piątek, 30 czerwca 2023

WIECZOROWĄ PORĄ

Świetlisty wieczór w próg zaszedł spóźniony,

Niezwykle ciepły, na wpół rozmarzony.

Usiadł pod domem w altanie powoju

I, mlaszcząc, sączył bąbelki spokoju


Jakby się raczył lampeczką szampana,

Chcąc tak przesiedzieć całą noc do rana.

Spoglądał w niebo, tęskniąc za kochanką,

Więc kiedy błękit poruszył firanką


Białych obłoków, co się rozsunęły,

Oczy wzruszeniem wnet mu zapłonęły,

Nadzieja iskrą w źrenicy ożyła,

Napięciem drżała oczekiwań chwila...


Zerwał się nagle, dłoń do piersi klejąc

I kącikami ust się lekko śmiejąc,

Począł strof śpiewać wzniosłą partyturą,

Spojrzeniem błądząc za zasłony chmurą,


Zza której pragnął zwabić miłość życia,

Wersów melodią, by wyszła z ukrycia

I by w ramiona jego się wtuliła,

I pocałunków słodycz z ust mu spiła.


Noc ciekawością z kątów wyciągnięta,

Szarością mglistą nad drzewem rozpięta

Śledzi wieczoru wszelkie poczynania,

Łzami skrapiając miłosne wyznania,


Co trelem ciszy szeleszcząco płyną,

Niosą się echem dyskretnym doliną,

Nad nizinami w wyżyny się wznosząc

I o spojrzenie ukochanej prosząc.


Wtem woal opadł na blade oblicze,

Gwiazdami nieba zapłonęły lice.

Wyszła z ukrycia przecudna Euterpe

I wieczorowi rozpaliła serc.


Oplótł kochaną swymi ramionami.

Wtopił się w usta ów muzy wargami

I nad jeziorem srebrnego księżyca

Poezję tworzy... i nią się zachwyca.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl


czwartek, 29 czerwca 2023

BYŁ CZAS...

Był czas, że nie baliśmy się spojrzenia w oczy,

Dotyku dłoni oraz twarzą w twarz rozmowy.

Dziś niejednego zachowanie to zaskoczy

Jakby na szczerą bliskość nikt nie był gotowy.


Był czas, w którym z sąsiedztwa rodziła się przyjaźń

A życie towarzyskie kwitło niesłychanie.

Dziś posesja za płotem jest po prostu czyjaś,

Codzienność w tym układzie ciąży jak skaranie.


Był czas, że się empatia ludziom udzielała,

Dotykając najczulszych strun wrażliwej duszy.

Dziś pycha ją za sakwę srebrników sprzedała,

Więc na krzywdę drugiego mało kto się ruszy.


Był czas, w którym dzieci się rojem gromadziły,

Zarażając radością całą wokół przestrzeń.

Dziś się w zwojach i w łączach całkiem pogubiły.

Żadne widzieć w realu drugiego już nie chce.


Cmentarzysko pęcznieje w obecnym klimacie.

Wnętrze martwej natury człowieka oszpeca,

Więc się wszędzie lansuje w dość kosztownej szacie

I przed prawdą o sobie w ozdoby ucieka.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




poniedziałek, 26 czerwca 2023

UKAMIENOWANIE

Wyszarpali moralność za włosy.

Oskarżyli o gwałt na wolności.

Kamieniami zadali jej ciosy.

Skatowali do nieprzytomności.


Porzucili w krwi całkiem zbrukaną

Jakby niczym dosłownie dlań była.

Już przestała moralność być damą.

Tolerancja ją ponoć zdradziła


I z wolnością się dzisiaj spąchnęła,

Głosząc hasła o cienkiej granicy.

Zapomniała skąd na świat się wzięła.

Chodzi teraz w za krótkiej spódnicy.


I każdemu się daje obmacać,

Z przyzwoleniem na wszystko się godząc,

By się tylko po prostu opłacać,

Dla drugiego niewiele już robiąc.


Zatem ludzie jak sfora pożądań

Robią wszystko, co zechcą kaprysy.

Nie słuchają ni próśb, ani żądań,

By nie uszczknął nikt nic z czyjejś misy,


Więc egoizm sam siebie powołał

Na wyznacznik, co dobrem być winno -

Nie, co musi, a co człek by wolał.

Tylko jemu dziś może być pilno.


Każdy zatem jest w siebie wpatrzony.

Umierają powolnie relacje.

Na samotność jest człek narażony.

Znowu mija w podróży swej stację,


Jadąc prosto, na oślep, bez celu

Z wirtualną przestrzenią przed nosem,

Gdzie przyjaciół mu obcych jest wielu,

Nie idących za serc swoich głosem.


A mógł przecież się teraz zatrzymać

I na stacji wyjść z tego pociągu,

W którym reguł należy się trzymać,

By nie przerwać współczesnego prądu.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



WIADOMOŚCI

Spuściłam hieny wściekłe z łańcucha

Skowyt się śmiechem demonów zerwał.

Eksplozją fonii cisza pękła głucha!

Spokój się nagle jak nitka przerwał!


Warkot silników, cierpienia brzemię,

Świst wiru śmigieł i huk wystrzałów,

Trup, który trupem pokrywa ziemię,

I polityka w tle tych „banałów”…


I nagle uśmiech cynizmu słodki,

Karmiący kłamstwem naiwne tłumy.

Na zdjęciach w rogu życia smak gorzki.

Partie w debacie – gęsie rozumy.


Wtem opozycja rząd za łeb łapie,

Lecz ten z ucisku się wyślizguje.

Jeden drugiego po gębie drapie,

Pudrem zsypując „-urwy” i „-uje”.


Lawina chamstwa zbiera owacje.

Trudno dziś zgadnąć, kto prawdę głosi,

Kto, do cholery!, ma w końcu rację,

A lud w swej nędzy o litość prosi…


Nagle!… Kultura wchodzi na scenę

Zapowiedziami wydarzeń błyszczy…

I znów do studia wpuścili hienę.

Apokalipsa pewno się ziści.


Poczucie winy ciągle w nas rośnie.

Strach nam zaciska lękiem tchawicę

I od oskarżeń robi się głośniej.

Spowiedź powszechną jak mantrę ćwiczę


I na wydechu dławię się, duszę

Przez zło jak hieny wciąż podgryzana.

Walczyć o godność w tej chwili muszę!

Wyrywam kable… znów jestem sama…


I wreszcie cisza w błogim nastroju,

I moje myśli wiedzą skażone…

Chyba nie zazna człowiek spokoju,

Gdy wiadomości chłonie włączone.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl





czwartek, 22 czerwca 2023

KOMORNIK

Stukot kolebki zlał się z pukaniem,

Więc drzwi trzasnęły jak orzech w dziadku

I w progu stanął niespodziewanie

Ktoś, kto pochodzi chyba z półświatku.


Podszedł do dziecka jak lis do kury,

Szczerząc biel zębów jak nad widelcem.

Miał takie dłonie jak mają szczury -

Drobne i lepkie, i chciwe ręce.


Pod poduszeczkę wsunął in blanco

Weksel na szczęście z gratulacjami.

Wiatr wręcz złowrogo szarpnął firanką,

Gdy ten nadzieję kusił kłamstwami


I gdy rozprawiał o dobrym życiu

Pełnym korzyści oraz wygody.

Wzrokiem się czaił jakby w ukryciu.

Nie widać było w gestach swobody,


A później zniknął niczym podstępem,

Wróżbę sukcesu dziecku składając,

Co się zdawało czystym szaleństwem,

Do posłuszeństwa ludzi skłaniając,


Więc wyruszyła pociecha w drogę,

Na szczyty marzeń jak Syzyf wchodząc.

Weksel spowalniał w wyścigu nogę.

Ona walczyła, nań się nie godząc.


Bat ponaglenia świstał nad głową.

W tłumie łokciami człek się rozpycha,

Szepcząc, że inni wygrać nie mogą.

Biegnie i pędzi, i ledwo dycha…


A zegar szczuje go zastraszeniem,

Że się do mety dopcha ostatni,

Że każdy sobie napcha kieszenie...

Ambicja krzyczy: „Bierz! Ciągnij! Kradnij!”,


Więc doi, ile się da dla siebie

Niczym w amoku na ciągłym głodzie,

Będąc w zachłannej wiecznie potrzebie,

Choć tłuszcz mu płynie po tłustej brodzie,


Po czym… zastyga... niby na moment,

Aby się przyjrzeć swej konkurencji

Zanim do rundy ostatni dzwonek

Znów go nie wezwie tonem pretensji,


Lecz… Cisza… Pustka… Nie ma nikogo…

Na kupie złota człek siedzi stary.

Wokół się spokój sączy zbyt błogo

I dzień banalnie przyziemnie szary.


Oddech świszczący zlał się z pukaniem,

Więc drzwi trzasnęły jak orzech w dziadku

I w progu stanął niespodziewanie

Ten, co był kiedyś tutaj z półświatku.


Usiadł przy łóżku człeka starego.

Mówił, że weksel został spłacony.

Nie wziął niczego wartościowego.

Tą propozycją był obrażony.


Czymże więc – pyta człowiek zmęczony -

Spłaciłem szczęście mi obiecane?!”

Tym, żeś majątkiem jest obdarzony

I że w samotność dni twe wpisane” -


Rzekł, po czym wyszedł komornik z domu,

A człek u schyłku życia zrozumiał,

Że się pożalić nie miał nikomu,

Bo być człowiekiem nigdy nie umiał.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 21 czerwca 2023

PANI W LUSTRZE

Patrzysz na mnie, pani w lustrze,

Z umartwioną, smutną miną.

Dni bywają coraz krótsze,

Co ów smutku jest przyczyną.


Na twej twarzy tatuaże

I na szyi oraz rękach.

Życie ciało twoje maże,

Więc pod igłą skóra pęka.


W oczach twoich niemal tonę.

Niezmierzoną mają głębię.

A nad nimi rozrzucone

Lśnią się bielą jak gołębie


Włosy w puchu przerzedzone

Co się stadem ptaków zdają

Nad twym czołem niczym polem,

Które bruzdy rozciągają


Pod zasianą hojnie myślą

Mgłą zadumy osłoniętą...

Twe źrenice rosą błyszczą.

Piękną jesteś wciąż kobietą.


Czemu więc się nie uśmiechasz,

Gdy spoglądasz na mnie z lustra?

Milczysz... ciągle na coś czekasz...

Drżą wzruszeniem twoje usta.


Pora na mnie - wybacz proszę.

Obowiązki mnie wzywają.

W tym momencie się podnoszę,

A twe wargi mnie wołają,


Więc powracam przed ów lustro,

W którym siedzisz pobudzona

Z miną więcej niż pokutną,

Lecz do głosu przymuszona


I wręcz niemym niemal szeptem

Mówisz szczerze, i wyraźnie:

"Okradziona przez los jestem,

Z czym mi ciężko bywa strasznie.


Tyle rzeczy przegapiłam,

Tyle trudu mnie dopadło...

Nim się w porę przebudziłam,

Życie prawie mi przepadło.


Teraz boli mnie świadomość...

Nie nadrobię straconego.

Zagrzebałam żywcem młodość.

Nie rozumiem dziś... dlaczego?!


Ciągle siebie odrzucałam,

By mnie inni pokochali

I jak Judasz się sprzedałam...

Dziś me serce piekło pali.


Kiedy patrzę więc na młodych,

Co świadomość siebie mają,

Myślę ciągle o tym, co by

Mogło ze mną być, wracając


Do dekady swych porażek,

Utraconych szans radości

I zdeptanych marzeń w żarze,

Pędu za czymś bez wartości.


To pozwala mi uważać

Na podobne sidła losu,

Tym, kim byłam mnie przeraża,

Więc dochodzę dziś do głosu,


By podzielić się tą wiedzą

Z tobą ku twej ostrożności.

Bądź osobą zawsze szczerą,

Ale w pierwszej kolejności


Wobec siebie przede wszystkim,

Bo w ten sposób tylko można

Wzbić się lotem nie za niskim...

Bądź do orła w tym podobna."


Po tych słowach się podnosisz

I odchodzisz, w lustrze znikasz,

A w mych uszach ciągle głosisz

Swą przestrogę i przenikasz


Me najgłębsze, i najskrytsze

Lęki oraz podejrzenia...

Przed twym lustrem nadal wiszę

I powtarzam: "Do widzenia".

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



PRZEDŚWIT

Wszystko jeszcze w śnie stygnie błogo odprężone.

Cisza się ptaszynami bez granic rozlewa

Niczym strumienie wody z dzbanów wychylone...

Deszcz kroplami przebija listeczki na drzewach,


Delikatnie spadając z przesadnym że skąpstwem

Na nagrzaną, leniwą i spragnioną ziemię,

Która mżawkę połyka z bezwstydnym łakomstwem,

Nie zaznając, czym w suszy bywa orzeźwienie.


Idę wolno chodnikiem i się zatrzymuję,

A pode mną się w górę dachy miast wspinają,

Niosąc jak pokutnicy łez wezbraną chmurę,

Na dachówkach jej ciężar wytrwale dźwigając.


Punkty światła latarni drogowych gdzieniegdzie

Okraszają ów obraz tlącą się jasnością

Jakby rojem świetlików, których pełno wszędzie.

Zda się, że złotem z nieba ktoś sypnął z hojnością.


Idę dalej a deszcz mnie po twarzy całuje,

Pocałunkiem mych włosów i rąk dotykając.

Nigdzie nie jest mi spieszno, więc się delektuję

Chmur topnieniem, żar lata z ciała obmywając.


Nagle smuga się światła pod stopy wśliznęła.

Odskoczyłam w bok, myśląc, że samochód jedzie.

Gdy odwracam się, widzę... jasność się rozpięła,

Oświetlając budynki, co miałam na przedzie


Jakoby reflektorem scenę przed publiką,

Występy anonsując życia w kilku aktach.

Za chwilę się obudzi wywołane wszystko,

Na deskach teatralnych stanie przy oklaskach.


Wracam zatem do domu, by na to nie patrzeć.

Chcę zachować ten spokój schwytany przed świtem,

Który w zgiełku się ulic zatraci i zatrze

Pożerany przez hałas z wilczym apetytem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl