środa, 10 października 2018

ŚWITAJĄC


Nic się jeszcze nie stało, nic się nie skończyło.
Czas jedynie westchnieniem poruszył zegary.
Wszystko jeszcze za oknem zanurzone było
W mgliste, falą płynące bezdźwięczną opary.

Leżeliśmy we dwoje na wspólnej poduszce
Zrośnięci jedną myślą i jednym oddechem.
Wystarczy, że się tylko bezwiednie poruszę,
Wołasz mnie swych zlęknionych ust uśpionym echem,

A ja obok wpatrzona w twe zamknięte oczy,
Z dłonią wiernie wplecioną w twe obręczy ręce
Słyszę jak czas w pokoju niecierpliwie kroczy
I jak bije spokojem kochające serce,

Więc się wtulam w ramiona twoje z przekonaniem,
Że nie mogłabym nigdy być bardziej bezpieczną.
Wówczas karmisz mnie szczerym miłości wyznaniem,
Odkrywając na nowo me młodzieńcze piękno.

Później siebie budzimy aromatem kawy,
Wspólną chwilą milczenia, albo też rozmowy…
Czas się wokół rozpływa niezwykle łaskawy,
Zniknąć dla nas na zawsze prawdziwie gotowy.

Wciąż jesteśmy dla siebie w sobie nieodkryci,
Jakby nowopoznani, muśnięci spojrzeniem,
A jak pnącza powojów splątani i zżyci,
Wzbijający się w niebo jednakim dążeniem.

Przemęczenie nas nieraz kruszy i rozbija,
I codzienność niestety nigdy nie oszczędza,
Ale gorycz wszelaka bezpowrotnie mija,
Gdy ją miłość dusz naszych w nieznane przepędza.

W naszej wspólnej żegludze to chwyta za serce,
Że każdego poranka ze słońcem świtając
Wciąż splatają się nasze pomarszczone ręce,
Wciąż się mocno kochamy, siebie odkrywając.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz