poniedziałek, 30 marca 2020

LANY PONIEDZIAŁEK


Zanim jeszcze się na niebo słoneczko wdrapało
Na Wąsoszu od uciechy echo szczęściem wrzało.
Jaborowski do Marianny od Żygryda Serka
Przez okienka niecierpliwie i szpiegowsko zerka.

Perfumami z taniej flaszki ją obudzić raczył.
„Śmingus dyngus!” – w rozbawieniu tę scenę tłumaczył.
Zygfryd szczerze uśmiechnięty bimberkiem częstuje
I tym gestem za tradycję gościowi dziękuje.

Zanim Mania się obróci Włodek Ciaś wiadrami
Gospodynię hojnie raczy wody strumieniami.
Stoi Mania przemoczona jakoby Marzanna.
A, mieszkanie?!... – do kąpieli przepełniona wanna.

Zygfryd z panem Jaborowskim oraz Włodkiem Ciasiem
Siedzą wspólnie przy kieliszku i swojskiej kiełbasie.
Mania chętnie ich częstuje swymi przetworami:
Ogóreczkiem i papryką, z lasu grzybeczkami.

Tuż za płotem jest Irena z sąsiedztwa Wierzbicka,
Która Manię Bolka Serka prośbami przenika,
Aby poszła z nią na Zarów Młodawskiego zmoczyć,
Bo za Jurkiem przystojniakiem wypatruje oczy,

Idą zatem te kobiety rozbawionym krokiem,
Ale Felek od Młodawskich widzi je pod płotem
I wraz z bratem swym Stefanem wiadra pełne wody
Wylewają na tych gości dla uciech osłody,

Więc Irena i Marianna do domu wracają.
Suchej nitki na ubraniu już nie posiadają,
Ale w sercu rozbawienie i wspomnienia miłe,
Bo niezwykłe są dla wszystkich tradycyjne chwile.

Moja babcia też o trzeciej budziła nad ranem,
Lejąc z studni zaczerpniętą wodę pełnym dzbanem.
Później Fitas Rafał z Stasiem od Teresy Pabiasz
Biegli z wodą za pannami, aż dudniła trawa.

Piski dziewcząt rozsadzały zaskoczoną ciszę.
Do tej pory wrzawę głosów rozproszonych słyszę.
Czy to Marta, Ewelina, Krysia, Małgorzata –
Nie uchowa się od wody żadna we wsi chata.

Nikt się jednak nie obrażał, a nawet dziękował
I czym chatę miał bogatą serdecznie częstował,
Bo strumienie lanej wody były jakby szczęście
I życzenie pomyślności w tymże prostym geście.

Nawet po Mszy, gdy z Kościoła wychodzili ludzie
Ksiądz w święconej ich zanurzał hojnie lanej strudze,
A w odwecie na proboszcza Kudłacika Jana
Z rozbawieniem dzieci wszystkich woda była lana.

Po tym całym dniu strumieni ludzie się bawili
I przy stołach zastawionych razem gromadzili,
Pośpiewali i popili, tańcując na trawie.
Poniedziałek lany mijał na skocznej zabawie.

Miło byłoby powrócić w te chwile beztroskie,
By osłodzić sobie życie przyziemne i gorzkie,
W drzwi zapukać do sąsiada: czy stary, czy młody,
Chlusnąć w niego dla zabawy wiadrem pełnym wody,

Później razem usiąść sobie przy kieliszku wódki,
Aby duszę swoją wzmocnić na doczesne smutki,
Zintegrować się z sąsiadem w wielkim poważaniu
I nieważne, czy to w suchym, czy w mokrym ubraniu.



niedziela, 29 marca 2020

PORZĄDKI WIELKANOCNE


Puchem kwiatu drzew gałęzie się przyozdabiały,
Gdy kobiety tynk gliniany domów wybielały
Wapnem, którym ściany wewnątrz również odświeżały
A na płotach pościel z łóżek rzędem wywieszały.

Okna myły do przezrocza aż śnieżność firanek
Biły w oczy niczym z koron haftowany wianek.
Na fajerach gary z pokryw wzdychały bigosem,
A jajeczka zieleniały pod zbóż świeżym włosem.

Pod sufitem w spiżarenkach wisiały wędliny.
W dzbanach wodę piły hojnie świeże borowiny.
Stoły pełne były babek drożdżowych z rodzynkiem,
Mięso w piecu rumieniało majerankiem, kminkiem;

A na drodze przy bajorach wiosennych roztopów
Pełno dzieci się bawiło bez zwad i kłopotów.
Gęsi obok się kąpały, pióra wyczesując
I gęganiem dokuczliwym dzieci przekrzykując.

W progach przestrzeń doprawiona rzeżuchą pęczniała,
Chlebem z pieca świeżo wziętym rozkosznie pachniała…
Na kredensie bazie w rządku z polnymi ziołami
Zaplatane były również z suchymi kwiatami

Na kształt palmy, co w niedzielę będzie poświęcona
I Pańskiemu Zmartwychwstaniu symbolem znaczona.
Wszystko wokół się darzyło Świąt tych Wielkanocnych
W dobrodziejstwa i radości niezwykle owocnych.

Wieczór pachniał kroplą rosy, poszwą krochmaloną,
Płomieniami, co buchały kuchnią rozpaloną.
Za oknami stokrotkami mieniły się łąki,
Jakby gwiazdą rozświetlone śnieżnobiałe pąki.

Trudno dzieciom było zasnąć w spokoju bez marzeń,
Kiedy wokół się kłębiło od świętych zdarzeń.
Wieś w szacunku do tej Nocy Wielkiej się budziła
I dlatego proste rzeczy z wdzięcznością czyniła.

Gdzież podziała się tradycja tej wsi bogobojnej,
Wobec Boga i człowieka niezwykle pokornej?
Tęskni bowiem dusza za tym, co w niej było święte,
Ale dzisiaj dla potomnych wstydliwie przeklęte.

O!, Wąsoszu pod sosnami ukrytym przed światem
Również w ciebie się zakradły pragnienia pstrokate.
Rażą pustką drogi, domy płoną samotnością,
A wspomnienie na podwórka zagląda z przykrością.

Chciałoby się biel tych domów zobaczyć w zieleni
I bajora po roztopach w kałużach promieni,
I usłyszeć radość dzieci zlaną z gęsim krzykiem,
Poczuć przestrzeń, która kusi chrupkim podpłomykiem.

Chciałoby się usiąść wspólnie przy świątecznym stole
I zobaczyć za oknami zbożem drążące pole,
Poczuć w barszczu na kiełbasie czosnkowość zakwasu,
I powrócić do tych prostych, ale pięknych czasów.



ŚWIĘCONKA


Już koszyki zaplatane z warkocza wikliny
Borowiną z lasu ściętą bogato zdobimy,
Wykładamy dno koszyka bielutką serwetką,
Ozdabiając jego pałąg niebieską wstążeczką,

A w koszyku układamy jaja malowane,
Z łupinami od cebuli długo gotowane
I czymś ostrym wystrajane w koronki kwieciste,
Na skorupkach wydrapane we wzory przejrzyste

I oliwą przecierane, aby się błyszczały,
Nowe życie w tej święconce symbolizowały;
A przy jajach leży czosnkiem pachnąca kiełbasa,
Smakowicie ziół bukietem kusząca okrasa,

Kromki chleba, chrzan w kieliszku, sól i pieprz mielony,
I baranek w te łakocie z cukru położony,
Obok baby wielkanocnej, albo i mazurka,
I szyneczki uwędzonej w zaciśniętych sznurkach –

A to wszystko pod serwetką lnu prasowanego
Do koszyka borowiną przymocowanego
Zda dojrzewać się powabnym kuchni aromatem,
Budząc w brzuchach wyposzczonych łaknienia skrzydlate.

Rusza tłumnie lud Wąsosza w kierunku Kościoła,
Biegnie na Wieś Starą tłumnie gromada wesoła.
Przed ołtarzem się gromadzą ludzie z koszykami,
Budząc przestrzeń niespokojną koszów zapachami.

Ksiądz modlitwę odprawiając, wodą świętą leje
I serdecznie do parafian przy modłach się śmieje,
A gdy wszyscy już z Kościoła idą w stronę domu
Nikt ni życzeń, błogosławieństw nie skąpi nikomu,

A przy stole tą święconką wszyscy się dzielimy,
Szczęścia w zdrowiu i w miłości wszem sobie życzymy,
I dopiero po spożyciu jadła święconego
Wolno zasiąść nam do stołu, by zjeść coś innego.

W tym momencie post się kończy, uczta się zaczyna.
W szczęściu pełnym i radości bawi się rodzina,
Rozważając tajemnicę Święta Zmartwychwstania,
W którym życie długowieczność przed nami odsłania.



sobota, 28 marca 2020

SZCZĘŚCIE


Tulę czule w ramionach głowę Twoją Panie,
Przyklejając do piersi Krwią płynące włosy.
Niech Korona Cierniowa w mym sercu zostanie.
Chcę czuć Twojej Miłości tę bolesną słodycz.

Dłonią lekko dotykam Twej skroni i brody,
Chcąc w ten sposób ukoić wciąż krwawiące rany.
Trudno w sobie odnaleźć okruszyny zgody
Na to, że byłeś przez nas tak potraktowany,

A i dziś, kiedy widzę tę pogardę ludzi
Wobec Ciebie na strzępy Krzyżem rozdartego,
Wielka rozpacz i gorycz się w mej duszy budzi,
Bo Cię widzę w cierpieniu – Ciebie niewinnego,

I dotykam Twej skóry z ogromnym wzruszeniem,
Bo świadoma, że kiedyś Mamusia Maryja
Całowała Twą buzię z wielkim rozczuleniem…
A dziś Krew się przez skórę kroplami przebija.

Dłońmi ręce Twe Panie do twarzy przytulam,
Przykładając swe usta do Twych ran po gwoździach –
Twoje ręce, co czynią i czyniły cuda.
Świat dziś tonie o cuda te w błagalnych prośbach.

Trzymam dłonie Twe Panie z niezwykłą wdzięcznością,
Bo świadoma, że byłeś za nie prowadzony
Przez Mamusię Maryję, która to z miłością
Wprowadzała Cię Panie w przyziemne odsłony.

Do Twych nóg się przytulam, stopy twe całując.
Kiedyś rzemień sandałów oplatał je w drodze.
Dziś strumienie Krwi palce Twe Panie krępując,
Zaciskają je gwoździem bezwzględnie i srodze.

A, pomyśleć, że kiedy byłeś małym dzieckiem
Mamusia Twa Maryja w dłoniach je trzymała,
Pochłaniając Cię czule Swym troskliwym wzorkiem,
Gdy Twe pięty, paluszki obcałowywała.

Dziś z zapartym oddechem świat Cię wypatruje,
Wzrokiem głodnym sięgając poza horyzonty.
Cały świat Twoich kroków w ciszy nasłuchuje,
Zaglądając w najmniejsze szczeliny i kąty.

Mam Cię Panie w mym sercu – spokój bogobojny,
Chociaż wszystko dokoła szaleje w zamęcie.
Mój czas w Tobie, przy Tobie przemija spokojny,
Bo mam Ciebie mój Boże – dzięki Tobie szczęście.



środa, 25 marca 2020

OMDLENIE


Patrzę na was stokrotki w płatkach śniegu lśniące
I jakiś obcy smutek wkrada się w me serce,
I gnębi mnie uczucie wręcz nieustające,
Jakbym to już zobaczyć was nie miała więcej…

I patrzę na was fuksje oprószone złotem,
Żonkile, co kielichy schylacie w pokorze,
I czuję, że tę radość odłożyć na potem
Trzeba, gdyż radość przez żal przebić się nie może.

Patrzę na was drzewa jak palce swe wbijacie
W nieboskłon, trzymając się kadłuba obłoków.
Za cóż to na ziemię tak srogo się gniewacie,
Że nie chcecie liści wypuścić ze swych pąków?

Patrzę na was prymulki jak na kleksy farby,
Która z pędzla na płótno zielone skapnęła
W różnorodnych odcieniach różnorodnej barwy
I łzą smutku na rzęsach traw błogo zasnęła.

Patrzę na polne mlecze i lekarskie mniszki,
Które to szumią wiatrem w dziwnej spokojności,
Jakby nutą bezdźwięczną graną do kołyski
W rytm matczynej, troskliwej bardzo wrażliwości.

Patrzę na splot konarów pozbawiony ptactwa.
Nie rozumiem tej ciszy, która się uwzięła
I milionem odnóży wszem wobec robactwa
Niczym lawa przestrzeni, czasu wypłynęła…

Czyżby jakaś złowróżbna siła się zdradziła?!,
Że świat cały się wstrzymał wręcz od oddychania?...
Ziemia nagle w obrocie zamarła, stanęła.
Los na nogach omdlały jak chory się słania.



ŻNIWO


Zagląda śmierć przez okna, przez dziurki od klucza.
Przysiada na progu, niekiedy też na dachu.
Swą obecnością wszystkich pokory poucza,
Bowiem jako jedyna nie odczuwa strachu.

Krąży wokół mieszkania w chłodnej cierpliwości
Zgarbiona, dłonią wsparta o błyszczącą kosę,
Ubrana w płaszcz żałobny, co zasłania kości
I krokiem swym brzęcząca niczym w sakwie grosze.

Czasem dla odpoczynku przysiądzie na ławce,
Wpatrując się w źrenice oszklonego domu.
Niekiedy na gałęzi jakby na huśtawce
Przycupnie, na ofiarę dybiąc po kryjomu.

A, gdy już upoluje jakiegoś człowieka!,
Wbija się mu zębami w odsłonięte usta.
Później zawisa nad nim i spokojnie czeka
Aż pierś oddech straci i stanie się pusta,

Po czym kościstym palcem obwiązuje nogi
I ciągnie go za sobą w wyznaczone miejsce.
Głowa człowieka znaczy krwią mijane drogi,
Głaszczą przydrożne zioła rozłożone ręce,

A później na stos trupów śmierć zarzuca ciało
I wraca wolnym krokiem pod progi mieszkania,
Jakby jej zwłok gnijących wciąż było za mało,
Nie znając granic skruchy czy opamiętania.

Zasiada więc pod murem i czeka wytrwale
Na tego, który przejdzie przez drzwi uchylone.
Widać, że jest szczęśliwa, bawi się wspaniale
Mimo, że wszystko wokół dyszy przerażone.

Trąca kosą dziewczynkę, co z parku wracała
Bez wyrzutów sumienia, jak i bez wahania.
Wstążka spadłą z warkocza, w kwiaty się wplątała,
Znacząc łoże napaści i dziecka konania.

Ostrzem kosy podcina kolana w modlitwie,
Albo stopy oddziela za piłką biegnące
Jednym ruchem i świstem, co podobny brzytwie…
Cisza niesie te serca powoli gasnące…

A śmierć w dzikiej euforii układa zdobycze,
Rozglądając się ciągle za kimś dodatkowo.
A wóz jej niczym w pionie pozbijane prycze
Trzeszczy kołem w przestrzeni gorzko i miarowo,

Wioząc łupy, spod których wypełzają ręce
Żebrzące o ratunek, o pamięć, wspomnienie,
Bo nie mogą wziąć z sobą niestety nic więcej…
Wokół nich tylko krąży strach oraz milczenie…



czwartek, 19 marca 2020

ZIEMIO MOJA...


Ziemio moja, której kiedyś oddam ciało,
Wydaje się w tobie tlić oddech zdławiony,
Życie w twojej piersi już się zatrzymało,
A dekolt twój kwiatkiem lekko poprószony
Zdaje się zapadać jakby go bolało
Serce oskarżane czasem czymś skażonym.

Liść na krzewach ukryty w popękanym pąku
Nie chce strzelić beztrosko, rozkładając skrzydła,
A ptaki na gałęzi w równoległym rządku
Milczą jakby im radość rozśpiewania zbrzydła.

Tunelami lasu idę gdzieś przed siebie.
Cisza okiem sowy patrzy na mnie z boku.
Ciemność nić żałoby rozplata na drzewie,
Zanurzając wszystko w atramencie mroku…
Idzie obok błoga, no bo nawet nie wie,
Że śmierć kroczy za nią, dorównując kroku.

Nietoperze strzałkami zaszywają niebo,
By się z ziemi do niego nic nie przedostało.
Świat sprzeciwił się wszystkim wbrew sobie potrzebom.
Jakby nagle niewiele dziś mu wystarczało.

Dal kotwicą wpięta w horyzontu progi
Odsuwa się ode mnie bez pożegnania.
Nie dobiegną do niej uskrzydlone nogi.
Dusza tylko na nich bezradnie się słania,
Przemierzając losem wyznaczone drogi
Spragniona wolności, w obłokach latania.

Jak długo jeszcze będzie trwała ta niepewność,
Która się skończy z chwilą ostatniego tchnienia.
Gaśnie powoli ludzka, wszelka przynależność
Przyznawana odgórnie na akcie istnienia.



piątek, 6 marca 2020

CYKANIE

Mówią wszem, że mży obficie mimo słońca,…
A tu Pot wyciska tylko skroń gorąca,
Co chyli w bólu głowę u ramion Krzyża,
Która spragnionym kwiatem do stóp się zniża,

Więc zatrzymuję się w żalu i pod Krzyżem
I w Twych perłach Potu jakoby pod ryżem
Sypanym hojnie młodym w błogosławieństwie
Zanurzam duszę Panie w Twoim Męczeństwie.

Mówią wszem, że pada dużymi kroplami,…
A to Krew Twa płynie sączona ranami,
Które to purpurą Ciało zasłaniają
I przed nagością cierpieniem okrywają,

A każdy Krwi koral w bezdźwięcznej pokorze
Jak westchnienie prosi: „Wybaczże im Boże,
Bowiem nie wiedzą bezmyślni, co też czynią”… -
Każda rosa Twej Krwi dla mnie jest świątynią.

Mówią wszem, że leje i mocno zacina,…
Lecz tego deszczu w łzach Twoich jest przyczyna,
Którymi się topią Twe zmęczone oczy,
Gdy życie w piersi ostatnie tchnienie płoszy,

Więc swe spojrzenie wznoszę w twarz Twoją Panie…
Płaczem Twym nasiąka nędzy mej ubranie,
Skórę mą nawilża Serca Twego łkanie,
Gdy chwieję się trzciną w błocie na kolanie.

Mówią wszem, że wieje wręcz niemiłosiernie,…
A to Twoje płuca wzdychają mizernie
Jak bezbronny motyl w zaciśniętych dłoniach,
Który to zdradza się pulsem na Twych skroniach,

Więc sploty ramion ku Krzyżowi wyciągam
Z Tobą chcę być – o to proszę, tego żądam
Z wielką wdzięcznością, ale i z zachłannością,
Boś Ty jest mym sensem i moją miłością.

Mówią z ulgą, że już się wypogodziło,…
A to Twoje Ciało życie opuściło
I jak żagiel pełen wiatru bezpłodnego
Jest na Krzyżu cieniem Syna Człowieczego,

A ja uśpiona z tym Krzyżem Twym w objęciach
Tylko przy Tobie czuję Panie smak szczęścia
I w Tobie – Nadziejo widzę przyszłość moją,
Więc zmysły we mnie niczego się nie boją.

Jestem pod tym Krzyżem z Twoją Krwią we włosach
Z obrazem Twego cierpienia w moich oczach,
Ze łzami Twymi na mych rzęsach drżącymi,
Z dłońmi na Twych stopach spoczywającymi.

Nie chcę odejść, nie chcę Cię Panie zostawić,
Aby w beztroskiej wygodzie móc się pławić!
Pod tym Krzyżem jak pod drzewem pełnym cienia
Pragnę szukać w trudach znoju ukojenia,

Tulże mnie w Swym Sercu Boże mój i Panie!,
Bo w Nim mego serca słychać kołatanie.
Jestem więc zegarem w Zegarmistrza dłoni,
W którym budzisz życie niczym stado koni.

Bez Ciebie ucichnie serca me cykanie,
Czas ofiarowany smakować przestanie,
Niebo się powieką ciemności przymruży
I sens się zatraci mej tutaj podróży,

Więc noś mnie w Swym Sercu Panie mój i Boże!
W Tobie i przy Tobie zniszczyć mnie nie może
Żadne upokorzenie i poniżenie,
Które w Twym cierpieniu ma sens i znaczenie.

Nikt tego nie pojmie i nikt nie zrozumie,
Kto Ciebie Panie szczerze kochać nie umie,
Kto na Ciebie patrzy oczami szydercy,
Kto o Tobie mówi ustami prześmiewcy.

Ten zaś Cię miłuje, kto ma Krew Twą w żyłach,
Kto Twych śladów szuka w doczesności pyłach,
Kto Twoim oddechem swe płuca ożywia,
Kto pod Twoim Krzyżem bardzo często bywa.