Spijasz mą duszę słowem, zdaniem, wersem,
Więc mnie - logicznie - powinno ubywać.
Tymczasem w strofach, jakby były pierwsze,
Zaczyna wszystko na nowo odżywać
Jakoby źródło, co z ziemi pulsując,
Przejrzystą wodą spragnione korzenie
Poi, jedynie siebie nie żałując
I wszem rozdając swe kruche istnienie,
Bo przecież życie to początek końca,
Który się zdaje celem egzystencji.
Nawet nadzieja najjaśniej świecąca
Nierzadko gaśnie w lawinie pretensji,
Chociaż się zwykło mówić o niej właśnie,
Że gdy umiera, to tylko ostatnia.
Zatem nim człowiek na wiek wieków zaśnie,
Ona w nim tli się jako dusza bratnia
A kiedy tchnienie ostatnie wyfrunie
Z ciała człowieka, które śmierć przytula,
Nadzieja jeszcze wierzyć w cuda umie
I siłę mnoży, co rodzi się w bólach...
Nie myślę o tym, jak przyjdzie mi odejść
Czy kiedy koniec mój do drzwi zapuka.
Do oczywistych spraw wszak trzeba podejść
Jakby to była w jednym akcie sztuka.
Jedynie czuję, że moim powietrzem,
Które przy zmysłach zdrowych wciąż mnie trzyma,
Jest fakt, iż staję się prozą lub wierszem -
Słowem, co każdy poranek zaczyna
I tyle szczęścia ta forma mi daje,
I tyle werwy, co trudności kruszy,
Że się (naiwnie chyba) mi wydaje,
Iż twórczość sensem jest mojej podróży,
Iż urodziłam się, by własną duszę
W splotach wyrazów wszem, wobec rozdawać
I aby przetrwać, pisać tylko muszę,
O wschodzie słońca znów się słowem stawać
I w prozie, w wierszu własny ślad zostawiać
Jak fragment siebie oblany bursztynem.
Nawet, gdy zniknę, to będę rozprawiać,
Szelestem kartek w echu się rozpłynę.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz