piątek, 29 września 2023

ZATRZYMANIE

Na ławeczce usiadłam, a życie mnie mija,

Obcasami wskazówek o chodniki stuka.

Szeleszcząca zaś cisza przemyśleniom sprzyja

Nie zaczepia rozmową, ale bacznie słucha.


Pochylona nade mną jakoby spowiednik

Każdą duszy wypowiedź wnikliwie traktuje,

Więc rozciąga się wokół mych zmysłów wieczernik,

W którym się oczyszczana i karmiona czuję,


Przez co patrzę za życiem, gdy to się oddala

Wolnym krokiem, za sobą ręce swe splatając.

Mej zadumy - tak sądzę - wcale nie pochwala.

Idzie, wzrokiem pogardy w mą stronę rzucając.


Nie dbam o to, bo... czemu mam o nie zabiegać,

Skoro wiecznie kaprysi niezadowolone?!

Nie ma nigdzie nakazu, że zań muszę biegać.

Niech się choć raz poczuje, jak ja, odrzucone.


Przystanęło i okiem mnie do siebie ciągnie

Jak na żyłce, co szpulę kołowrotka kryje,

Lecz ja je ignoruję i siedzę spokojnie,

Obserwując jak życie się z myślami bije.


Nie zamierzam opuszczać wybranej ławeczki.

Mam wrażenie, że wszystko gdzieś obok się toczy.

Los zatrzymał się przy mnie i czyta z karteczki,

Co zamierza, się trwożąc, że z listy przeoczy


Jakiś punkt z przypisanym do niego zadaniem,

Więc jak uczniak dygocze w lęku przed tablicą.

Wtem mu nagle przerywam i wołam doń: "Panie!...

Nie rób wody mi z mózgu trefną obietnicą."


"Gdzieżbym śmiał?" - odpowiada, dłonie zacierając

Niczym Piłat, co kłamstwem obmywa swe ręce.

Nagle patrzy na życie, ratunku szukając,

A bez wsparcia łże, zwodząc w obłędzie naprędce.


Zatem nogą tupnęłam jakbym odpędzała

Bezpańskiego psa, który do mnie się przyczepił.

"Oj, bym kijem cię dawno w świat, losie, przegnała,

Żebyś z powodu życia oczami nie świecił" -


Wypowiadam te słowa pięścią w górze grożąc,

Po czym palcem wskazuję kierunek ucieczki,

Bowiem tracę cierpliwość, okrutnie się srożąc

Na los, który mi brednie wyliczał z karteczki


A który to, dostrzegłszy rosnące wzburzenie,

Głową skinął i truchtem we wskazaną stronę

Pobiegł, pozostawiając lekkie zniesmaczenie

Tym, co było nieszczerze w punktach przedstawione.


Kiedy zniknął, spojrzałam na stojące życie.

Przyglądało się temu wszystkiemu uważnie.

"Czuję się - zagadnęłam - wreszcie wyśmienicie.

Proszę mnie więc traktować od dzisiaj poważnie."


Życie się obruszyło szczerze obrażone.

Ramionami wzruszyło, fuknęło pod nosem

I ruszyło przed siebie nieco przygnębione,

A ja, idąc za owym swej odwagi ciosem,


Pozostałam na ławce myślą pochłonięta,

Że niekiedy potrzeba życiu się sprzeciwić.

Raz na zawsze niech wreszcie sobie zapamięta

I się w końcu przestanie mej decyzji dziwić,


Iż szanując me życie, szacunku wymagam,

Gdyż w przeciwnym to razie tym się mu odpłacę,

Z czym się sama przez życie nieustannie zmagam.

Respekt do mnie zachować więc stanowczo radzę.


Nie zamierzam bezmyślnie życiu aportować.

Kiedy zechcę, usiądę w ciszy na ławeczce.

Życie też tej rozkoszy może zasmakować

I zatrzymać się w biegu choćby na chwileczkę.


Wtedy wszystko nabiera innej perspektywy

Niczym obraz z dystansu zmysłami wchłaniany,

W wyrazistych szczegółach bezwstydnie uczciwy,

Za to z bliska jedynie w plamach rozmazany.


Siedząc więc na ławeczce, z pewnej odległości

Jaśniej widzę kontury podjętych decyzji,

Które linią i barwą tworzą w codzienności

Sens wydarzeń - ich odstęp od pierwotnych wizji.


Dzięki temu się uczę być po prostu sobą -

Taką, z którą wytrzymać będę kiedyś w stanie,

Która w życiu kieruje się sercem i głową,

Która ma czas na własnej natury poznanie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 27 września 2023

MOJE CIAŁO

Zmęczona jestem, moje ciało,

Twym nieustannym kapryszeniem.

Nie chcę, byś wciąż mi zawadzało

Przesadnym w wieku mym cierpieniem.


Za wcześnie jeszcze na złośliwość,

Którą mnie ciągle ograniczasz.

Gdzie się podziała twa uczciwość?

Za co surowo się rozliczasz?


Czyżbyś zazdrosne, ciało, było

O duszę, która mnie rozpieszcza?

Chcesz ją pokonać bólem, siłą,

By nie myślała, że jest lepsza?


Kośćmi jak gwoźdźmi mnie przeszywasz

I rwiesz na strzępy me neurony.

Okrutne, ciało, strasznie bywasz.

Człowiek się czuje upodlony.


Związujesz kroki mych nóg męką.

Trudno jest stopie wyjść przed szereg.

Kiedy po cele sięgam ręką,

Znowu nie mogę zrobić wiele,


Bo pazurami szarpiesz ścięgna,

Przykurcz niewładny powodując.

Czy spór cokolwiek nasz zażegna,

Utrapień, zgryzot mi ujmując?


Oj, nie przebierasz że w środkach,

Byle udręczeń mi przysporzyć.

Codzienność moja nie jest słodka,

A chciałabym normalnie pożyć


Jak inni, którzy lekko biorą,

Co los im hojnie zaserwuje.

Skąd się knowania twoje biorą?

Twojej mściwości nie pojmuję.


Na szczęście, będąc uziemioną,

Zostawiam ciebie, ciało wstrętne,

I duszą moją uskrzydloną

Wzbijam się ponad wody mętne,


Dotykam nieba podniet dreszczem,

Patrząc na wszystko z lotu ptaka.

Mentalnie młoda jestem jeszcze,

Chociaż fizycznie wrak, pokraka.


Z krzyżem cierpienia, które znoszę,

Mą duszą, co w obłokach fruwa,

Stwórcę pokornie tylko proszę,

Niech nad nią bacznie zawsze czuwa,


Bym, ból twój znosząc, nie straciła

Tego, co szczerze mnie pociesza -

Abym się w słowach odrodziła,

Których sens ciebie z win rozgrzesza


I uświadamia mi wbrew tobie,

Że twoja zawiść mnie nie niszczy.

Poukładane myśli w głowie

Szepczą, iż sercu jest mi bliższy


Czas mych męczarni, przypadłości,

Gdyż te mnie uczą wyśmienicie

Do drobnych rzeczy wszak wdzięczności

I pokazują, czym jest życie,


Które to wszelkim przeciwieństwem

Daje się poznać w pełnej krasie,

Więc znoszę ciebie, ciało, z męstwem.

Przy twej podłości również da się


Czerpać szczęśliwość z marnych datków,

Które z pogardą że mi rzucasz.

Tak od przypadku do przypadku

Mam radość, chociaż mnie zasmucasz,


Bo chociaż jesteś dokuczliwe

Oraz bezwzględne w zemście za coś

Czy - rzadko kiedy - pobłażliwe,

Dusza mi czyni wiele zadość


I ból uśnieża doznaniami

O jakich nawet żeś nie śniło.

Źle się układa między nami,

Boś  ty mnie nigdy nie lubiło,


I tak naprawdę... nie wiem za co?

Czy dusza drzazgą jest ci w oku?

Czy moje męki słoną płacą,

Bo żeś nie było na widoku


Jako świątynia moich starań

I cel najwyższy mej czynności,

Obiekt wszelakich moich parań,

By się poświęcić twej piękności?!


Oj, ciało durne, krótkowzroczne,

Z przypływem wiosen przecież gaśniesz,

Ni żeś odporne, ni żeś mocne

I wbrew swej woli wreszcie zaśniesz


A ja uwolnię się od ciebie,

Zrzucę łańcuchy udręczenia

I będę pławić że się w niebie

Duszą w zaszczycie uzdrowienia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 26 września 2023

JESIENNA NOC

Wyszły latarnie już na nocny spacer.

Idą szeregiem torem krawężnika.

Lśnią jakby nagle ktoś odpalił racę.

Światło się spod nich na chodnik wymyka


I złotą łuną płynie niczym rzeka,

Wzdłuż której widać brzegi porośnięte.

Jasność z koryta ów rzeki przecieka,

W trawy wrzucając poświaty przynętę


Jak wędkarz, który, na rybę polując,

Cierpliwie śledzi wód spokojną taflę...

Wtem się wynurza, trzaskiem hałasując,

Dźwięk jakby łamał ktoś rękoma wafle,


Po czym leciutkie słychać uderzenie

Niczym niewielkiej piłki z styropianu

I nagle cisza, i znów powtórzenie

Jak uszkodzony klawisz fortepianu -


A to kasztany na ziemię spadają

I powiekami pękniętej łupiny

Brązowym okiem na świat spoglądają

Spod źdźbeł puchatej, zroszonej pierzyny.


Szum nagle słychać jakby wody z kranu,

Co skąpym ciurkiem leci uwolniona -

To wiatr w żabotach liściastych żupanów,

Które falują jak ciężka zasłona,


Rozczesywane szczotką jego westchnień,

Oswobadzane z kokard gęsto wpiętych,

Które pod stopy hojnie rzuca wrzesień,

Siejąc szelestów kruszonych lamenty.


Jakaś ptaszyna chyba się zgubiła.

W kałużach światła skocznie podskakuje

Jakby powietrza bryzą się upiła.

Radość jej krokom tanecznie wtóruje.


Kąpiel w jasności kończy niespodzianie

I się podrywa do lotu spłoszona.

Wygląda w górze jak malutki kamień

Trzepotem skrzydeł w ciemności niesiona.


Cicho jest wokół wręcz zaskakująco

Jakby się życie do snu ułożyło.

Spokój na zmysły skapuje kojąco.

Ciało beztroską - zda się - odurzyło


I niczym nitki pajęczyn rozpiętych

Miękko w przestrzeni przed się podróżuje,

Jak kwiat dmuchawca podmuchem podpięty

Na krze wilgoci bezwiednie dryfuje


A dusza nad nim żaglem się rozciąga,

Chłonąc nurt nieba w nią się wlewający,

Wierszem łopocząc, z pięciolinii ściąga

Wers, który w strofach zda się niekończący,


Więc w nutach pieśni owej jako w deszczu

Noc, na ławeczce w parku siedząc, śpiewa

I pokrzykuje refrenem: "Mój wieszczu!

W twej kołysance me piękno dojrzewa."

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 25 września 2023

SZELEST W GŁOWIE

Ciągle szeleszczą myśli w mojej głowie

Wciąż kartkowane z pieczołowitością.

Żadna się na głos nigdy nie wypowie,

Szepcząc jedynie z wielką dyskretnością


To, co się rodzi niemal nieustannie,

Z człowiekiem wchodząc w rozległe rozmowy,

Co czas pochłania łakomie, zachłannie -

Czas, który nie jest do ciszy gotowy.


Jedna przez drugą jakoby przekupki

Zachwalające towar na straganie,

Przesypujące głosek pełne kupki,

Z milczenia czyniąc w zadumie wołanie,


Kłębią się we mnie jakby kopy liści,

W które wiatr wpada, rozrzuca z szelestem.

Żadna się nawet przenigdy nie przyśni,

Żadna nie zdradzi zapowiedzi gestem.


Budzą się nagle nieprzewidywalne,

Chórem milionów wiecznie przemawiając,

Czasem poważne, niekiedy banalne...

Refleksje różne we mnie rozpalając.


Cokolwiek robię, natrętnie je słyszę

Jakbym na co dzień w towarzystwie była.

Na pustkę w głowie w ogóle nie liczę -

Tą bym się pewnie ogromnie zdziwiła.


Taką naturę już zgoła posiadam,

Że kiedy okiem poza sen wybiegam,

Z myślami, myśląc, nieskończenie gadam,

Przez kontemplację świat wokół postrzegam.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




piątek, 22 września 2023

ŚWIĘTUJĘ

Ogród pachnie wytrawnie octem jabłkowym,

Splatającym się z aromatem pajęczyn.

Klomb pod świerkiem zakwitł wrzosem fioletowym.

Spadają z łoskotem liście w barwach tęczy.


Rozczesana trawa kurczy się, płowieje

I kroplami rosy drżące źdźbła obmywa.

Mgła wchodzi w obejście, kiedy wreszcie dnieje,

I na pióropuszach ów traw odpoczywa


Jakoby w hamaku z książką w obu dłoniach,

Które skrzyżowane na piersi złożyła.

Suknia jej się srebrzy calutka w cyrkoniach...

Zda się, że w ogrodzie mgła się rozmarzyła,


Więc spokój sędziwy nie chce jej przeszkadzać.

Przycupnął na ławce stojącej pod lipą.

Ptaki na gałęziach też nie chcą zawadzać.

Siedzą pokorniutkie, z góry na mgłę łypią.


Chłód przestrzeń wilgocią już na wskroś przeszywa.

Z grubej wełny chustą okryłam ramiona.

Stanęłam przy furtce bezwstydnie szczęśliwa

I w jesienną aurę baśniową wpatrzona.


Deszcz ściąga na ziemię chmury strugą prute,

Opuszkami kropel uderza w klawisze.

Wiatr jakby w kałuży przytupuje butem

I pluskiem rytmicznym wabi w taniec ciszę,


Która się wyłania z wszech stron, z zakamarków

Nieśmiało, płochliwie, lecz majestatycznie.

Nagle zastygł oddech zegarów, zegarków...

Boże!, jakże wokół, choć pochmurnie, ślicznie...


Nie wracam do domu mimo przemoczenia.

Z uśmiechem podziwiam te cuda natury.

Nie odczuwam smutku, lecz stan ukojenia

Nawet w dzień spłakany, kapryśnie ponury.


Kocham te poranki trudne do zbudzenia,

Leniwie w pieleszach się przeciągające,

Gdy szarość z latarnią bladego promienia

Wyciąga spod kołdry niewyspane słońce.


I kocham wieczory w czasie rozciągnięte,

Które pachną drukiem przyjemnej lektury.

Zaparzam herbatę z imbirem lub miętę

I zanurzam głowę roztargnieniem w chmury...


Wtedy czuję życie w pełnej jego krasie.

Bez pośpiechu, trwogi smak ten celebruję.

Wspomnienia przy kominku zasiadają - zda się...

Ja w ich towarzystwie, że jestem, świętuję.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl