Niby nie było... a przecież się zdarzyło.
Wspomnienie pachnące żywicą igliwia
Salon w moim domu drzewkiem rozświetliło.
Barwami zachwyca, błyszczy i zadziwia...
Aż mnie owładnęła nostalgia głęboka,
Więc z kubkiem herbaty pod drzewkiem usiadłam.
Zeń przeszłość mi wpadła do ckliwego oka.
Z wielką przyjemnością w jej łaski się wkradłam
I z dziadkiem przez okno gwiazdy wypatrując,
Która nam pozwoli zasiąść do kolacji,
Słyszałam trzask ognia, ciepło jego czując
Bijące spod kuchni rozżarzonych kafli.
Niecierpliwość dziatwy z krzątaniem się zlała
Kobiet, co półmisy potraw szykowały.
Perłową poświatą okolica cała
Lśniła, bo ją zimy płatki przykrywały.
Stąd, kiedy ktoś wchodził do domu z podwórza,
Wpadał wiatr psotliwy, zimno w progu prósząc
Jakoby na zewnątrz wręcz szalała burza,
Zamiecią śniegową wyjąc, świszcząc, hucząc.
Miał więc człek wrażenie, przez szyby zerkając,
Że się z nieba gwiazdy na ziemię zsypują,
Na ocean bieli srebrem osiadając,
Diamentową łuną w ów bieli królują.
Mróz trzeszczał pod stopą niczym szkła opiłki
Rozgniatane butem i śladem stapiane.
Na oknach rzeźbione kwiaty ostrzem szpilki
Do framug koronką były doczepiane,
A nagie gałęzie w kołnierzach śniegowych
Sterczały bombkami ptaków oblepione.
W konarach plastrami słoniny zdobionych
Wisiały sikorki, gile weń zwabione...
Dziś za oknem zima w jesiennej oprawie,
Posmutniałe drzewa jak kondukt żałobnic.
Dziś sama się w kuchni w gospodynię bawię,
Na szybach się kładą kwiaty tylko z donic...
Milczenie zaś echo czymś że ogłuszyło,
Więc nie słychać dziatwy, co dokazywała.
Istnienie się cieniem mych bliskich rozmyło...
Wszystkich, co odeszli, będę wspominała...
Pusto, jakoś chłodno, bo tęsknota wpadła,
Obok mnie się pewnie z kawą rozsiadając.
Łyk mi żalu utkwił jak uściskiem gardła,
Kiedy zobaczyłam, przez ramię zerkając,
Czas mego dzieciństwa szczęściem okraszony,
Któremu się przyszło pożegnać z beztroską...
Obraz mej rodziny przy stole zamglony
Teraz już smakuje i słodko, i gorzko...
Wiele miejsc wszak pustych po tych pozostało,
Których śmierć zabrała kilka lat do tyłu.
Wielu się po świecie z grona rozjechało
I przepadło w zgiełku rożnych spraw też tylu...
Trzeba z wspomnień wracać do rzeczywistości.
Makowce pod lnianym okryciem już pachną.
Muszę przygotować zanim pójdę w gości
To, co ustalone było wszak niedawno.
Odkładam do zlewu chłodny, pusty kubek.
Cynamonem pachnie i piernikiem w kuchni.
Orzechy z łupiny do koszyka skubię.
Czekam aż się ciasto pod ściereczką spulchni
Oraz siłą rzeczy spoglądam na okno,
W którym stałby dziadek, gwiazdy wyczekując.
Od kropelek deszczu szyby smutne mokną,
"Dzwonki sań" w parapet mżawką wystukując.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz