno, że nic nie wie i nie będzie wiedzieć.

Takie ideologia sieje spustoszenia,

Że nastają zniszczenia nie do uniesienia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



ZBLIŻA SIĘ WRZESIEŃ

Nie wiem,… czy to w uszach dzwoni, czy świerszcze grają?...

Echo delikatnym westchnieniem nuty niesie.

Ptaki chyba zaspały, bo już nie śpiewają,

A na liściach i trawach rozsiada się jesień,

 

Rozpruwając koronki białej rękawiczki,

Co jak nitka, na którą rosa nawleczona,

Otula źdźbła, gałązki jakoby szaliczki

I dzwoni perłami wody przez wiatr trącona,

 

Który niczym poeta późno przebudzony

Drobnym krokiem przemyka, kłosy rozsiewając.

Szumem, szelestem zdradza, że jest już spóźniony…

Biegnie, po sobie tylko rześkość zostawiając.

 

Ziemia pachnie wilgocią brzemienna, spulchniona

Jakby naga w jeziorze o świcie pływała

I skórą, co kąpielą poranną skropiona,

Jakby się z oceanu mokra wynurzała.

 

Blade słońce opada na jej jędrne piersi

Niczym jedwab pareo, co przed wstydem chroni.

I opływa jej talię oraz zmysły nęci

Jak kochanek, co krople pocałunkiem goni,

 

Z gołej skóry spijając wody rozproszenie,

Osuszając ustami przemoczone ciało,

A zwilżając swe wargi łagodzi pragnienie,

Któremu namiętności wciąż mało i mało.

 

I w tym wszystkim w habitach ptactwo krukowate

Przekrzykuje pod niebem własny głos, co w locie.

Chmury, co na błękicie ułożone w kratę,

Topią się i skapują na ziemię w łoskocie.

 

Kończy się czas zieleni, który matowieje,

Choć dla oka ludzkiego zdaje się soczysty.

Za niedługo kluczami obłoki przesieje

Skrzydeł splot, ptasi lament w nostalgii przejrzysty.

 

Za niedługo pod ściółką grzyb zaowocuje,

Wrzosy pióropuszami rozrosną się w lesie.

Już na wskroś mnie przeszywa i smutkiem przejmuje

Zwiastowanie jesieni, gdyż zbliża się wrzesień.

 

Czuję dotyk tej pory roku na ramieniu,

Który włosy na karku niepokoi w palcach.

Wchodzę w jesień z radością a także w natchnieniu

Niesiona w jej objęciach przy tonacji walca.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 23 lipca 2021

ILEŻ - ILUŻ

Ileż dusz jak kapliczek wrośniętych przy drodze,

Oplecionych pędami dzikiej róży, bluszczu…

Ileż dusz oderwanych od Ciebie mój Boże

Jakoby imitacje podobne do kruszcu…

 

Iluż ludzi samotność drobi na talerzu,

Odcinając sztućcami poszczególne członki…

Ilość ta się rozrasta na wzór niczym perzu,

Który plagą zalewa oceany łąki.

 

Ileż dusz porzuconych po świecie się błąka,

Niepotrzebnych nikomu, całkiem nieprzydatnych…

Ileż dusz w sieć sumienia, bo zdarzeń się wpląta

Obarczonych ciężarem spraw przecież niełatwych…

 

Iluż ludzi ucieka w przeróżne używki,

Aby stłamsić rosnące poczucie nieszczęścia,

By choć trochę ubarwić życia obraz brzydki…

Statystyki nie mają szczerego pojęcia.

 

Ileż dusz zatraciło i sens, i znaczenie

Z wielkim bólem się budząc po przespanej nocy…

Ileż dusz życie swoje widzi jak cierpienie,

Wypłakując w poduszkę swe żałobne oczy…

 

Iluż ludzi udaje, choć dłużej nie może,

Nie potrafi i nie chce być, kim nie jest wcale…

Łez wylanych ukradkiem ląd połyka morze,

Zalewając codzienność, jak powódź, zuchwale.

 

Ileż dusz na bezdomność, bezpańskość skazanych

Wegetuje, bo życiem cieszyć się nie umie…

Ileż dusz jest wzgardzonych i ukrzyżowanych,

Których nikt nie pokochał i nikt nie rozumie…

 

Iluż ludzi chodnikiem mija mnie strapionych

Z przyklejonym uśmiechem na posępnych ustach

I w tej swojej tragedii niezauważonych

Jakby oni to była przestrzeń tylko pusta…

 

Egoizmu ołtarze ten stos pochłaniają

Pod proporcem ułudnej , sztucznej wrażliwości.

Nad głowami mas dłonie w Niebo się wspinają,

Wyżebrując błaganiem choćby grosz litości.

 

Niebo groszem nie skąpi i rzuca monety,

Które są niezłapane i leżą na drodze,

Które sprzeniewierzone, zdeptane niestety

Budzą gniew, że im Pan Bóg nawet nie pomoże.

 

Uwięzieni na zawsze, czy tylko przelotnie…

I od czego zależna jest ludzka głupota.

Świat od rozczarowania i goryczy moknie.

Gaśnie,… czy bezpowrotnie?!, do życia ochota.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




czwartek, 22 lipca 2021

USIĄDŹ PRZY MNIE...

Usiądź przy mnie ciszo i weź mnie za rękę.

Niech poczuję spokój, nie tylko udrękę.

Niech głowę przyłożę do twego ramienia.

Niech się dusza we mnie tobą rozpromienia.

 

Połóż ciszo usta na strapionej głowie.

Niechże i świadomość nareszcie się dowie,

Żeś jest mą patronką i pocieszycielką,

Że w tobie znajduję radość życia wielką.

 

Obejmij mnie ciszo matczyną czułością.

Niechaj twa obecność tuli mnie miłością,

Abym, dzięki tobie, kochaną się czuła

I by smutku plaga serca mi nie struła.

 

Och, jakże mi dobrze w twoim towarzystwie.

W tobie usypiają me zmartwienia wszystkie.

W tobie się szczęśliwość odprężona budzi

I gaśnie tęsknota, zależność od ludzi.

 

Ach, jakże mnie karmi, poi twoja bliskość.

Dzięki tobie zda się lekką rzeczywistość,

Która problemami strasznie mnie uciska

I w codzienność lękiem o jutro się wciska.

 

Ech, jakże mi cudnie, żem ciebie spotkała,

Żem się w tobie ciszo szczerze rozkochała.

Gaśnie w tobie ciemność i zmysłów strapienie.

Mam w tobie mej woli, ciszo, pokrzepienie.

 

Gdy przy tobie siadam na ławce pod drzewem,

Słyszę jak obłoki ścierają się z niebem,

Jak trawa się dźwiga, z rosy otrzepuje

Oraz jak ze ździebeł rosa ta skapuje;

 

Słyszę mgły szelesty, co tiulem zawadza

O kwiatów kielichy, gdy się weń przechadza;

Słyszę jęk gałęzi, na której wiatr siedzi,

I kroki spojrzenia, którym cienie śledzi;

 

Słyszę metaliczne liści kołatanie,

Jak blaszka o blaszkę krzesi z nich stukanie;

Słyszę pluski wody jakoby ślizg węża

Oraz łoskot bryzy, co chłodem odpręża;

 

Słyszę trzask łupiny, co jak szkło się tłucze,

Gdy sito konarów kasztany zeń płucze,

I słyszę jak kora od pnia się odkleja,

Gdy owad w nich drąży szlaki na kształt leja;

 

Słyszę liny tarcie, kiedy słońce wschodzi

I niczym kurtyna na szczyt góry wchodzi;

Słyszę jak się pręży, cedząc sieć promieni,

I jak syczy z nieba splotami płomieni;

 

Słyszę gwiazd szuranie, otarcia księżyca…

Wszystko to i więcej w tobie mnie zachwyca,

Więc bądź przy mnie ciszo na przekór,… pomimo…

Niech w twym towarzystwie lata moje płyną.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl