Pochmurne niebo szczelnie mnie spowiło,
Skronie me w siebie z miłością wtulając,
Aż mnie latawcem myślenie puściło,
Sznurek trosk wszelkich z radością zrywając,
Więc mnie porwały wiatru uniesienia...
Obłoki czułam jak grzywę rozwianą
A pod stopami miękkość zawieszenia
I wilgoć z góry dżdżyście przesiewaną;
Aż rozłożyłam zachłanne ramiona,
Nad ziemią lekko i zwrotnie pikując
Nurtem powietrza swobodnie niesiona,
I wraz z wibracją ów prądów falując
Jak odblask światła na spienionym morzu,
Które podbiera wodą lądu zarys,
Kiedy się słońce zatrzymuje w progu
I jasną smugą wtapia się w dzień szary.
Bryza świeżości na wskroś mnie przeszyła,
Aż dreszcz się rozszedł w milimetrach mrowiem.
Rześkość się nagle w drobny mak rozbiła,
Pluszcząc kroplami w rozmarzonej głowie,
Która deszczowym szumem odurzona
Zrzuciła zmartwień ciężar niepotrzebny...
Deszczem obmyta oraz nasączona
Zdała się wpływać w wymiar nieprzyziemny...
Nie chcę już wracać do tego, co było.
Zostanę w strugach nieba płaczącego,
Aby mnie z żalu swym smutkiem obmyło
I dało świeżość sumienia czystego,
Co jak bielizna po praniu na sznurkach
Trzepocze wiatrem z każdych stron smagana
Rwie się do lotu jakoby na piórkach
Uporem pragnień w błękit podrywana.
Och, jaką błogość, moknąc, w sobie czuję,
Przejrzystość szczerą i zachwycającą.
Siadam na ławce i deszcz celebruję,
Studząc emocji naturę gorącą.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz