piątek, 20 grudnia 2019

WIGILIA


A, w Wąsoszu w zaspach domy przykucnęły,
Bladą smugą światła wypełzły spod śniegu
I choinki w oknach jak panny stanęły
Zdobione bogato przy muzyce śmiechu.

Zapach się żywiczny unosi igliwiem,
Jabłkami, co krwistą błyszczą politurą.
Gałązki pączkują obficie piernikiem
I stroją się jabłek królewską purpurą.

Na kuchni pęcznieje już kapusta z grochem
I grzybem suszonym parują półmiski,
Makowce spod ścierek lukrowanym okiem
Zdają się spoglądać na słodkie serniki,

A tuż obok drzemie chleb w rumianej skórce,
Którego woń ziaren unosi się wszędzie,
Barszcz z buraka pachnie w ziołowej obróbce,
Z cebulą zmieszane w stylu wiejskim śledzie.

Płomień ognia smaży karpia kawałeczki
I gotuje wodę z łyżką cynamonu,
W której dojrzewają suszone śliweczki
Doprawione kroplą miodowego słodu.

Na stole, co białym obrusem nakryty,
Stoją jarzynowe sałatki i świece,
I opłatek siana falbaną obszyty
Jak Dzieciątko Jezus, co wyciąga ręce…

Czas zacząć Wigilię – pierwsza gwiazda świeci,
Goreje na niebie, dobre wieści niesie.
Radością beztroską promienieją dzieci,
A mnie wspomnień łza serce delikatnie gniecie.

W każdym domu zabrakło nam kogoś bliskiego
I każdy z nas spogląda na miejsce przy stole,
I przy pustym talerzu chce ukochanego –
Tego kogoś zobaczyć w swym rodzinnym kole…

Po kolacji wyjdziemy w kierunku Kościoła,
Tłumem wiernych ruszymy razem na Pasterkę,
Usłyszymy wiatr, który bliskich naszych woła!,
Wypowiada ich imię, trzyma nas za rękę.

Rozejrzymy się wokół i brak zobaczymy
Wszystkich, którzy niedawno nam towarzyszyli.
W twarzach swoich sąsiadów na pewno ujrzymy
Tych, co tutaj na ziemi nas pozostawili:

Mączyńskiego, Pabiasza, panią Werensową,
Jadzię Okłę, Wierzbickich, Zosię Brzezińskiego,
Jakuowskich i w wieku sędziwą Ciasiową,
I niedawno żegnaną mamę Skowrońskiego,

Lusię Zygmunta Kosa, mamę pani Fredzi,
Pieczyków i Kajową, Serków i Młodawskich,
Pawlika, co w pamięci pod jabłonią siedzi,
A wszystkim im przewodzi ksiądz Janek Kudłacik…

Wzruszenie mnie ścisnęło za gardło i serce,
Więc wszystkie dusze zmarłych Bogu podaruję
W modlitwie, Jezuskowi składając na ręce –
W ten sposób za nich wszystkich Panu podziękuję.



piątek, 13 grudnia 2019

ULICE


Zbieram kawałki potłuczonej ciszy
Pochylona w pokorze nad kałużą światła.
Czy ktoś mój oddech uchwyci, usłyszy?!,...
Czy ma osoba bez wieści przepadła?

Opływa mnie falą tłum zabiegany.
Nikt przypadkowo mnie wzrokiem nawet nie musnął.
Na nogach brzęczą mosiężne kajdany.
Od tego dźwięku przestrzeń jest jak darte płótno.

Wiatr nie szeleści, nie szumi, nie wyje,
A jedynie majaczy cykaniem zegara.
Nie wiem, czy umarłam, czy jeszcze żyję?...
Dusza zmysły zdrowe zachować się wciąż stara.

Ktoś nachyla się, w oczy me zagląda,
Jakby szukał dla siebie we mnie pocieszenia –
To kobieta wiekowa i bezdomna
Z krwawiącymi zszywkami na ustach milczenia.

Nie mam wiele, bo grosik zardzewiały,
I ze wstydem dziurawą kieszeń przeszukuję.
Widzę – jej dłonie chleba nie trzymały,
Więc żal w sercu silniejszy niźli dotąd czuję,

Lecz ona odchodzi całkiem bez słowa
I znika za zakrętem jakby jakaś zjawa.
Głodować na ulicy jest gotowa…
Przynajmniej to wrażenie swą postawą sprawia.

Wstaję i ruszam przed siebie niepewnie,
Bo nie wiem, co w szczelinach ulicy się kryje.
Echo dźwięk mych kroków powtarza sennie
I nimi, niczym dratwą, sieć hałasu szyje.

Wówczas myślę, że świat mnie demaskuje,
Doskonale znając moje miejsce pobytu,
I kościstym palcem na mnie wskazuje,
I krzyczy: „Ty bezdomność teraz przytul!”.

Ja wiem, że właśnie taką teraz jestem,
Chociaż na bezdomność moją nic nie wskazuje.
Często idę, zasłaniając się deszczem,
Ścieżkami, na których przyjaciół nie znajduję.

Siadam na progu sklepu spożywczego,
Pod zamkniętymi drzwiami, przy wielkiej witrynie
I nie widzę w przechodniach znajomego…
Może stan izolacji kiedyś wreszcie minie...

Dostrzegam wokół straszne spustoszenie –
Przypływ ludzi w amoku wartości pieniądza.
Wtedy we mnie wzbiera rozgoryczenie,
Że człowieka przeżuwa ta okropna żądza.

Skręcam w prawo i trafiam na kartony,
Więc odchodzę, kierując się w przeciwną stronę,
Ale i tam człowiek jest poniżony.
Czyżby wszystko, co dobre, było już skończone?!

Pojemniki pełne krwistego ognia
Płomieniami łaskoczą rozpostarte dłonie.
Czy to część miasta z wschodu, czy zachodnia –
Ulice są niczym grobowce zbezczeszczone.

To jest sukces naszej cywilizacji
I trofeum w postaci próchniejącej czaszki,
Wysypisko zużytych przez nas racji,
Cmentarzysko wartości, emocje huśtawki.

Idę dalej i widzę naprzeciwko
Przygarbioną samotność, szlochającą w dłonie.
W torbie ma słoik, a w nim pod pokrywką
Ludzkość, wrzeszczącą z żalem,: „To koniec!,… to koniec!"



czwartek, 12 grudnia 2019

MATKO MOJA...


mojej mamie Zosi
Matko moja z rękoma, które trud opisał,
I z oczami, się w które wdzierała bezsenność.
Świat o matce tak wiele dobrego usłyszał,
Lecz nie dała posłuchu temu Twa codzienność.

Matko moja z samotnym, bolejącym sercem,
Z bagażami pomyłek, błędów i emocji.
Moje życie pomimo tego było piękne,
Więc nie troskaj się więcej, usiądź i odpocznij.

Nie jest ważnym, że między nami było różnie,
Że nierzadko się nasze charaktery tarły.
Wiem, że zawsze pragnęłaś postępować słusznie,
Lecz się wszelkie intencje Twej woli wyparły.

Wylałyśmy łez zdroje i przeszłyśmy wiele.
Ten zrozumie, kto obtarł stopy twardym brukiem.
Otaczało nas grono w zamysłach nieszczere.
Los wyrzucał nas z domu nieraz z wielkim hukiem.

Trudno zatem pamiętać nieporozumienia.
Dusza moja wdzięcznością do Ciebie goreje.
Wszystko wokół przemija i w obce się zmienia
A doczesność złośliwie się nam w oczy śmieje,

Ale nic to Najmilsza ze szronem na skroni.
Moja miłość do Ciebie przekroczy wieczności.
Choć czas w swej zawziętości złowróżbnie nas goni,
Nie odbierze nam nigdy więzów tej miłości.

Matko moja z błękitem w błyszczących tęczówkach,
Z marzeniami, co płoche w przestrzeń uleciały,
Nie nadąża za sercem w mej dłoni stalówka,
Umysł w swojej próżności robi się zuchwały –

Trudno wyznać jest bowiem, co do Ciebie czuję.
Niechby Tobie pod nogi gwiazdy pospadały,
Wszechświat w tańcu radości dokoła wiruje,
A w przestrzeni woń kwiatów niesie wiatr zuchwały,

Lecz i to jest za mało by wyrazić Tobie,
Jaką jesteś osobą w mym życiu wspaniałą.
Żadne gesty, chociażby w największej ozdobie
Nie wyrażą przenigdy, co by serce chciało.

Bogu wdzięczność i chwała!, że Ciebie wymyślił,
Że Twoimi rękoma jak skrzydłem otoczył
I że Miłość w osobie Twej szlachetnej ziścił,
Że Go widzę, wpatrując się wszak w Twoje oczy.

Matko moja wspaniała i najukochańsza
W każdej mojej minucie wciąż wspominam Ciebie,
W Twej intencji zmawiając pacierze różańca,
Widząc Twoje oblicze na słonecznym Niebie.




DZIĘKUJĘ TOBIE...


Dziękuję Tobie Panie za poranek, który
Obmywa drobnym deszczem moje ciało z grzechu.
Za wschód tonący w złocie i w ogniu purpury,
Za świt, który się budzi wolno, bez pośpiechu,

Za ptaki, co me zmysły pieszczotami koją,
Za wiatr, który mi włosy dłońmi rozczesuje,
Za liście, co ode mnie w ogóle nie stronią,
Za ciszę, która obok wiernie spaceruje,

Za zdolność do zadumy i przystanek w biegu,
Za słuch, którym wyławiam głuchonieme nuty,
Za wzrok, który jest w stanie dopłynąć do brzegu,
I sprawne na mych nogach niespokojne buty,

Za ręce, które o mnie z troskliwością dbają,
Za usta, które innych pocieszyć potrafią,
Za serce oraz umysł, co się dobrze mają,
Za radość oraz smutki, co mnie ciągle trapią,

Za wzloty i upadki, dzięki którym przecież
Umiem z wdzięcznością spijać codzienne momenty,
I za ducha, który tułając się po świecie,
Zawsze wbrew wszelkim trudom bywa uśmiechnięty,

Za miłość, dobre słowo i nadzieję wieczną,
Za wiarę, co mnie zawsze z kolan podnosiła,
I za to też, że jestem kobietą stateczną,
W której drzemie wciąż Twoja uskrzydlona siła,

Za łzy, co ze mnie gorycz i żal wyciskały,
Dzięki czemu dziś gniewu odczuć nie potrafię,
Za marzenia, co we mnie piękno odkrywały,
Za to, że się mą nauką nie nudzę, lecz bawię,

Za rodzinę bez względu na treść charakterów
Za osoby, z którymi spotykam się w drodze,
I za każdy okruszek chleba w mym portfelu,
Za wszystko, co od Ciebie a przez siebie tworzę,

Za ból, dzięki któremu cenię smak sprawności,
Za tęsknotę, co we mnie tę świadomość budzi,
Że człowiek nie stworzony jest do samotności
I do szczęścia mu trzeba obecności ludzi,

Za przyjaciół, co obok zawsze dyżurują,
Za tych, którzy Twe światło w swoich dłoniach niosą,
Za godziny, co w pędzie przed siebie wędrują,
Przemijaniem wrażliwość na, co teraz, wnoszą,

Za aromat powietrza z przyprawami kwiatów
I ze szczyptą skruszonych ziaren ziemi w palcach,
Za przecieki wszelakie płynące zza światów
I za duszę porwaną przez Ciebie do tańca,

Za zachody i przedsmak śmierci w odpoczynku,
Która snem pod powieki wkrada się zuchwale,
Inspirując każdego dnia mnie do wysiłku,
Aby żyć pracowicie, a nigdy niedbale,

Za Ciebie, który dla mnie na Krzyżu rozpięty
Rozpościerasz ramiona, czekając z miłością,
Ciągle troską o szczęście me szczerze przejęty,
Witający mnie zawsze z Ojcowską radością,

Za wszystko nade wszystko dziękuję Ci Panie,
Choć okazać wdzięczności Tobie nie potrafię.
Cokolwiek się w mym życiu wbrew woli mej stanie,
To wierzę, że do Ciebie po mej śmierci trafię.

Dziś jedno tylko z serca umiem wypowiedzieć
I jednym tylko sensem brzmi moje wyznanie,
Więc cały świat o jednym też powinien wiedzieć,
Że z miłością za wszystko dziękuję Ci Panie.



środa, 11 grudnia 2019

ŚLADAMI RADOŚCI


Gdzie jesteś ma radości?!
Wciąż za tobą wołam!, i wszędzie ciebie szukam.
Okażże odrobinę łaskawej litości.
W każde drzwi, w każde okno napotkane pukam,
Lecz nie znajduję ciebie, a głód samotności.

Gdzie jesteś ma radości?!,
I gdzie dotąd byłaś, że ciebie nie poznałam?
Od narodzin jest przy mnie cień mej dojrzałości.
Często w kluczu żurawi twój odlot widziałam,
Wodząc wzrokiem za tobą w cichej cierpliwości.

Gdzie jesteś ma radości?!,…
Ta lekka, przyjemna, co beztrosko się śmieje,
Unosi się zwiewnie nurtem spontaniczności,
W której dłoniach niejeden lód serca topnieje,
Roztaczając dokoła światło przychylności…

Gdzie jesteś?!...

Wołam ciebie z rozpaczą i wręcz nie pojmuję,
Że dla innych czas słońcem nieustannie świeci.
Mimo wszystko za tobą iść zawsze próbuję,
Choć na głowę mi z nieba żałość wiecznie leci.

Bywa, czasem przystanę,… rozejrzę się wokół,
Podziwiając stworzenie, które mnie otacza,
Czerpiąc wówczas z tej chwili bogobojny spokój,
Który w duszę mą stanem rozmarzenia wkracza.

Nie mam ciebie radości takiej roztańczonej,
Wirującej rytmicznie niczym karuzela,
Znam jedynie w postawie ciszy zamyślonej,
Z okiem wzruszeń, co na świat dojrzale spoziera.

Nie mam ciebie radości w falbanach podskoków,
Które krokiem milowym kałuże mijają,
Lecz bez ciebie dostrzegam wachlarze uroków,
Co w najmniejszych szczegółach życia się zdarzają.

Słyszę gęsi w lamencie po niebie sunące.
Widzę żagiel twój punktem gdzieś za horyzontem.
Wokół mnie melancholia jak rzeki płynące
Porywa mnie w refleksję swym szalonym prądem.

Widzę więcej bez ciebie ma radości płocha.
Trudno przecież przegapić cokolwiek w zadumie.
Serce moje stan duszy w zamyśleniu kocha,
Bowiem ona drobnostką zachwycać się umie.

Bądź mi moja radości latawcem w przestrzeni –
Nieuchwytna, odległa, a zawsze obecna.
Ludzi, co są z swym losem szczerze pogodzeni,
Czeka słodycz, lecz nie ta krucha, bo doczesna.