mojemu synowi
Ach… tyle to już lat Kochany nam minęło,
Więc widzę dziś przed sobą młodego mężczyznę.
Nie zawsze, jak pragnęłam, w naszym życiu było.
Wspominam z bólem serca chwile czasem przykre.
Pamiętam zwiastowanie tej dobrej nowiny,
Że stan mój wyjątkowy, bo błogosławiony.
Czekałam ze słodyczą na Twe narodziny
Byłeś mi wręcz cenniejszy niźli upragniony.
Biegłam, jak do Elżbiety Najświętsza Panienka,
We świata wszystkie strony, by radość ogłosić.
Miłość rozniecał we mnie rytm Twojego serca.
Czułam przez moje ciało dotyk Twojej dłoni.
Przez brzuch się przebijałeś małymi stópkami,
Prężyłeś, rozciągałeś zachłanny na życie.
Mierzyłam Twe istnienie minut sekundami,
Notując Cię w pamięci jakoby w zeszycie,
A kiedy już ujrzałam Ciebie maleńkiego
Z grzywką hebanowego koloru na czole,
Cztery przecinek dwieście dobrze ważącego,
Pięćdziesiąt siedem od stóp po samiutką głowę,
Tak potężne wzruszenie mym ciałem targnęło,
Że świat stopił się łzami anielskiej radości.
Me życie razem z Twoim w tym dniu się zaczęło,
Płonąc ogniem prawdziwej, bezwzględnej miłości.
Pierwsze kroki pamiętam wykonane w biegu,
Gdy miałeś zakończony swój miesiąc dziewiąty.
Nigdy nie stałeś Synku w przeciętnym szeregu.
Zawsze byłeś jak potok w górach silnie rwący.
Już jako roczne dziecko przepięknie mówiłeś.
Po drugim roku chętnie chwytałeś litery,
Starannie też pisałeś i sprytnie liczyłeś –
To nie jest przechwalanie, a fakt całkiem
szczery.
Trzylatkiem będąc, sobie sam książki czytałeś.
Często Cię znajdowałam w pokoju za drzwiami.
Z książką na pojemniku klocków się chowałeś,
Żonglując swej lektury płynnie wyrazami.
A, gdy Cię nazywałam swoim przystojniakiem,
Złościłeś się, tłumacząc: „Chcę być mądry,
dobry!” –
Dziś chwile te są dla mnie wytworności smakiem…
Byłeś, jesteś i będziesz w sobie wyjątkowy,
Bo jedyny i sobą wręcz niepowtarzalny
O uśmiechu szerokim, w policzku z dołeczkiem,
Z okiem, co się wyrywa spojrzeniem zachłannym
I… choć mężny, dorosły będziesz dla mnie
dzieckiem.
Tak Ci z serca dziękuję za to, żeś jest ze mną
I choć czasem niesforny, pokorą nie tknięty…
Być może jako matka mam rolę mizerną.
Ważne byś był szczęśliwy, szczerze
uśmiechnięty,
Byś kochał i kochanym był przez miłowanych,
Przez tych, co Cię nie lubią, chociaż
szanowanym,
Byś pasją żył w godzinach różnie
doświadczanych,
Byś był w talentach swoich dobrze odkrywanym.
Życie tak szybko mija i gaśnie bezwiednie,
Więc żyj! – jak Bóg przykazał – z czystością
sumienia
I nie myśl, gdy zaboli, żeś jest nadaremnie.
Tyś jest wielki!, bo sensem mojego istnienia.
W Tobie siebie zamykam z prawdziwą
wdzięcznością.
Nauczyłeś me serce kochać bez pardonu.
Ty poznałeś mą duszę z Niebiańską Miłością.
Pokazałeś jak winno być w rodzinnym domu,
Więc choć ja Tobie życie dałam mój Kochany,
Ty mi dałeś coś więcej niżby się zdawało –
Będąc matką poznałam jak Bóg jest oddany…
Moje serce przy Tobie wszak bije tak samo.
Idź przed siebie, choć krwawi utęskniona dusza.
Wiem, że musisz dorosnąć, odfrunąć do siebie.
Każda chwila przy Tobie mnie mocno porusza…
Kocham, najbardziej kocham mój Syneczku Ciebie.
Niech świat się o tym dowie i zadrży w posadach,
By bał się, że obroni Ciebie Twoja matka.
Niech los Ci Twoje życie przychylnie układa
Choćby kosztem, żem śmieszna, w dodatku wariatka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz