piątek, 29 grudnia 2023

WIOSNA ZIMĄ

Piękną wiosnę mamy tegorocznej zimy.

Słońce wszak przetarło śnieżnobiałe szlaki,

Dzięki czemu w świetle złotym się pławimy,

Które ożywiło rozśpiewane ptaki.


Jasne, promieniste niebo się rozpięło

Nad obmytą deszczem ziemią w półletargu,

Wiatrem ciepłych prądów powietrze natchnęło,

Więc szeleści, szepce jak wrzawa na targu,


Pomiędzy którego stragany się wplata,

Prześlizguje, wije sprytnymi dźwiękami

Jakby zapowiedzią już bliskiego lata,

Choć kalendarz zimę głosi karteczkami.


Rok się przecież kończy za trzy dni zaledwie.

Czyżby na sylwestra z wiosną chciał się bawić?

Okna wystrojone w choinkowym świetle

Nie dają się słońcu paletą barw strawić


I tym to sposobem człowiek jest świadomy

Z jaką porą roku ma dzisiaj przyjemność,

Chociaż przez pogodę za nos jest wodzony

W słońca grudniowego zimową bezsenność.


Wszystko się zmieszało, zmieliło dziwacznie.

Cztery pory roku się zredukowały.

Jaka z nich się jutro o poranku zacznie?

Zmysły orientacji całkiem sfiksowały.


Jeszcze nie opadły świąteczne emocje,

Jeszcze rozmarzenie sielsko się unosi,

A już się przed styczniem czas pokłonił wiośnie

I przed Nowym Rokiem narodziny głosi


Czegoś, co się nadal w drzwiach nie pojawiło

A co wyczuwalne się fizycznie zdaje.

Czy się coś odgórnie w przyrodzie zmieniło,

Że od kalendarza pogodą odstaje?


A może... to dusza w ciele dziecinnieje

I od jej uśmiechu świat radością płonie,

Od beztroski w szczęściu cały promienieje,

Kiedy splendor serca z zachłannością chłonie.


Może to młodości zew nieustraszony

W przestrzeń się wyrywa aurą gorejącą,

Przez co świat zimowy jesienią skropiony

Zda się wiosną, w której tkwi lata gorąco.


Odnaleźć nie sposób swego położenia.

Świadomość inaczej oblicza dni roku.

Natura natomiast się odmiennie zmienia

Czemu człowiek nigdy nie dorówna kroku.


Wiosna zimą będąc albo zima wiosną

Jesienią u schyłku razi prosto w oczy.

Chyba nas to wszystko wokoło przerosło.

Niczym nas już raczej nigdy nie zaskoczy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 22 grudnia 2023

CZAS PRZEDŚWIĄTECZNY

Niby nie było... a przecież się zdarzyło.

Wspomnienie pachnące żywicą igliwia

Salon w moim domu drzewkiem rozświetliło.

Barwami zachwyca, błyszczy i zadziwia...


Aż mnie owładnęła nostalgia głęboka,

Więc z kubkiem herbaty pod drzewkiem usiadłam.

Zeń przeszłość mi wpadła do ckliwego oka.

Z wielką przyjemnością w jej łaski się wkradłam


I z dziadkiem przez okno gwiazdy wypatrując,

Która nam pozwoli zasiąść do kolacji,

Słyszałam trzask ognia, ciepło jego czując

Bijące spod kuchni rozżarzonych kafli.


Niecierpliwość dziatwy z krzątaniem się zlała

Kobiet, co półmisy potraw szykowały.

Perłową poświatą okolica cała

Lśniła, bo ją zimy płatki przykrywały.


Stąd, kiedy ktoś wchodził do domu z podwórza,

Wpadał wiatr psotliwy, zimno w progu prósząc

Jakoby na zewnątrz wręcz szalała burza,

Zamiecią śniegową wyjąc, świszcząc, hucząc.


Miał więc człek wrażenie, przez szyby zerkając,

Że się z nieba gwiazdy na ziemię zsypują,

Na ocean bieli srebrem osiadając,

Diamentową łuną w ów bieli królują.


Mróz trzeszczał pod stopą niczym szkła opiłki

Rozgniatane butem i śladem stapiane.

Na oknach rzeźbione kwiaty ostrzem szpilki

Do framug koronką były doczepiane,


A nagie gałęzie w kołnierzach śniegowych

Sterczały bombkami ptaków oblepione.

W konarach plastrami słoniny zdobionych

Wisiały sikorki, gile weń zwabione...


Dziś za oknem zima w jesiennej oprawie,

Posmutniałe drzewa jak kondukt żałobnic.

Dziś sama się w kuchni w gospodynię bawię,

Na szybach się kładą kwiaty tylko z donic...


Milczenie zaś echo czymś że ogłuszyło,

Więc nie słychać dziatwy, co dokazywała.

Istnienie się cieniem mych bliskich rozmyło...

Wszystkich, co odeszli, będę wspominała...


Pusto, jakoś chłodno, bo tęsknota wpadła,

Obok mnie się pewnie z kawą rozsiadając.

Łyk mi żalu utkwił jak uściskiem gardła,

Kiedy zobaczyłam, przez ramię zerkając,


Czas mego dzieciństwa szczęściem okraszony,

Któremu się przyszło pożegnać z beztroską...

Obraz mej rodziny przy stole zamglony

Teraz już smakuje i słodko, i gorzko...


Wiele miejsc wszak pustych po tych pozostało,

Których śmierć zabrała kilka lat do tyłu.

Wielu się po świecie z grona rozjechało

I przepadło w zgiełku rożnych spraw też tylu...


Trzeba z wspomnień wracać do rzeczywistości.

Makowce pod lnianym okryciem już pachną.

Muszę przygotować zanim pójdę w gości

To, co ustalone było wszak niedawno.


Odkładam do zlewu chłodny, pusty kubek.

Cynamonem pachnie i piernikiem w kuchni.

Orzechy z łupiny do koszyka skubię.

Czekam aż się ciasto pod ściereczką spulchni


Oraz siłą rzeczy spoglądam na okno,

W którym stałby dziadek, gwiazdy wyczekując.

Od kropelek deszczu szyby smutne mokną,

"Dzwonki sań" w parapet mżawką wystukując.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 19 grudnia 2023

BRAK WODY

Krzyczę!... Czemu krzyczę, uderzając pięściami?!

Potrzebuję dotyku jako wiatru drzewa,

Który wpada w korony i drży gałęziami,

Na klawiaturze liści szeleszcząco śpiewa,


Każdą myśl owym szumem światu obwieszczając,

Przeradzając ją w słowo, co się ciałem staje,

Każdy pogwar i pogłos drzew wypowiadając,

Przez co niemym podmuchom rangę pieśni daje.


Wiatr bez drzew pozbawiony zostałby języka.

Siłą tylko naporu przestrzeń by rozcinał.

A i drzewa bez wiatru jak bez nut muzyka.

Nikt by strun z taką pasją sztuki nie napinał.


Krzyczę!... Czemu krzyczę, uderzając pięściami?!

Potrzebuję miłości jak ptak upierzenia,

By otulić swe ego i bujać skrzydłami,

Na poziomy się wznosić wyższego spojrzenia.


Dzięki piórom ptaszyna zimna się nie trwoży,

Nie ucieka przed deszczem, śnieżycą czy gradem,

W zawieruchach złowrogich, w których gniew się sroży,

Też - wbrew wszelkim pozorom - daje sobie radę.


Upierzenie dla ptaka niczym dla człowieka

Pewność siebie, odwaga oraz pokój ducha.

Bez tych piór ptak umiera, a człowiek kaleka

O swe miejsce nie walczy i się w nim nie szuka.


Krzyczę!... Czemu krzyczę, uderzając pięściami?!

Potrzebuję przyjaźni, by móc się wypłakać

Jak niebo, które Ziemię, oblewając łzami,

Nie będzie jej ni z piękna, z radości okradać,


A doda nawet krasy i ją ubogaci,

Pojąc, karmiąc, by rosła i się rozmnażała.

Słońca ciepłem się hojnie za wierność odpłaci,

By nieszczęścia i nędzy nigdy nie doznała.


Tak i człowiek, co który ma swą bratnią duszę,

Samotności nie dźwiga, choćby jarzmo nosił.

Gdyby nawet się brzmię wydało za duże,

Będzie się, mimo wszystko, jak orzeł unosił.


Krzyczę!... Czemu krzyczę, uderzając pięściami?!

Potrzebuję nadziei jak roślina światła,

By się wzbiła w obłoki bujnymi pędami,

By w kolorze zieleni płowo nie pobladła,


By w niej jako w balonie pędzonego wina

Soki życie tłoczyły, kwiatami strzelały.

Niechaj pod urodzajem stół nogi ugina

Wdzięczny za kosz owoców, co rośliny dały!


Tak i człowiek, gdy ciągnie go nadzieja w przyszłość,

Powołaniem wypełnia czas swego istnienia.

Wtedy wie, że nie darmo być mu tutaj przyszło,

Że ma też własnym życiem coś do powiedzenia.


Krzyczę!... Czemu krzyczę, uderzając pięściami?!

Ciągle szukam i szukam... i się nie znajduję

Jakbym była jedynie snem lub marzeniami.

Dzięki wierze jedynie jeszcze nie wariuję


I się budzę, i wsuwam swe ramię pod belkę,

Stopę stopą zagrzewam, by kroki stawiała,

Znoszę drogi pod górę niewygody wszelkie,

Choćbym - jakoby Syzyf - wszystko zaczynała


Od początku, od nowa, się pociechą łudząc,

Że tym razem się uda, bo mnie Pan Bóg wspiera.

I tak... żyję się życiem za grzech Ewy trudząc,

Choć w upale brak wody nierzadko doskwiera.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 18 grudnia 2023

MLECZNA SZAFARNIA

Biała ciemność zalała całą okolicę,

Pochłonęła świat gęstą zawiesiną mleka.

Więc przydrożne latarnie utworzyły szpicę.

Blade światło z trudnością przez tę biel przecieka,


Rozszczepiane na rzadkie zacieki jasności,

Co się z gąszczy tumanów wygrzebać nie umie.

Dym ów bieli puchatej - albinos ciemności

Płynie falą wzburzoną w głuchoniemym szumie.


Nic nie widać... nikogo dostrzec się nie zdoła.

Wzrok zmuszony jest padać ostrożnie pod nogi.

Kłęby wilgotną ścianą pod naporem czoła

Tworzą kurzawy grubej opór kroków srogi,


Człowiek bowiem zanurza się w głębię białości.

Oczy bielmem zachodzą mu w owych warunkach

I wsysany w bezdenność ślepej widoczności

Nić Ariadny zaciska śladem stóp w splot sznurka.


Chciałoby się na boki rozciągnąć ramiona

I odepchnąć rękoma bieli zawiesinę,

Ale przestrzeń jak budyń skrobią zagęszczona

Zda się mieć znacznie większą niźli człowiek siłę.


Świat się zapadł i zniknął niczym Atlantyda.

Próżnią siwą połknięty wyparł się istnienia.

Niczym się w ów odmęcie otchłani nie wyda,

Bo wyrzekła się Ziemia własnego imienia.


W nieskończoność się ciągnie topiel niezgłębiona

Jakby gumką ktoś wytarł sieć geograficzną.

Czeluść przestworem bieli zda się niezmierzona,

Gdyż opary gęstnieją, tworząc mgłę magiczną,


Co na wzór bezradności kradnie przywileje,

Kiedy trud codzienności przytłacza człowieka,

Los się z niemocy ludzkiej wręcz szyderczo śmieje

A odporność na ciężar przez palce przecieka.


W takich chwilach ciemności lub niekiedy... latach

Pozostaje nadzieja jako blask latarni,

Które światłem zdradzają wciąż obecność świata

W wypełnionej po brzegi ów mlecznej szafarni.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




czwartek, 14 grudnia 2023

SMAK CUKIERKA

Niebawem święta, a mnie... dziwnie tęskno

Nie za kimś, za czymś, przeszłością, marzeniem.

Gdzieś się podziało spontaniczne piękno.

Wszystko jest sztucznym zjawisk ułożeniem.


Spotkania z ludźmi też nienaturalne...

Krótkie, zmęczone, reżyserowane.

Tematy w gronie płytkie i banalne,

I na świecznikach wyeksponowane.


Czas smak zatracił i aromat szczęścia.

Wszystko się dzieje strasznie przyspieszone.

Mienią się tylko świątecznie obejścia

Jak katalogu strony odtworzone.


Twarze jak maski z Vogue'a wycinane.

Warstwą fluidu szczerość zasłonięta.

Granice mężczyzn - kobiet zacierane.

Uprzejmość, co się pod nogami pęta


I to rażące na sobie skupienie

Jakby świat wokół w ogóle nie istniał.

Wszystko straciło ów świąt zabarwienie.

Wstręt się sztucznością, gdzie zdołał, powciskał.


Wiem, że nie cofnę wskazówek zegara.

Nie wskrzeszę tego, co utraciliśmy.

Przyszłość się również zapowiada szara.

W swym zatraceniu się pogubiliśmy,


Budząc kompleksy jak z zaświatów duchy,

I z gazetowym uśmiechem na ustach,

By dodać sobie fałszywej otuchy

Idziemy w tłumy, gdzie samotność pusta


Zbiera swe żniwa sierpem załamania -

Depresji, która po kątach nas ciąga,

By nikt nie słyszał naszego szlochania,

Gdy to się echem w zakamarkach błąka.


Wszak nie wypada ideału niszczyć,

Co w social mediach zwykło się panoszyć.

Siedząc prywatnie na zwalisku zgliszczy,

Ludzie przywykli pawie piórka stroszyć.


I tak te święta... jak witryna w sklepie...

Śliczne na pokaz, a w środku smutne.

Większość życzenia "zdrowia, szczęścia" klepie,

Mając intencje w swym sercu obłudne.


Przeminą szybko, niemal bezboleśnie

Jakby nie były datą zaznaczone,

Jakoby miały kruchą chwilę we śnie...

Koleją rzeczy - zda się - narzucone.


Może to wynik wschodzącej starości,

Co mój ugina grzbiet swoim ciężarem?

A... może syndrom mej spostrzegawczości,

Który przepełnia mą wrażliwość żalem?


Każdy gdzieś pędzi na oślep w amoku,

Udając, że ma życie pod kontrolą.

Tymczasem iskrzy rozpacz w jego oku,

Bo w duszy ranie ów czas bywa solą.


Warto więc - może?! - zegary zatrzymać,

Zdjąć maskarady warstwy jak z cebuli,

Kogoś za rękę po prostu potrzymać,

Kogoś ramieniem objąć i przytulić,


Ustom odpocząć dać od nieprawości,

Aby poczuły jak prawda smakuje,

Sercu pozwolić na szczerość w czułości,

Za drzwi wyrzucić, co nas deformuje.


Nieważny brokat, światła w szklanych bombkach,

Stół, co się łódką od potraw ugina.

Niech żadna dusza nie płacze po kątach,

Ciało niech żadne kolan nie ugina


Przed propagandą i obłudą świata,

Który zaciera jak stręczyciel dłonie

Który nas wrednie z nas samych okrada

I ekscytacją od korzyści płonie.


Niech ten czas będzie nami przesiąknięty -

Bezwstydnie szczery (jak mówią: "do bólu!).

Płaszcz zakłamania niech z nas będzie zdjęty

I odwieszony, by się pozbyć trudu.


Ten dzień (dwa może) w całym krótkim roku

Niech się przedłuża dzieciństwem beztroskim

I nie przyspiesza niepotrzebnie kroku

Stając się dla nas jako karmel słodki,


Co na choince w błyszczących sreberkach

Różne odcienie kolorów przyjmuje...

Pamiętam dotąd smak tego cukierka,

Którym się drzewek już nie dekoruje.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 13 grudnia 2023

PRZED SIEBIE

Czuję na sobie oddech ziemi śpiącej.

Wznosi się parą spod powierzchni w niebo.

Spod świateł pełznie jezdni się budzącej

Ku trawom mokrym i bezlistnym drzewom.


Nade mną białe w odcieniach szarości

Kłęby się ciągną w kolor dość głęboki.

Granatu, który hen na wysokości

Atramentowym odbija obłoki


I srebrne punkty gwiazd jakby cyrkonii,

Co się gdzieniegdzie na kobalcie mienią

Niczym diamentów okruszki na dłoni.

W nich się przyglądam przeróżnym odcieniom


Chłodnego światła barwy kryształowej,

W której to kwarcu odłamki zastygły.

Z latarń zaś jasność struktury miodowej

Jak złotą nitką nawleczone igły


Do łat chodników deszczem się błyszczących

Nocy satynę przyszywa na stałe.

Na owych nitkach latarń się świecących

Ciemność się trzyma, lecz słabo, niedbale,


Bowiem ospale, leniwie, powoli

Zegar od wschodu kurtynę podciąga.

Za którą słońce na wzór morskiej soli

Smak wyrazisty swej siły osiąga.


Czekam cierpliwie na blask reflektorów,

Które rozjaśnią drzemiące ulice.

Pójdę przed siebie wzdłuż milczących torów

Nim wieczór znowu zamknie okiennice.


Dokąd?... Gdzie nogi zmęczone poniosą,

Z podkładów ciągle w kamień się zsuwając,

Dopóki stopy orzeźwiane rosą

Zawzięte będą, sił w sobie nie mając.


Przysiądę czasem na niedrżącej szynie

Której są obce koła rozpędzone.

Poczekam trochę, aż najgorsze minie,

Osuszę wiatrem czoło przepocone


I znowu ruszę pod prąd przeciwności

Ku słońcu, które żywym ogniem gaśnie.

Będę iść pchana wolą zawziętości,

Póki świat własny mi całkiem nie zaśnie.


Noga za nogą uwiązane krokiem

Jakby w okowach dziwnego przymusu

Błądzą, bo drogę trudno znaleźć wzrokiem,

Gdyż się wplątała w gęstą zarośl suszu,


W którym się tory (dawno zapomniane)

Ciągną bez końca i wyrazistości.

Nim nieść mnie będą me stopy sterane,

Nie braknie duszy mojej odporności.


Nie ma gorszego wszak od rezygnacji,

Co przygnębieniem grzbiet gniecie człowieka.

Nie ma gorszego od bólu frustracji

I świadomości, że życie przecieka


Jako spijana upałami woda

Przez sploty palców z dłoni spływająca.

Niechże otuchy wiara ciału doda,

W którym nadzieja tli się topniejąca.


Już niedaleko... - tak siebie pocieszam,

Samotnym torem Ziemię przecinając.

Jeszcze się słońca w południe doczekam,

Triumf jego chwały z dołu podziwiając.


Odpocznę chwilę - na trochę się zdrzemnę,

Po czym spakuję swój bagaż podręczny

I znów trud życia codzienny podejmę,

Ruszę przed siebie przez tor... czy bezpieczny?

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl