wtorek, 27 września 2022

NIEWIELE

Powiało chłodem i dzień się skończył…

Posklejał rzęsy szron kryształkami,

Które zachłannie z łez słonych sączył,

Powieki wiążąc pereł sznurami,


Stoję więc niema w progu ciemności

Jakoby posąg biały z marmuru.

Oczy się błyszczą światłem nicości

W ostrych krawędziach krągłych konturów.


Czy kiedykolwiek odnajdę siłę,

By znów naprzeciw wyjść bezduszności?

Być może jutro… może za chwilę...

Kończy się zdolność mej cierpliwości,


Dlatego milczę już zniechęcona

Do słów, co drażnią swą uległością.

Jestem poważnie dzisiaj zmęczona

Ludźmi, co innych karmią podłością.


Zszywaczem usta spinam na zawsze

Wobec tych, którzy już mi obrzydli.

Ze wschodem słońca nowy czas zacznę,

Kiedy nadzieja znów mnie uskrzydli,


Lecz… co, gdy martwa spadnie godzina

Na snem zamknięte jeszcze powieki?!

Obawa mroczne sieci rozpina

I rzuca w taflę płynącej rzeki,


Przez co się woda tłucze w kawałki

Jak szkło rozbite i rozpryśnięte

Na poplątane w podchodach strzałki

Podmuchem wiatru już przysłonięte.


Dokąd?! - więc pytam drogą zmęczona

Ramieniem ludzi trącana w marszu

Oraz goryczą bólu gnieciona,

Widząc ich wszystkich jakby na rauszu.


Nikt bowiem zda się złego nie widzieć.

Maską uśmiechu zasłania usta.

Każdy z mijanych w amoku idzie.

Ciągnie się za nim cień – dusza pusta.


Kieszenie tylko jak sakwy dzwonią,

Ściągając z bioder godne odzienie.

Ludzie się przed tym nawet nie bronią

Pchani zachłannie do przodu w gniewie…


Trudno odnaleźć się w takim tłumie,

Kiedy się inne obiera cele.

Jest ktoś na pewno, kto to rozumie,

Lecz!… to wciąż mało i wciąż niewiele.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz