czwartek, 29 września 2022

BEZCZELNOŚĆ

Tak mało wiemy, a mniemamy inaczej.

Nie mając mądrości, lubimy się mądrzyć.

Niejedna osoba przez to tylko płacze…

My się zaś szczycimy, że jesteśmy dobrzy.


Nie wszystko jest takie, jak z zewnątrz wygląda.

Sprawie często trzeba przyjrzeć się dokładniej.

Pławimy się dumnie we własnych poglądach

I ta pycha trzeźwość umysłu nam kradnie.


Wydajemy wyrok, ale bez przyczyny.

Na przekór niewiedzy wiedzą się chlubimy.

Nie mając empatii nawet marnej krztyny,

Jeszcze większą krzywdę skrzywdzonym czynimy.


Jeżeli pragniemy komuś bowiem pomóc,

Musimy wyciągnąć dłoń, lecz bez krytyki.

Trudno przecież zgadnąć, co się dzieje w domu,

I przed kim lub przed czym ktoś robi uniki.


Nie sztuką pouczać z brzegu tonącego

Jak powinien walczyć z falami odpływu.

Syty nie zrozumie człowieka głodnego -

Nie będzie na niego miał dobrego wpływu.


Ci tylko, co z ciasta są tego samego

Potrafią ramieniem być szczerego wsparcia.

Inni są niestety często do niczego -

Są tylko impulsem bolesnego starcia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



KARTKA Z KALENDARZA

Nie wyobrażam sobie dnia bez pióra

Spijającego myśli z kałamarza.

Pustka w mej głowie to jak czarna chmura,

Która mą duszę na rozpacz naraża -


Wówczas się snuję jak upiór lub zmora...

Nie mogę w niczym odnaleźć pociechy.

Miażdży krtań gorycz jak konania pora.

Dusząc się, krzyczę: „Za jakie to grzechy?!”.


Wstaję przed słońcem ze zniecierpliwienia,

Bo od środka łaskocze mnie życie.

Obmywam zmysły prądami natchnienia.

Stalówką skrobię wers wersem w zeszycie.


Dzięki katharsis jakoś funkcjonuję

Nad dualizmem wiecznie zawieszona.

Co duszę targa? - tego nie pojmuję.

Na pokuszenie jestem wciąż wodzona


Przez stany, w które wpadam wbrew swej woli,

A w których dzikich doznań przedsmak czuję.

Brak twórczej pracy potwornie mnie boli.

Sztuką się karmię – sztuki potrzebuję!


Męczy mnie szare i przyziemne bycie:

Od tej godziny do tej jak w szufladach.

W ramionach ARTE jest mi wyśmienicie.

Brak tej rozkoszy to jak śmierć – to zdrada!


Kiedy się dusza posili pisaniem,

Ciało nie czuje głodu własnych potrzeb.

Kałamarz pusty jest dla mnie konaniem.

Z tego powodu dzień jest niczym pogrzeb.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




NA ZEGARKU

Kim jestem?! - sekundą z sekund wielu…

Któż je spamięta i któż odtworzy?

Czas się obraca tarczą bez celu,

Dzwoniąc jak garścią miedzianych groszy.


Krokiem za krokiem stygną wskazówki.

Obcas ich stuka jak o bruk szpilką.

Oddech zegara urwany, krótki

Gaśnie w przestrzeni odciętą chwilką


I póki słychać serca cykanie,

Które to w ciszę wpada z łoskotem,

Póty ma dusza się nie rozstanie

Z tym, co się zdarzy za moment… potem…


Lecz… kiedyś zatrą się zęby koła,

Zakleszczą zgrzytem w jakiejś godzinie

I wszystko pryśnie gwałtownie zgoła,

I bezpowrotnie przepadnie, minie,


I spadnę nagle z tarczy zegara

Niczym sekunda dźwiękiem strącona

Wskazówki, która liczyć się stara

O ile świetlnych lat oddalona


Ziemia od swego tkwi przeznaczenia

W orbicie własnej kręci się kołem

Turkotem tego, co w przeszłość zmienia,

Mieląc materię na proch z mozołem.


Może pochyli się pan zegarmistrz

Nade mną w płochej myśli zadumie

I westchnie: „Zgonem szczerze mnie ranisz”,

Po czym wskazówki palcem przesunie,


Aby ruszyły, dzwoniąc szprychami

Drogą do przodu sekund konaniem.

Godziny gasną pokoleniami...

Tarcza się toczy ich umieraniem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



BEZSENNOŚĆ ZEGARA

Ciemno i głucho…

Zegar tylko zmysł przedrzeźnia

I drażni wrażliwe ucho,

Jakby czas był bez znaczenia,

Więc kapią wskazówki pluchą.

TAK… lub TAK… TAK… TAK…


Za oknem wieje…

Słyszę jak blaszki liści drżą,

A wiatr świszcze i szaleje.

Gałęzie przed nim uciec chcą!…

Zegar zaś obojętnieje.

KAP… KLAP… KAP… KLAP… KAP…


Wtem!, zgrzyt sprężyny

I wskazówka lekko drgnęła.

Słychać, choć jej nie widzimy,

Że na tarczy już się wspięła

Ku końcowi tej godziny.

TIK… TAK… TIK… TAK… TAK…


Jakiś chrobot… zgrzyt...

Jakby ktoś strugał ołówki.

Cisza powtarza: „syp… syp...syp…”

Lecą ziarenka z makówki

I sekund roznosi się zsyp:

CYK… CYK… CYK… CYK...CYK...


Deszcz się dobija…

Parapety brzmią niczym gong.

Nocy wcale to nie sprzyja.

Zegar i łóżko – to był błąd,

Aż mnie boli, leżąc, szyja…

GING… GONG… GING… GONG...GONG…


Terkot łańcucha

I kołyszą się wahadła.

Jak huśtawką się porusza

Błogość, która w pokój wpadła

W nieważkości sennej krucha…

Może bym śniadanie zjadła!

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl






wtorek, 27 września 2022

ŻĄDANIE

Stygną me palce na klawiaturze.

Głowa odmawia mi posłuszeństwa.

Lecą minuty próżne ku górze

Jak pod ciężarem niemal męczeństwa.


Chciałabym tworzyć, lecz pustkę dźwigam.

Czy się ma dusza już wypaliła?!

Niemocą myśli z wszech stron opływam.

Wena przepadła!… i się skończyła...


Łzami topnieje deszczowa szyba.

W uszach mi dzwoni cisza bezpłodna.

Czasem po prostu tak chyba bywa…

Co uczyniłam, żem jest niegodna,


Aby piórami, co z kałamarza,

Wzbić się w przestrzenie ponad przeciętność?!

Dość pocieszenia, że tak się zdarza!

Stan ten to tylko duszy bezczelność.


Co znieczuliło mnie i uśpiło,

Że się wpatruję w ekran bez słowa?!

Na co dzień nie chcę, aby tak było!

Do pracy twórczej jestem gotowa!


Ej!… Słyszysz muzo rozkapryszona

Czyś się w lenistwo oblec raczyła?!

Ej!… Słyszysz panno mnie rozwydrzona

Czyś bez powodu się obraziła?!


Ja do drzwi pukam i w drzwi twe kopę.

Jeszcze dziękować będziesz mi za to.

Otwórz natychmiast mi Kaliope!

Wyjdź, gdy cię wołam, do mnie Erato!


Zdania w tej sprawie nigdy nie zmienię.

Dziurę ci w brzuchu uparcie wiercę.

Natychmiast wzywam więc Melpomenę !

Przybądź z odsieczą do mnie Euterpe!


Co z wami, panny, dzisiaj się dzieje?!

Czas ciągnie zegar szlakiem Syzyfa.

Talia jedynie głośno się śmieje

Komedii tonem i w takt wierszyka.


Po Delfach błądzę i po Parnasie.

Helikon wzrokiem w Beocji czeszę.

Któż na tworzeniu, prócz was, że zna się?!

Porzućcie wreszcie wasze pielesze!


Godzina mija mi za godziną

Jak utrapienie i jak pokuta.

Dni me bezdźwięcznie i nijak płyną.

Kona codzienność pustką otruta.


Raz dwa!, leniwe baby z Olimpu.

Ruszcie się wreszcie ospałe krowy!

Dziwić się później, że w progu szynku

Toną w kieliszku natchnione głowy.


Hej!… Do roboty, muzy znudzone!,

By kolejnego dnia znów nie stracić.

Czy nie do tego żeście stworzone,

Aby człowieka sztuką bogacić?!


Na co czekacie kokietki próżne?!

Ruszcie się wreszcie z nic nierobienia!

Sypnijcie chociaż wersów jałmużnę

Dla biednej duszy mej pocieszenia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



KU SŁOŃCU

Powolnym krokiem sunę chodnikiem

Ku słońcu, które wciąż jeszcze drzemie.

Ciemność zapięta srebrnym guzikiem

Pod latarniami rozciąga cienie,


A mnie jak żagle pcha orzeźwienie

Trasą przed świtem znaczonych szlaków.

Idąc, pod rękę trzymam myślenie

I wchłaniam wonie świeżych zapachów,


I delektuję się ciszy dźwiękiem

Niczym mąconym, wręcz krystalicznym.

Świat mnie zachwyca dziewiczym pięknem,

Co do którego zmysły przywykły,


Więc chętnie wstaję – czwarta nad ranem

I celebruję wolność od ludzi

Nim przez człowieka trzaśnie zdeptane

To, co się świtem jeszcze nie budzi.


Krokami splatam bloki w sąsiedztwie,

Jednorodzinne domy pomiędzy.

Płynę jakoby oddech na wietrze

I się rozpływam dosłownie wszędy.


Zaglądam w okno na pierwszym piętrze,

Gdzie ktoś wyprosił sen z gościnności.

Szuraniem kapci krzyczy, że nie chce

Leżeć w pościeli dla przyjemności,


Więc… parzy kawę – czuję jej zapach,

Gdyż przez szczelinę okna przecieka…

Zda się, iż mgliście stygnie na dachach…

Nitką tytoniu woń tę przewleka


Żar papierosa, co na balkonie

Wdechem karmiony świeci rażąco

I płowym blaskiem odsłania dłonie,

Na których zmarszczki pętelki plączą.


A kilka przecznic dalej spotykam

Kobietę, która w fotelu siedzi .

Wzrokiem przez okno do niej przenikam.

Patrzę, co dzisiaj w ekranie śledzi.


Później odchodzę, mówiąc: „Dzień dobry”.

Pora już wracać bowiem do siebie.

Czas ten przed świtem jest dla mnie szczodry -

Łagodzi wszystko, co w żalu, w gniewie,


Co w niepewności oraz w zmęczeniu

Szczuje człowieka w dzień spraw natłokiem.

Wracam do domu w słodkim milczeniu.

Zbliżam się w ranek kroczek za krokiem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



NIEWIELE

Powiało chłodem i dzień się skończył…

Posklejał rzęsy szron kryształkami,

Które zachłannie z łez słonych sączył,

Powieki wiążąc pereł sznurami,


Stoję więc niema w progu ciemności

Jakoby posąg biały z marmuru.

Oczy się błyszczą światłem nicości

W ostrych krawędziach krągłych konturów.


Czy kiedykolwiek odnajdę siłę,

By znów naprzeciw wyjść bezduszności?

Być może jutro… może za chwilę...

Kończy się zdolność mej cierpliwości,


Dlatego milczę już zniechęcona

Do słów, co drażnią swą uległością.

Jestem poważnie dzisiaj zmęczona

Ludźmi, co innych karmią podłością.


Zszywaczem usta spinam na zawsze

Wobec tych, którzy już mi obrzydli.

Ze wschodem słońca nowy czas zacznę,

Kiedy nadzieja znów mnie uskrzydli,


Lecz… co, gdy martwa spadnie godzina

Na snem zamknięte jeszcze powieki?!

Obawa mroczne sieci rozpina

I rzuca w taflę płynącej rzeki,


Przez co się woda tłucze w kawałki

Jak szkło rozbite i rozpryśnięte

Na poplątane w podchodach strzałki

Podmuchem wiatru już przysłonięte.


Dokąd?! - więc pytam drogą zmęczona

Ramieniem ludzi trącana w marszu

Oraz goryczą bólu gnieciona,

Widząc ich wszystkich jakby na rauszu.


Nikt bowiem zda się złego nie widzieć.

Maską uśmiechu zasłania usta.

Każdy z mijanych w amoku idzie.

Ciągnie się za nim cień – dusza pusta.


Kieszenie tylko jak sakwy dzwonią,

Ściągając z bioder godne odzienie.

Ludzie się przed tym nawet nie bronią

Pchani zachłannie do przodu w gniewie…


Trudno odnaleźć się w takim tłumie,

Kiedy się inne obiera cele.

Jest ktoś na pewno, kto to rozumie,

Lecz!… to wciąż mało i wciąż niewiele.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



czwartek, 22 września 2022

W BARZE

Mówisz, że niekochaną czujesz się, kobieto,

Zaniedbaną jakoby w listopadzie kwiat…

Takich wyznań nie sprzedaż, niewiasto, poetom.

Oni cierpią potwornie od kilkuset już lat.


Mówisz, że świat jest podły, że człowiek okrutny,

Że umarło, umiera wszystko, co najlepsze…

A z jakiego powodu poeta jest smutny?!

Tą żałobą okrutną płaczą jego wiersze!


Tyś to teraz dostrzegła, bo ktoś ciebie zranił,

A on każdy dzień trawi w bólach i w gorączce!

Kiedy tworzy, to jakby majaczył i mamił,

Później!… ginie bez echa jakby więzień w śpiączce.


Z takim trudno wytrzymać – on sam jest jak zmora.

Niby żyje, lecz niczym duch, zjawa lub mara.

Jego dusza bez przerwy jest okropnie chora,

Kona w mękach, choć ukryć się cierpienie stara…


Pyta pani… jak radzi sobie biedaczyna?…

Ano... w słowa ucieka niczym obłąkany,

Każdą dobę poezją kończy… i zaczyna…

Ta konieczność tworzenia to jakby kajdany.


Bez pisania by pewnie targnął się na życie.

Nie udźwignąłby tego, co widzi i czuje.

Tak... nowotwór swej duszy notuje w zeszycie,

Którym targan w konwulsjach, jakoś wegetuje…


Proszę panią, że piękne… Toż to tylko słowo!

Nic dziwnego, iż treścią, splotem zdań zachwyca.

Jednak każda litera nie rodzi się błogo!

Ileż bólu, rozpaczy oraz łez wysysa?!


Ileż godzin bezsennych pochłania bez reszty?!

Balansuje na szali skrajnego uczucia!

W jak nieziemskim cierpieniu gromadzą się wersy…

To nie kwestia pstryknięcia albo trud wykucia!


Pan naleje!… Mam dosyć pustego gadania.

Co się pani tak dąsa?! Wszak jesteśmy w barze.

Nie wytrzymam na trzeźwo porad i łajania…

Pyta pani poważnie, o czym teraz marzę?!…


O tym, aby popłynąć falą upojenia,

Zachłysnąć się na wieki śmiercią w tym kieliszku.

Ja nie mam, proszę panią, już nic do stracenia.

Ja jestem trup, choć żywy, wiszący na stryczku.


Mnie się nie da pocieszyć – niech pani przestanie.

Na mnie przeciwbólowe bujdy nie działają...

    Wtem odstawia kieliszek, po czym chwiejnie wstaje

    I odchodzi, choć kroki ledwo go trzymają.


Któż to? - pyta kobieta za barem człowieka,

I tłamsi w popielniczce trzymanego peta. -

Mam wrażenie, że przed kimś lub przed czymś ucieka.”

Barman milknie… po chwili zaś mówi: „Poeta”.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl