Gdzie jest
twój oddech, który jeszcze wczoraj
Chwytany bywał
przez sieci firanek?...
Gdzie odgłos
kroków?!, przecież to już pora,
Byś wrzątkiem
zbudził dźwięki filiżanek…
Gdzie się
podziały chrząkania, mruczenia,
Szelest gazety
rozkładanej rankiem?...
Nie
powiedziałeś przecież „do widzenia”.
Stoję na progu
z pustym w dłoniach dzbankiem
I wzrokiem
błądzę po splątanej ścieżce,
Wciąż
wypatrując, czekając, że przyjdziesz.
Usycham nieraz
w zadumie przy świeczce,
Kiedy nocami
deszcz spływa po szybie…
Na kartkach
książki widać twoje palce
Cieplutkim
śladem przy numerach stronic…
Świt spaceruje
w przezroczystej halce.
Pożółkłe
liście śpią w obręczach donic.
Mroźne
powietrze niczym na huśtawce
Szarpie
gałęzie drzew żebrzących dłoni,
A w górze
płyną mych wspomnień latawce,
Więc niebo
żalem łzy współczucia roni…
Nie
dokończyłeś dachówki układać.
Nie
powiedziałeś, co chciałam usłyszeć.
Nie będzie
dane nam ze sobą gadać.
Teraz już
tylko goszczę w domu ciszę.
Zaglądam
czasem do twego pokoju,
W którym wciąż
mieszka cień twej obecności.
Żal, że cię
nie ma, nie daje spokoju.
Pusty
naparstek tej mojej radości…
Niekiedy
myślę, co się z tobą dzieje?,
Gdzie tobie
przyszło bywać dniem i nocą?
Gorzkawa
litość w mym sercu szaleje
I oczy żalem
się obficie pocą.
Skrzypieniem
furtki wchodzę do ogrodu.
Chryzantemami wyplatam
koszyki.
Wełnianą chustą
bronię się od chłodu.
Na dłoniach błyszczą
rosy koraliki.
Jesień się wdarła
również w moją duszę,
Wiatrem zerwała
listowie beztroski…
Wszędzie cię widzę,
gdziekolwiek się ruszę.
Wciąż prześladują
mnie twe nieme kroki…
Jutro zaniosę ci
bukiety kwiatów,
Rozpalę ogień blaskiem
wielu zniczy,
A teraz w pędzie
mierzonego czasu
Jest moment, w
którym nikt, nic się nie liczy,
Bo siadam właśnie
przed świętym obrazem,
Aby za ciebie odmawiać
pacierze,
Bo tylko wtedy
możemy być razem,
Bo wtedy czuję
twą obecność szczerze,
Modlitwy słowem
w twe oczy spoglądam,
W modlitwie słyszę
dźwięk twojego głosu.
Niczego więcej
ponad to nie żądam,
Choć jestem smutna
niczym fiolet wrzosu.
„Ojcze Przedwieczny…”
– wciąż sieję błaganie –
„miej miłosierdzie
dla nas…” – ciągle proszę –
„uświęć to nasze
przyziemne rozstanie” –
I oczy w niebo
mimowolnie wznoszę…
Tak mi dzień mija
i noc mnie nachodzi,
A ja z różańcem
na splecionych palcach
Wierzę, że jutro
znów się rozpogodzi,
Ponownie razem
zatańczymy walca.