Przychodzisz do mnie wciąż bez zapowiedzi
W najmniej stosownym dla chwili momencie.
Twoja źrenica uważnie mnie śledzi
Jakby patrzyła z dumą na swe szczęście.
Zazwyczaj nie mam czym cię poczęstować.
Siadasz na krześle i machasz nogami.
Niekiedy chcę coś upiec, ugotować,
Lecz... cię pochłaniam wspomnień mych oczami
I, będąc nagle całkiem nieobecną,
Nieposkromioną radość w sobie czuję,
Jestem kobietą z wyglądu stateczną.
Jak to się stało?! - tego nie pojmuję.
Mam wszak wrażenie, że ktoś mnie oszukał,
Ukradł czas, w którym tak szybko dojrzałam,
Wtargnął w me życie, nawet nie zapukał,
I zgarnął wszystko, gdy na pewno spałam.
To było nocą! - nie ma innej opcji.
Pamiętam: wstałam, podeszłam do lustra...
Po śnie pokaźnej i obfitej porcji
(Może to była piąta rano... szósta?)
Wnet się spostrzegłam, że się postarzałam,
Że mi na skroni siwizny przybyło,
Na twarzy mocno dosyć spoważniałam,
Że się znienacka coś nagle skończyło...
I zdałam sobie wtedy sprawę właśnie,
Iż gdzieś zgubiłam te lata pomiędzy...
Niebawem iskra w moim oku zgaśnie,
Czego nie zatrą ogromy pieniędzy.
Wtedy to ciebie w kącie zobaczyłam
Na taborecie, w podkolanóweczkach
Jakie ja, dzieckiem będąc, też nosiłam...
Łączą nas nawet but i sukieneczka.
Kiedy się na mnie wymownie spojrzałaś,
Widziałam siebie jakoby na zdjęciu.
Te same oczy, włosy, co ja, miałaś
I to spojrzenie tak uległe szczęściu,
Choć... gdzieś w obłokach jak ptaki krążące,
Przeszywające na wskroś wszystkie dusze
I wnikliwością swą zawstydzające,
Do czego i ja przyznać ci się muszę.
Mówią, że trzeba przeszłość precz! przegonić,
By nie zaprzątać sobie zbędnie głowy.
Ja jej nauki nie chcę zaś roztrwonić.
Mój duch na pustkę nie jest wszak gotowy.
To jakby drzewu stanowczo nakazać,
By się odcięło od własnych korzeni,
Które by miały ów drzewo narażać,
A co bez których w próchno się zamieni.
Tego nie zrobię! - Nie musisz się trwożyć.
Do końca dni mych masz w mym domu miejsce.
Możesz się nawet obok mnie położyć,
Kiedy przestanie bić już moje serce.
Spoczniemy wtedy na jednej poduszce.
Będę ramieniem ciebie oplatała
Jak matka, która we włosy swej córce
Przed snem wieczystym oddech swój wplatała.
Wiem doskonale przecież kim ty jesteś.
Mną, kiedy byłam jeszcze w twoim wieku.
Nie wiem, jak długo zostać ze mną zechcesz?
Kocham twój smutek, powagę uśmiechu...
Jakby w tej małej dziewczynce drzemały
Uczucia, myśli sędziwej kobiety.
Myśmy się nigdy przecież nie rozstały,
Choć los ukarać nas pragnął, niestety,
Dlatego teraz tak się zastanawiam...
Czy ty się we mnie dawno postarzałaś?
Czy ja swe ciało i duszę odnawiam,
Abym się w tobie znowu dzieckiem stała?
Nieważne. Usiądź. Zrobię ci kakao.
A może razem pójdziemy na lody?
Pewnie niewiele nam czasu zostało,
Trudno żałować sobie więc osłody.
Zarzucę tylko sweter na ramiona.
Ciało powietrzu niezmiernie marudzi.
To jest normalne, gdyż powoli kona
I krew się w żyłach jak na mrozie studzi.
Czy nadal lubisz, jak ja, śmietankowe
Lub waniliowe dla drobnej odmiany?
(...)
Niosą nas kroki - klucze wiolinowe.
Ślady za sobą czasem zacieramy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz