środa, 29 lipca 2020

SPOSTRZEŻENIE


Pocztówki na lodówce, zdjęcia niemal wszędzie
Jak fragmenty przeszłości posklejane w całość,
Roztrzaskany wazon, z którego nic nie będzie,
Oraz przesadna nad nim w rozczuleniu dbałość;

W oknach stare firanki w szarości i smutku,
Na parapetach skrzynki z kłykciami po kwiatach…
Ktoś się w domu przemyka, jak duch, powolutku
Przemierzając samotnie cztery ściany świata,

A po chwili się w kuchni ujawnia posturą
Przygarbionej staruszki z konewką w uścisku
I swą drobną, i kruchą jak trzcina figurą
Zastyga w zamyśleniu nad nadawcą listu.

Wtem kot, który na stole, łasi się, przytula,
Mrużąc oczy z pomrukiem i zadowoleniem.
Starsza pani kopertę do piersi przytula
I dotyka palcami znaczka ze wzruszeniem,

Po czym siada przy stole w głębokiej zadumie,
Z ostrożnością wyciąga zawartość z koperty
I po wersach na wstępie, które odczytuje,
Głodnym okiem pochłania zdań wszelkie sekrety,

A po chwili… wzrok w niebo unosi przez okno,
Co na oścież otwarte wiatr w gości zaprasza.
Oczy, widać, wzruszone, lecz łzami nie mokną,
Chociaż duszę żal gnębi i obficie zrasza…

I ponownie spojrzeniem splot liter dotyka,
Jakby chciała wydobyć zeń głos dobrze znany.
Wtem!, wyrywa ją z transu gwizdanie czajnika.
Niesie w dłoni kubeczek wrzątkiem napełniany,

Później czajnik odstawia i siada przy stole,
I rękoma wygładza kartkę w różne strony,
Jakby była skupiona bez reszty w mozole,
Rozciągając na blacie list dłońmi pieszczony,

I w momencie zastyga jakby oderwana
Od wszystkiego, co wokół ją zewsząd otacza.
Widać, że wspomnieniami jest teraz smagana…
Wyraz twarzy jej podróż w minione oznacza.

Kot się główką do skroni staruszki przymila,
Jakby chciał ją pocieszyć w tej martwej godzinie.
Starsza pani refleksję natychmiast ucina
I podaje konserwę do miski kocinie,

Po czym siada do stołu popijając… kawę?,
Błądząc tęsknym spojrzeniem za ptakiem w odlocie.
Czy właśnie w takiej chwili zdaje sobie sprawę,
Iż patrzę na nią z zewnątrz, stojąc przy jej płocie?...

Podnosi się niemrawo i z kuchni wychodzi,
Trzymając w dłoni listu kartkę i kopertę.
Kot wskoczył zwinnie na stół, do okna podchodzi
I siada pośród donic jak na miejsce święte.

Przyglądam się mu chwilę i on na mnie patrzy,
Jakby był zaskoczony moją ciekawością.
Świadoma, że ta scena wiele dla mnie znaczy –
Spotkanie w cztery oczy z czyjąś samotnością,

Odchodzę... i przed siebie ruszam w zamyśleniu
I w dziwnym przekonaniu, że siebie widziałam.
Jak wiele dała siebie ta pani drugiemu,
Że dziś, jako staruszka, sama pozostała?...



wtorek, 28 lipca 2020

ZA SIEBIE


Mam taki napar magiczny,
Że każde ust zanurzenie
Wprowadza mnie w wymiar inny –
W kolejne moje wspomnienie
I nagle w tym to momencie,
Gdy wargi zraszam miksturą,
Niczym baśniowe zaklęcie
Wbrew wszelkim granicom, murom
Odsłania przede mną przeszłość
W całej jej wiernej scenerii…
Pamiętam szczegółów większość,
Ale niektóre mizernie,
Jakby przez mgłę wyławiane
Z mej ciekawości zwątpieniem,
Gdzieś na poddaszu chowane
I zatrzaśnięte milczeniem.
Pod ekscytacji kuszeniem
I z sentymentów przymusem
Wchodzę odtwórczo w zdarzenie,
Choć z miejsca wstawać nie muszę.
Przebijam się przez odległość
Do tego, co za plecami,
I delektuję swą przeszłość,
Smakując ją z detalami
I przeżywając na nowo,
Aby zrozumieć jej głębie
Niekiedy iście surową…
Czuję obecność jej wszędzie
I słyszę głosy z oddali,
I widzę twarze znajome…
Gdzie ich pamiętam – zostali
Jak dzieło niedokończone,
A przecież wszystko minęło,
Wszystko już wzeszło księżycem,
A jakby w czasie stanęło,
Więc doskonale wciąż widzę
I słyszę, czuję smak, dotyk
Tego, co kiedyś doznałam…
Wspomnienia jak samoloty…
Gdzieś z nimi hen! uleciałam
I przez nie żywo przechodzę
Jak przez muzeum komnaty,
Lecz z dojrzałością przy nodze,
Która odsłania mi światy,
Co dawniej całkiem mi obce,
A dziś świadomie czytane,
Podobne złodziejce sroce…
Gromadzą w sercu testament,
Więc boję się w nie zagłębiać,
By złudzeń duszy nie skradać,
Lecz trudno chwili nie spędzać
I trudno nie opowiadać
O sobie w świetle przeszłości,
Która mnie taką stworzyła.
Niekiedy z kroplą przykrości
Podnosi się we mnie siła,
By poznać siebie naprawdę
Z wadami i zaletami,
Wyciągnąć z mej duszy zadrę,
Uporać się ze sprawami,
Co sen strącały z powieki,
Łzy wyciskały obfite…
Zanim już zasnę na wieki
Poznam me życie przeżyte,
Dlatego rankiem przy kawie
Sam na sam z Bożym obliczem
O tym i tamtym wciąż prawię,
Porażki, sukcesy liczę
I w słupku spraw dodawania
Podsumowania dokonam.
Z rachunkiem postępowania
Spadnie w dniu śmierci osłona,
Więc kiedy przejdę próg wieczny,
To z pełną mą świadomością,
Że chociaż umysł stateczny
Przegrywa zawsze z miłością.
Zabierzcie mnie skrzydła Nieba,
Ponieście na swych ramionach.
Wolności duszy potrzeba,
Bo ciało powoli kona.



sobota, 25 lipca 2020

SCHYŁEK SŁOŃCA


Pamiętam zapach jabłek, które spadły z drzewa
I które dojrzewały winnym octem w trawie
Niczym małe bochenki rosnącego chleba
Drzemiącego w płomieniach ziół dzikich przyprawie.

Pamiętam zapach śliwek brzemiennych gałęzi
W fioletowej koszulce z niebieskim nalotem,
W których miąższ soczysty barwą miodu się gnieździ,
Wabiąc w sploty konarów osy swoim słodem.

Pamiętam w stodole aromat słońca w sianie,
A pod nim ulęgałek garście rozłożone
I na kuchni kaflowej gruszek ususzanie
W równe plastry z kwiatuszkiem z pestek pokrojone.

Pamiętam zapach grzybów na kolcach tarniny
Porozkładanej rzędem na ciepłych fajerach;
Orzechów wyciąganych do słoja z łupiny
I jeżyn, które w weki z cukrem się przeciera.

Pamiętam zapach ściółki i szyszek sosnowych
Lub tych, które spod świerka się w worek zbierało,
Kasztanów lśniących woskiem w skorupach brązowych,
Żołędzi,… bo tym wszystkim dom się przystrajało.

Pamiętam zapach deszczu, co krople w dach wbijał
I do mieszkań zaglądał strugami po szybach,
Strumieniami o schody, progi się odbijał
I w kałużach się chował niczym w stawie ryba.

Pamiętam drobnym kwiatem rozsypane wrzosy
Pod falbaną paproci z rdzawym wykończeniem
I pajęczyn zniszczone i rozwiane włosy
Rozczesane w przestrzeni z lekkim rozmarzeniem.

Pamiętam dźwięk pociągu, co lasy przecinał
Smugą dymu, co czubki drzew z niebem łączyła.
Kiedy zamykam oczy,… wciąż pędzi po szynach…
Za nim jakoby chmura szarości pędziła…

Pamiętam wieczór, który w oparach się wznosił,
Szczyptą chłodu przyprawiał powietrze znużone,
I księżyc, co kadłubem przez ciemność przechodził,
Szum liści, co spadały z gałązek strącone.

Pamiętam głuchoniemą ciszę, która drogą
Przechodziła przez Wąsosz z rękoma w modlitwie,
Tę atmosferę myśli uroczyście błogą
Oraz smugi światła, co spływały przejrzyście

Z przydrożnych latarni, które niczym żurawie
Pochylały swe głowy w pokorze na ziemią
I jasność rozlewały na pożółkłej trawie,
Co zdała się podobna srebrzystym promieniom.

Pamiętam psów szczekanie i echo w obłędzie,
Co wpadało w obejścia i w pnącza zieleni,
Lamentując żałośnie: „Co też z nami będzie,
Kiedy wszystko to zgaśnie i w popiół się zmieni?!”…

Dziś niekiedy w te czasy przenoszą mnie dźwięki,
Aromaty podobne do tamtych z przeszłości.
Zegar cofa wskazówki, niosąc kluczy pęki,
Otwierając drzwi wspomnień, w których zmysł mój gości.



czwartek, 23 lipca 2020

TELEGRAM


mojemu wujkowi Czesiowi
Już nie ma Ciebie… - idę Twoim cieniem
Przez samotności puste korytarze.
Choć tłum przebijam, to niepostrzeżenie
Komuś się w życiu po prostu przydarzę.

Podobnym szlakiem podążam za Tobą,
Więc mam nadzieję, że w drzwi Twe zapukam,
Że to spotkanie będzie mi osłodą,
Której na co dzień rozpaczliwie szukam.

Nigdy niczego nie chciałeś prócz serca,
Które by Ciebie szczerze pokochało.
Mnie cel podobny codzienność przyświeca…
Czy się to stanie?!,... czy może się stało?...

Bali się Ciebie i Twej zachłanności,
By być nic więcej, jak tylko kochanym.
Chyba niezdolni byli do miłości,
Więc wciąż się czułeś w życiu pomijany,

A chciałeś tylko, by ktoś Cię nie spławił,
By ktoś czuł radość, że tuż obok byłeś,
By ktoś Ci krzesło do stołu dostawił
I by ktoś tęsknił, gdy się oddaliłeś.

Nie dbałeś nigdy o doczesność ciała,
O sprawy marne, bo tylko przyziemne.
Ciebie błękitów przestrzeń pochłaniała
I życie w raju na wiek wieków wieczne.

Tym chyba wszystkich Wujku przerażałeś,
Więc Cię mijali szerokim zakrętem.
Od Swej rodziny duchem odstawałeś,
Więc Cię codzienność raniła zamętem.

Bezcenne były tych rozmów godziny,
W których nawzajem siebie karmiliśmy.
Teraz z powodu Twej śmierci przyczyny
Wbrew własnej woli już się rozeszliśmy,

A miałam w Tobie Wujku bratnią duszę,
Miód, co łagodził ból mej samotności.
Teraz bez Ciebie radzić sobie muszę,
Dławiąc się kością żałobnej przykrości.

Nie skasowałam numeru do Ciebie
I przez przypadek czasem go wybieram
I przez świadomość, żeś jest teraz w Niebie,
Z okropnym trudem w żalu się przedzieram,

Choć mam nadzieję, żeś jest już kochany,
Jak nigdy tutaj wśród żywych nie byłeś
I że przy Stole mile też widziany
Tak, jak to zawsze na co dzień marzyłeś

I myśl ta ulgę mej duszy przynosi,
I mej tęsknoty błogie ukojenie.
Być może kiedyś i Ktoś mnie zaprosi,
Bym w sercu czuła, żem piękne stworzenie.

Pozdrawiam Ciebie mym: „Zdrowaś Maryja”
I pocałunkiem jak znaczkiem na wietrze.
Dzień za dniem jakoś powoli mi mija,
Choć rwie do przodu wygłodniałe serce.



EUTANAZJA


Mówią, że martwe drzewo wyciąć trzeba,
Bo pożytku już z niego nie ma wcale.
Czasem usiądzie na nim ptak, co śpiewa,
Ale poza tym wygląda niedbale:

Pusty pień dziuplami poprzebijany
Mrocznie odstrasza bezlistną golizną,
Przerzedzonymi próchnem gałęziami
Niekiedy mrugnie pajęczyn siwizną;

Korzeń je ledwo do ziemi przytwierdza;
Konary jako ręce z artretyzmem;
Zamiast żywicy kapie zeń wręcz nędza.
Zda się to drzewo krzyczeć swym tragizmem;

Lecz… gdyby z bliska przyjrzeć się tej zmorze,
Gdyby do kory przystawić swe ucho,
Pewnym!, że drzewo zaskoczyć nas może,
Choć się wyraża niemo oraz głucho.

U pnia podstawy przy splocie korzeni
Mrówek i grzybów mnożą się osady;
Huba falbaną wypchanych kieszeni
Opasa drzewo spiralą kaskady,

A w jego wnętrzu serce ledwo dyszy
Jakby bezsilnie w piersi kołatało…
Wtem się wydało, że to odgłos myszy
I nietoperzy wahadło stukało.

Spod łusek kory konarek tajgowy
Wyprzedza truchtem jelonka rogacza,
Po szczeblach przeszkód i ciołek matowy
Czy sprężyk rdzawy grono ubogaca.

Wtem drzewo łypie z góry lśniącym okiem
Jakby dokoła świat obserwowało,
Pojąc swe zmysły natury widokiem,
Jakby się czegoś w nim doszukiwało,

Lecz… to jest puszczyk, który mruży ślepia,
Kiedy mu słońce w źrenice zagląda.
Muchówka szara gałązki oblepia.
Włochatka z okna poniżej wygląda,

A nad nią pliszka siwa podskakuje,
Kowalik śpiewem wita w kamienicy,
Rytmicznie dzięcioł tym śpiewom wtóruje,
Traszka szeleści w korzeni spódnicy,

Wiewiórka w schowku gromadzi zapasy,
Koszatka w dziurce obok się ukrywa,
Pod pniem jeż czeka na jesienne czasy
I popielica lokatorem bywa…

Tak i z człowiekiem starym, jak z tym drzewem,
Kreśli się sprawa w życia poniewierce –
Chcemy go wyciąć z obrzydzeniem, gniewem,
By niczym Piłat umyć ego ręce.

Stary się zdaje być nieużyteczny,
Bo niedołężny w swojej zaradności,
Kruchy, bezsilny, nie jak dawniej prężny,
I okradziony z wszelkiej logiczności.

Taki kojarzy się tylko z kłopotem
I wyrzeczeniem oraz poświęceniem.
Niewielu myśli: „Co też z nami potem,
Gdy w nas obumrze młodości istnienie?”,

A przecież tylko wystarczy się przyjrzeć
Temu staremu, biednemu człeczynie,
Aby go poznać i aby w nim ujrzeć,
Że ciało martwe, ale duch w nim żyje

Niczym mądrości księga zapisana
Doświadczeniami, co dla nas bezcenne
Jakoby studnia, z której woda brana
Pobudza umysł i uskrzydla serce.



środa, 22 lipca 2020

PRZYKAZANIE


Coś się skończyło, chyba?... bezpowrotnie,
Bo jeśli wróci, to nie takie samo.
Niech teraz dusza po żalu odpocznie,
By w lepszym stanie nowe ją zastało.

Czas jest najwyższy przemeblować życie,
Ściany odświeżyć, pootwierać okna,
Z zapachem kartek w kupionym zeszycie
Czekać cierpliwie, co mnie jutro spotka.

Może rozrzucę kilka kropel smutku,
By pożyteczne z tego powschodziło
I się wycofam z tego powolutku,
Co za mną przykre się już wydarzyło.

Nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie,
Ale poddawać się przecież nie mogę.
Człowiek nie żyje przecież nadaremnie –
Powinien trzymać godnie w górze głowę.

Nie chciałam wiele – jedynie szacunku,
Pięć minut czasu, poczucie kochanej,
A dostawałam miliony rachunków
I obowiązek pozostania samej,

Więc proch strzepuję z opuchniętej nogi,
Opuszczam miejsca, w których nikt mnie nie chce.
Bądź chociaż przy mnie Boże Ty mój Drogi,
Aby miłością nadal biło serce.

Nie potrzebuję mieć już telefonu
I papeterię wyrzucam do kosza.
Chcę żyć, lecz w pełni, a nie po kryjomu
Jakbym od wszystkich była znacznie gorsza.

Może wyrzucę z domu telewizor
I spłoszę książki jak jaskółki w locie.
Czas na codzienność spojrzeć w noktowizor,
Aby zrozumieć – świat nie błyszczy w złocie.

Przygnębiające kąty mego losu
Zasłonię kwiatów kaskadą zieloną
I nie pozwolę dzielić sobie włosów
Ani na dwoje, ani też na czworo.

Żądam i pragnę być tylko potrzebną.
Chcę, by ktoś tęsknił, kiedy mnie nie widzi.
Buntu zapędy na ratunek biegną,
Gdy ktoś mną gardzi, gdy ktoś się mnie wstydzi,

Gdy ktoś korzysta ze mnie jak z przedmiotu,
By zaspokoić własne widzimisię.
Nie chcę nikomu wszak czynić kłopotu,
Lecz przedmiotowość nie podoba mi się.

Ktoś kiedyś mądrze z Niebiosów powiedział,
Aby miłować bliźniego jak siebie,
Więc pewnie wtedy doskonale wiedział,
Że człek człowieka w swej pysze pogrzebie,

Dlatego przybił do słupa drogowskaz,
Byśmy wzajemnie choć się szanowali,
My zaś tę mądrość mamy jako rozkaz,
Bośmy za bardzo siebie pokochali

I to mnie mierzi, to unieszczęśliwia,
Zatem odchodzę, skąd mnie nikt nie kocha,
Gdzie miłość gore, ale nie prawdziwa,
Egoistyczne swe potrzeby chowa,

By móc mnie tylko zniewolić, przywłaszczyć
I wykorzystać jak rzecz do użytku –
Samotność wówczas to dla duszy zaszczyt.
Ciało podźwignie się zeń powolutku.

Kocham i pragnę żyć z odwzajemnieniem
Choćby poczucia, że jestem kochaną.
Kto mną pogardza niech będzie wspomnieniem,
Kto zaś miłuje – drogą mą wybraną.