Gdyby się
miały teraz zatrzymać zegary,
Ostrzem
wskazówek odciąć pępowinę życia,
Bezlistną
pajęczyną rozrosnąć konary,
By schwytać
nas jakoby kąsek do spożycia...
Gdyby się
miało teraz słońce na pył skruszyć,
Ciskając nam
pod nogi płomieniami ognia
I świstem jak
pocisków spokój błogi zdusić,
By ziemia
zapłonęła śmiercią jak pochodnia...
Gdyby gwiazdy
na głowy nam się urywały
Odrywane z
łoskotem jakoby na rzepach,
A księżyc ku
nam toczył masą wielkiej skały,
Strącając co
na drodze w mroczną, głuchą przepaść...
Gdyby stadem,
jakoby hieny wygłodzone,
Upadłe anioły
wyrywały nam dusze,
Pożerając nam
ciała krwi kroplą spocone,
Zadając naszym
zmysłom potworne katusze...
Gdyby stan
beznadziei sięgnął już zenitu,
Bezradność i
bezsilność zacisnęła pętlę,
Okradając
świadomość z wszelkiej szansy świtu,
Pazurami
goryczy wbijając się w serce...
Gdyby ptactwo
szponami na powiece stygło,
Dziobem
szklistą łupinę oka wydłubując,
Rozczapierzając
gniewnie parasoli skrzydło
I złowróżbnie
nad skronią martwą pokrakując...
Byłbyś gotów
stanąć przed obliczem sumienia,
By godnie oraz
dumnie swe okazać czoło,
Nie dławiąc
się słowami usprawiedliwienia,
Wiedząc, że
sprawiedliwość swe zatoczy koło?!...
Byłbyś gotów
zejść z drogi doczesnej wędrówki
I wbrew sobie
zakończyć to, co planowałeś,
Przyjąć
zgodnie, że czas twój okazał się krótki
Mimo tego, że
więcej w przyszłości widziałeś?
Byłbyś gotów
zdjąć uzdę ust z twego oddechu
Aby powietrzu zwrócić
prawo do wolności,
By odejść cichy
w niezamierzonym pośpiechu
Do obrzuconej kiedyś
pogardą wieczności?
Ja… już jakiś czas
temu torbę spakowałam,
Każdego dnia sprzątając
po sobie mieszkanie.
Na tę chwilę ostatnią
czekam i czekałam,
Mając nadzieję,
że mnie gotową zastanie,
Że znakiem konduktora
da bilet sprawdzony
Kładąc go w me
cierpliwie wyciągnięte dłonie,
Pożegna się uprzejmie
lekko pochylony,
A ja głowę w podzięce
delikatnie skłonię
I turkotem pociągu
na pędzących kołach
Pod sztandarem
w przestrzeni pnącego się dymu
Ruszę w podróż
ostatnią niezwykle wesoła,
Popijając z termosu
herbatkę z imbiru.