środa, 28 lutego 2018

STAN TĘSKNOTY


Gdzie się podział mój świat pełen ludzi,
Którzy serc swych wrażliwych słuchali?
Czy gdzieś zasnął? Czy z snu się przebudzi?
Czy doszczętnie, bez wieści się spalił?...

Tęsknie za nim – prawdziwym i szczerym,
Prostym w duszy i w ludzkich relacjach.
Dziś jak książek wyszarpane papiery
Rozrzucony, zdeptany w nowych racjach,

Poniżony, wyśmiany, opluty,
Z łańcuchami pogardy na stopach i dłoniach.
Dziś zniszczyli mu szaty i zerwali z nóg buty,
Zacisnęli mu worek na skroniach.

Tęsknię za nim – wesołym, choć trudnym,
W którym ład był, wartości porządek.
Nie był światem wygodnym, obłudnym,
Prostodusznym w koronie tęczy wstążek;

Pełnym ludzi w mieszkaniach, na podwórkach,
Pełnym dzieci, którymi echo grzmiało
Wystrojone w indiańskie barwy, piórka
Śpiewy, śmiechy, rozmowy w przestrzeń gnało.

Tęsknię za nim – uśpionym w kopcach siana,
W czarnej ziemi schylonym ciężką pracą,
W wodzie z wędką zastygłym po kolana,
Z pustym w dłoni kubeczkiem, z gołą tacą…

Przy kapliczkach przydrożnych rozśpiewanym,
Rozmodlonym, wzruszonym wschodem słońca,
Znakiem krzyża przez ludzi witanym,
Wodą studni schładzany w dni gorąca,

Częstowanym chlebem, jajecznicą
Czy krupnikiem na skwarkach słoniny,
Ozdobiony kwiecistą spódnicą,
Którą kwitły, pachniały doliny.

Tęsknię za nim – z koszami grzybów, jeżyn
Wędrującym przy płotach malw i malin,
W ścieżkach mrozu i szlakach śnieżnych pierzyn,
W gwiazdach zbroi z szlachetnej, lśniącej stali,

W dłoniach, które podaje życzliwość
I w wizytach bez słów zapowiedzi,
W czasach, których serdeczność, uczciwość
Królowała bez nadzoru spowiedzi…

Tęsknię za nim – spłoszonym stadem ptaków,
Które strąca z dzwonnicy dźwięk dzwonów,
Z purpurą na ramionach polnych maków,
Ze snopami zbóż obfitych plonów,

Z rymem wiersza na ustach i przyśpiewką,
Mgłą, którą słońce przebija ostrzami,
Z zapomnianą mych wspomnień ścieżką,
Która wije się kluczy żurawiami….

Gdzie się podział mój świat pełen ludzi,
Którzy serc swych wrażliwych słuchali?
Czy gdzieś zasnął? Czy z snu się przebudzi?
Czy doszczętnie, bez wieści się spalił?...



wtorek, 27 lutego 2018

SAM NA SAM


Otworzyłam na oścież okna,
Rozłożyłam konwalie na stole.
Parapety w surfiniach i trawniki w stokrotkach,
Pajęczyny w srebrzystym kropel kole…
Wszystko pachnie deszczowo,
Soczystością zieleni,
Doprawianą cytryną mleczy.
Bzy zapachem słodyczy jak parasol nad głową
Zdobią dom mój powojem pierścieni.

Szczyptą kawy sypnęłam i wanilię rozgniotłam,
Ozdabiając talerze szarlotką
I pierogi z truskawek na półmisek wyjęłam…
Od słodyczy rozkosznie zmysły mokną.

Ogień trzeszczy pod kafli pancerzem, fajerką,
Chlebem pachnie i kuchnia i pokój,
A na ścianie lustro, które kiedyś pękło,
W szklanej tafli odbija ten spokój.

Nagle niebo ściemniało, słońce nagle zagasło.
Ciemną chmurą brwi ziemia ściągnęła.
W domu ciemno… za oknem i wesoło i jasno,
A samotność przy stole płaszcz zdjęła
I usiadła wygodnie w kapeluszu z zadumy,
Wzrokiem smętnym głaskając trawniki.
Głosem sennym westchnęła: „Może razem spoczniemy?”,
Rozpinając w mankietach guziki…

Tak się ciepło zrobiło wokół serca, na duszy.
Jakaś słodycz zwilżyła mi usta.
Każda myśl i westchnienie, co się ledwo poruszy
Wszelkim zmysłom wydaje się bliższa
I wspomnieniem zasiadła przeszłość dawno odległa,
Uderzając w talerzyk filiżanką,
A w kąciku natchnienie niczym zmora przebiegła,
Szarpie duszą jak w oknie firanką.

Zegar zamilkł i przepadł w milczącej melodii.
Czas już nie miał znaczenia żadnego.
Zobaczyłam źrenice niejednej historii
I poznałam ton głosu niejednego.
Świat się nagle rozbujał konikami na kołkach,
Karuzeli falował spódnicą.
Roztargnienie rozpięłam na kaczeńcach i fiołkach
I niejedną przebiegłam ulicą…

Wtem z gałęzi jabłoni jakiś ptaszek zastukał,
Wyrywając mnie z transu miłego…
W samotności samej siebie znowu poszukam.
Nie ma przecież zwierciadła lepszego.



S.O.S


Wyszepczę kilkadziesiąt słów do butelki,
Którą wrzucę w bezdenną głębię błękitu.
Niech fale nieba niosą szeptem drżące dźwięki,
Niech je wiatr spisuje na kartach zeszytu;

Niech tych słów partytury echo odczytuje,
Szelestem je odtwarza, wyśpiewuje szumem,
Niech się ich zapisem cisza rozkoszuje,
Niech je strąca z przestworzy deszczu hojny strumień.

Niech się mnożą te słowa w przeróżnym znaczeniu,
Niech myślami kiełkują, wrażliwością w duszy,
Niech skrzydłami trzepoczą w locie, w uniesieniu,
Niech w milczeniu je łowią wyostrzone uszy.

Kroplą miodu na sercach niech się topią słodko,
Łagodzą obyczaje rozgniewanych tłumów.
Niech brzmią zwyczajnie, lekko, zwięźle, albo prosto
Wśród wszelakich codziennych, rwących życia nurtów;

Niech się sączą kroplami czerwonego wina,
Zastygając na ustach milczeniem w zadumie…
W tej butelce się wszystko kończy i zaczyna –
Moja dusza w niej mieszka, po niebie dryfuje.



PRZEDWIOSENNY ŚWIT


Wszystko jeszcze uśpione w hamakach latarni.
Drzew skostniałych palce w modlitwie zastygły.
Zapach ziemi jak mąki z młyna lub piekarni
Paruje snem pod kołdrą rozrzedzonej mgły.

Regaty kruczych ziaren spłynęły po niebie,
Szum ich skrzydeł rozbudził drzemiącą ciszę.
Świat żałobny się zdaje być w wielkiej potrzebie –
Jego żal w szarości rozhasanej widzę.

Jasną falą przypływu dzień znowu zawitał,
Lecz smutny, bo nie ma wszak korony słońca.
Znowu będzie stroskany o godzinę pytał.
Monotonni smutku nie ma bowiem końca.

Czas obnażył naturę w szpetocie gałęzi,
Wystawił w nagości na chłód zaniedbania.
Porzucił kochankę i na oślep gdzieś pędzi,
A ona pragnie i ciepła i kochania.



piątek, 23 lutego 2018

ZADUMA


Przyłożę ciało do toni przejrzystej…
I zasnę, jak liść dryfujący bezwiednie.
Bielą skóry na tej tafli szklistej,
Będę się zdawać czymś płynącym niepotrzebnie.

Zanurzę oczy w niebie wplecionym w sieć drzew,
Niesiona na palcach tych drzew pod błękity.
Wsłucham się w delikatny wód szumiących śpiew.
Usłyszę kartkowane w przestworzach zeszyty.

Rozłożę ramiona jakbym wtulić chciała
Do serca to przezrocze niebieskiego lustra
I będę tak bez końca jak liść dryfowała,
Wtapiając pocałunek w wiatru słodkie usta.

Deszcz kroplami zrosi białą pierś i szyję,
Brzuch namaści źrenicą szklanego spojrzenia.
Nie wiem, czy już mnie nie ma, czy też jeszcze żyję?...
Mogłabym tak dryfować w dłoniach rozmarzenia

Bez opamiętania, bez chwili wytchnienia
Od świtu po zamglone przebudzenie słońca.
Kocham ten stan upojny myśli uniesienia,
W którym nie czuć zmysłami początku ni końca.



W DROGĘ


Chcę iść przed siebie, gdzie nogi poniosą,
Obmyć łzy deszczem, stopy schłodzić rosą,
Słomą zasłonić rozmarzone skronie
I w nurcie wiatru trzymać ufne dłonie.

Chcę iść ścieżkami, co wiją się w trawie
I polną trasą uśpioną zachodem,
Chcę się zatrzymać przy przydrożnym stawie,
By zwilżyć oczy nocnym, sennym chłodem…
Niech się nade mną gwiazdy rozsiewają,
Księżyc dryfuje sierpa przymrużeniem,
Niech mnie poszumy, trzaski otulają
Drzew rozhuśtanych miłości westchnieniem,
Niech się nade mną niebo rozpościera
W granacie, czerni, w szarości obłoków,
Światło świetlikiem niech się w ciemność wdziera,
Stopy niech gasną od zdzieranych kroków.
Odpocznę chwilę w tataraku splocie,
Do mchu wtulając głowę jak w poduszkę.
Staw tonie cały w gwiazd srebrzystym złocie
I wód drzemiących tonem cicho pluszcze.

Chcę iść przed siebie w nieznane, tajemne,
Zostawić w tyle wszystko, co przyziemne,
Niech mi ramiona piórami wolności
Dumnie się wznoszą w przestrzenie radości.

Chcę iść drogami pośród łąk i lasów,
Mijać ogrody malw, róż i mieczyków,
Biegać po łanach chabrów, zbóż i maków,
Nurkować pośród prężnych słoneczników.
Owocem malin chcę osładzać usta,
Czarną jagodą pomalować wargi,
Patrzeć jak wschodem skrzy się nici chusta
Utkana babim latem dla aktu nostalgii,
Z paproci spleść parasol na burz gradobicie,
Kijem wspierać ciało zmęczone podróżą,
Stać w zachodzącym słońcu i smakować życie
I mieć w nosie, co wiedźmy na jutro mi wróżą.
Chcę odpocząć pod dębem, rozprostować kości,
Borowiną ukoić i głód, i pragnienie.
Niech natura na swoich komnatach mnie gości,
Niech mnie połknie, rozkocha natury olśnienie.

Chcę iść przed siebie, gdzie nogi poniosą,
W ziemię wrastać piętą od wędrówki bosą.
Chcę jak ptak w przestrzeni przeżyć swe istnienie
- ot takie mam dzikie, banalne marzenie.



wtorek, 20 lutego 2018

MIŁOŚĆ WSZECHOBECNA


Nic nie ma oprócz Ciebie.
Błękitem oczu na słonecznym niebie
Spoglądasz na mnie z ogromną czułością
I szepczesz z sercu znaną wrażliwością,
Płosząc światła drżące i zastygłe cienie
Głosu Twego subtelną delikatnością.

Oddech ciszy z Twojej piersi wypływa
I z szelestu dźwiękiem się wydobywa,
Sunie kadłubem obłoków w przestrzeni
Splątanej siecią złocistych promieni
I osiada na skroni mej jak nić siwa,
Sprawiając, że się twarz jabłonią rumieni.

Nic nie ma oprócz Ciebie.
Słyszę Cię w szumie wód i ptaków śpiewie,
W nurtach strumieni, w łaskotkach potoków
Czy w kroplach rosy, czy w kropelkach soków.
Czuję Twój zapach w rumianym, świeżym chlebie.
W wietrze dostrzegam odgłos Twoich kroków.

Powiewem czasu dotykasz mej dłoni,
I choć świat ciągle za czymś dziko goni,
Stoimy razem w bezruchu istnienia
Wtuleni w uścisk błogiego milczenia,
Patrząc jak stadem wolnych, płochliwych koni
Płynie przemijanie bez tchu i wytchnienia.

Nic nie ma oprócz Ciebie.



czwartek, 15 lutego 2018

WIECZÓR


Z ustami na szklanym obramowaniu,
Nad taflą krwistej głębi zapomnienia,
Płynę…, dryfuję w błogim falowaniu
Na rozpostartych przestworzach myślenia.

Nic wokół nie ma, bo nic nie istnieje,
Nikogo również me zmysły nie znają.
Ciało unoszą na przezroczu cienie,
Duszę mą światła tańcem uskrzydlają.

Sączę zachłannie smak bezdennej ciszy.
Zanurzam siebie w półmroku uśpienia.
Jeśli cokolwiek się we mnie poruszy,
To tylko oczy spragnione natchnienia,

Które się kładą na kartki spojrzeniem
I puchem wzroku lgną do liter czarnych,
By się zatracić w wersach ukojeniem
Na przekór wszystkim nędznym rzeczom marnym.



INTENCJA


Panie mój…
Jakże pragnę ujrzeć przed sobą
Dom, co się wiejską zdaje zagrodą,
Płoty z malw strojnych i dorodnych w pszczoły,
Wrota gościnne drzemiącej stodoły
Pachnącej sianem, słomą kosą ściętą
I łąkę w kwiatach kolorową, piękną,
Nad którą lekko zawisłe motyle
Trącają nóżki w nektarowym pyle,
Ogrody pełne rumianków i maków,
Zboża niebieskie od kwitnących chabrów
Niebo, na którym drży skowronek w śpiewie,
Pąk, co się bielą rozchyla na drzewie,
Kosze jaj pełne i chlebów rumianych,
Ciężkie od mleka pęczniejące dzbany,
Pierścienie kiełbas przy piecu wiszące,
Czosnki, cebule w warkoczach drzemiące,
Koguty dumnie mierzące podwórze,
Biało – czerwone rosą lśniące róże.



TON MELANCHOLII


Przede mną brzozy z rozpuszczonym włosem
Szelestem szepczą historie tajemne
I w pół omdlałym od cierpienia głosem
Jak panny lamentem w lamencie zaklęte
Zdają się cieniem ściskać stopy bose,
Które rozstawiam lekko i bezwiednie…
I tylko przestrzeń zimna, bo nieznana
Rozkłada do mnie ramiona jak matka,
Więc…
Może jutro znowu będę sama,
Gdzieś zagubiona w splotach i przypadkach?

Okna jak panny w ślubnych, białych sukniach
Zdają się czekać na tego jednego.
Bezradna głowa w poszarpanych kłótniach
Dziś tylko pragnie spokoju świętego
I tylko wzrokiem jak wędką w horyzont
Zarzuca, później… i cierpliwie czeka…
To jej czekanie wciąż zmierza donikąd,
Choć tli się w sercu nadzieja jak świeca.

Wyszłam, na progu przykleiłam stopy,
W chustę wtulając płochliwe ramiona.
W piecach zapachem rumienią się kłosy,
Trzeszczy kruchością godzin niemych słoma,
A tuż przed domem ścieżyna bez śladów
Wpełza strumieniem złocistego piasku
W trawy uśpione uśpionego sadu
Płynąc w milczeniu od świtu do brzasku.

Wiatr nie powtarza głosów porzuconych,
Bo echo dawno gdzieś się zagubiło.
Gdyby nie skrawek wspomnień odkurzonych…
Wszystko bez sensu by się zakończyło,
A tak, choć czasem wyglądam i czekam
Na coś, co kiedyś serce uskrzydlało.
Nadal w swej duszy nostalgicznie szlocham,
Jakby się ciągle coś,… kogoś kochało…

Niekiedy w wachlarz poszarpanej księgi
Zaglądam okiem pełnym rozrzewnienia.
Uschniętych kwiatów wstążeczki i wstęgi
Zdobią pożółkłe i wyblakłe zdjęcia.
Nie mam nic więcej oprócz smutnej ciszy,
Dźwięków melodii na płycie przeszłości.
Nikt, oprócz mnie, tych tonów nie usłyszy –
Nut małych, skromnych czy wielkich miłości…

Noc już zapadła… włos szronem księżyca
Na skroniach wieńczy lata, co minęły,
A w serce drżące żałość, co się wkradła,
Sprawia, że lata, co przeszły, znowu się cofnęły
I rozpędzone kroczkami drobnymi,
Niczym dziewczynki, chłopcy wśród zabawy
Rączkami dłonie me stare objęły
I w karuzeli wspomnień bujam warkoczami
I śpię, jak dziecię błogo kołysane…

Cisza i pustka, samotność i otchłań…
A na ramionach wciąż ta sama chusta,
Która pamięta smak spotkań i rozstań.
Za domem w bluszczu pusta echem studnia,
Ogród, co dawno zapuścił pokrzywy…
Pachnie bursztynem ta moja samotnia,
W której czas przeszły jest jak obraz żywy…
Nikt nie powiedział, że starość jest prosta.