czwartek, 29 lutego 2024

MÓJ WSZECHŚWIAT

Nawet mnie kosmos tak nie fascynuje

Jak wszechświat, który co dzień mnie otacza

I galaktyką wokół mnie wiruje

Spraw, obowiązków w jakich się obraca.


Stanowi dla mnie przestrzeń niezmierzoną,

Przestwór i otchłań nieprzewidywalną,

Zmienną pogodą dziko nasączoną,

W żywiołach często bezdusznie nachalną.


W owym wszechświecie krążę na orbicie

Wschodów, zachodów płonącego Słońca.

Bardzo przyziemnie toczy się me życie,

W którego ciągu nie dostrzegam końca,


Na pępowinie wisząc grawitacji

I lewitując w stanie nieważkości,

Kiedy to myśli w związkach swych reakcji

Kształt opływowy tworzą z moich kości.


Wokół mnie ciała mnożą się skupiskiem

Ludzi jakoby gwiazd świecących roje.

Niektórzy mają w sobie żaru iskrę,

Które jak diament wyraziście płonie.


Inni zaś ledwo tlą się w owym tłumie

Niczym cekiny na bladym błękicie.

W gwiazd spadających bezszelestnym szumie

Gaśnie, ku Ziemi lecąc, czyjeś życie.


Cały mój wszechświat to ten dzień obecny,

Który od wschodu do zachodu zmierza -

Świat światło - cienia i niedługowieczny,

Którego długość, szerokość odmierza


Zegar na ścianie znudzony cykaniem

Przedrzeźniającym zagłuszaną ciszę

Ciągłym w pośpiechu pędu przyspieszaniem

Pożerającym wszystko, co dziewicze.


Ciasny mój wszechświat - króciutki odcinek

Między snem oraz porannym wstawaniem;

Powietrze, które jak parzonym kminek

Ułatwia bytu syte odżywianie.


Jestem w nim tylko niewielką planetą

Wśród wielu, co to w Układzie Słonecznym

Krążą i stają się w ów związku przeto

Na Drodze Mlecznej jej ciałem niebieskim.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




wtorek, 27 lutego 2024

PRZY ŚNIADANIU

Zasiadłszy, aby móc spożyć śniadanie,

Nad kromką chleba wnet się pochyliłam

I wyszeptałam: Mój Boże, i Panie...

Czym na to dobro sobie zasłużyłam?


W dłoni mej, która poń się wyciągnęła,

Ujrzałam ręce wygłodzonych ludzi

I nagle gorycz me serce przejęła

Na myśl, że bez niej ktoś się teraz budzi.


Z czcią ją podniosłam jak pisklę bez pierzy,

By nawet okruch z niej się nie zmarnował.

Kromka pieczywa na mej dłoni leży -

Chleb, który życie wielu uratował,


Którego pragnął człowiek podczas wojny,

Za który płacił jakby lichwiarzowi,

Którym się dzielił, lecz zazwyczaj skromny,

By nie zabrakło go i sąsiadowi,


Który, gdy pęczniał pod lnianą ściereczką,

Budził szacunek, usta do modlitwy,

A brany w drogę pod białą chusteczką,

Zawsze jak perła był bezcennie czysty.


Złożyłam usta na miąższu świeżutkim

Z wdzięcznością, że mam królewski przywilej

Niezwykle ważny, choć niestety krótki,

Poczuć smak Raju przez tę wzniosłą chwilę,


Bo w kromce chleba zaciśniętej w dłoni

Mleczny się zapach zbóż na słońcu praży;

Łany z wianuszkiem chabrów na swej skroni,

W którym się wyka i mak polny zdarzy,


Jak oceany falują pod niebem,

Szeleszcząc kłosem brzemiennym, wąsatym;

Skowronek szelest ów przedrzeźnia śpiewem,

Wisząc nad taflą latawcem skrzydlatym.


A gdy łupiny w gospodarza palcach

Trzaskały, ziarna na dłoń wyciskając,

W przestwór słomkowy taktem niemal walca

Wchodzili ludzie, snopy weń wiązając,


I rozstawiali dorodne bukiety,

Ściernisko hojnie nimi dekorując,

Po czym rzucali pod świszczące cepy,

Rytmicznie wiązki zboża oklepując,


By pełne wory zebranego ziarna

Do młyna zawieźć drabiniastym wozem,

Gdzie praca ciężka młynarza staranna

Zebrane plony w mąkę zemleć może


Pachnącą ostrzem sierpa albo kosy,

Wodą, co młyńskie koło obracała,

Wiatrem, co czesał złoto - płowe kłosy,

Stodołą, która je przetrzymywała.


Ileż jest życia w jednej kromce chleba,

Ileż historii oraz ludzkich losów?

Słowem się tego opowiedzieć nie da -

To jak zmierzenie i opis kosmosu.


Ustami pajdkę chleba obejmuję...

Nagle me gardło zaciska wzruszenie,

Bo w danej chwili rozkoszy kosztuję,

Za którą tęskni niejedno istnienie.


Czy często nad tym się pochyla człowiek,

Kiedy wyrzuca kromki czerstwiejące?

Ja przy śniadaniu mam w sercu i głowie

Osoby o chleb przechodniów proszące.


Trudno bochenkiem głód tłumu ukoić.

Trudno pogodzić się z ludzką niedolą.

Zanim zaczynam chleb na kromki kroić,

Czuję cierpienia innych, które bolą,


Więc kęs za kęsem z wdzięcznością połykam,

Dziękując Bogu za to wyróżnienie,

I przez milczenie myślami przemykam,

Prosząc o głodnych Pana nakarmienie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




poniedziałek, 26 lutego 2024

POCZĄTEK DNIA

Czarna kawa, która nasyca powietrze,

Oraz sen, co odejść rozpaczliwie nie chce;

Deszcz za oknem; ptaki, co w nim dokazują

I nieśmiałe echo szturmem podszczypują;


Cisza... i ta cisza, co najgłośniej krzyczy,

W której słychać serca bicie polnej myszy,

W której to, co nieme swój głos odzyskuje

I z martwych wskrzeszone szczęście celebruje! -


To wszystko się składa na mój dnia początek,

Ustawia me myśli w okiełznany rządek,

Ciało w odprężenie spokoju wprowadza

I mnie w byciu sobą wygodnie obsadza.


Nie ma nic poza mym szczerym towarzystwem.

To, co bezimienne, jest w nim oczywiste,

Nic się nie wymyka wyczulonej duszy.

Czujnie wszystko łowi nim to się poruszy,


Stojąc przyklejoną do schłodzonej szyby,

Będąc nieobecną, ale tak na niby,

A w rzeczywistości jak sieć zarzucona

Galilejskim Morzem jest wciąż bogacona


I połowu pełna wbrew oczekiwaniom,

Gdyż się nurty ławic, kierujące na nią,

Wplątują w ramiona przed się wyciągnięte,

Przez co moja dusza ma ich całe ręce


Rozdające rybę wraz z jęczmiennym chlebem

Jakby rozdzierała na kawałki siebie

Wzorem rodzicielskiej, troskliwej miłości,

Idąc ulicami zgiełku, oziębłości,


W których poplątaniu ludzie się mijają,

Wzrok ciężki od bólu pod stopy rzucają,

Niczego nie widząc, nikogo nie znając,

A jedynie siebie na uwadze mając.


Stoję, nadal milcząc, z kawą przy framudze

I wraz z dniem o wschodzie własne zmysły budzę.

Ciemność rozstępuje się Morzem Czerwonym

A świat się w nią wtacza światłem rozrzedzonym


I przed okiem staje w całej bezwstydności,

Palcami gałęzi chroniąc część nagości.

Już wypełźli ludzie mrowiem na chodniki.

Codzienność dopięta na wszystkie guziki


Gestem dyplomacji wszystkim w pas się kłania

Oraz spokój duszy w kąt jak psa przegania.

Wyścig rozpoczęty, więc - jakby nie było -

Każdy w nim o siebie walczy z dziką siłą,


A ja zniechęcona przez okno spłakane

Patrzę na wartości bezdusznie deptane

I nie mam ochoty wychodzić z mieszkania

W tłum się wzajemnego niemal wyniszczania,


Więc spoglądam w kubek z osadem po kawie,

Spojrzeniem przebiegam po zroszonej trawie

I wzdycham bezradnie, bo mi wstąpić trzeba

W szeregi biegnących za kawałkiem chleba...

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



sobota, 24 lutego 2024

CÓŻ PO NAS?!

Absurd! - to mało, by ten świat opisać,

Który się stacza, leci na łeb, szyję,

A na to zerka wręcz złowróżbna cisza,

Co od środka obrzydzeniem gnije.


Dzisiaj się w szpilki świnie już ubiera

I na personę chyżo koronuje.

Człowiek z ironią na siebie spoziera...

Być może przez to zwierzęciu hołduje?!


Egoizm rośnie jak balon od helu.

Przyjdzie czas, w którym w końcu eksploduje.

Nikt (prawie) nie ma konkretnego celu -

Kaprysom ciała jak pies usługuje.


Empatia zatem nie jest dzisiaj w modzie.

Człowiek wrażliwy za dupka uchodzi.

Świnia w salonach, jegomość w zagrodzie.

O co, na litość!, w tym chaosie chodzi?


Ideologia jak gnój się rozlała.

Nietolerancję ma się dla wartości,

Które tradycja nam przekazywała,

By człek nie stracił nigdy swej godności.


Dzisiaj, niestety, uprzedmiotowiony

Zaprzeczył nawet teorii Darwina

I przez libido całkiem zniewolony

Wszędzie przed każdym zad goły wypina


Byle się działo na chwałę potrzebom,

Co instynktownie są wywoływane.

Rozum zdeptany przez nadęte ego

Jest tym, co w "sztuce" bywa wydalane.


Na tron się wdarło stado imbecyli,

Więc rozwijają głupotę w głupocie -

Stąd!, przekonanie, że mądry się myli,

Gdyż tłum się pławi w idiotyzmów błocie.


Banał banałem banał dziś pogania.

Nauka już nie jest lądem do odkrycia.

Protegowany doń zdolnych przegania

Byle zapewnić sobie prestiż życia.


Ministrem zatem zostaje dzwon pusty

A profesorem ktoś niedouczony.

Wszędzie więc mamy głąby od kapusty

I przez androny system zadżumiony.


Mówią, że rzeki nie zawrócisz kijem ,

A dziś człek cofnął jak mag ewolucję

I siedzi w szambie hasełek po szyję,

Siejąc zgorszenie, debilizm, rozpustę.


Już nawet Ziemia zdaje się gotowa,

Do się pozbycia człowieka na zawsze -

Wypchnie go siła więc odśrodkowa

I ślad po takim na wiek wieki zatrze.


Czas już przyspieszył owej karuzeli.

Zgrzyty łańcuchów ogniwa ścierają.

Natura w końcu zniszczyć się ośmieli

Tych, co jej prawa bezczelnie zmieniają


Według mniemania, iż są ponad nimi

I jako homo (sapiens niekoniecznie)

Przywilejami dla niej toksycznymi

Bawią się, jakby bombą, niebezpiecznie.


Oj, krach nastąpi i to ostateczny,

I człowiek straci kredyt cierpliwości

Natury, która, tracąc stan stateczny,

Połknie człowieka i wypluje kości!


I tyle po nas - nędzarzach - zostanie:

Zgliszcza pokryte dziką roślinnością

I na proch starte markowe ubranie...

A świat odetchnie z ulgą i radością.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



czwartek, 22 lutego 2024

Z PARAPETU

Moja dusza się wymyka spod kontroli.

Wiecznie fruwa i gdzieś lata bez nadzoru.

Jest zmęczona współczesnością, zatem woli

Być samotną na poprawę że humoru.


Znajdzie czasem wielkie okno gdzieś w przestrzeni,

Na którego parapecie się rozsiada

I przytula się do szyby, co się mieni

Złotem słońca, srebrem wody, kiedy pada.


Myśli szumią mojej duszy nad jej głową

Niczym pszczoły nad kielichem polnych kwiatów.

W owej ciszy moja dusza jest gotową,

By swym bytem się sprzeciwić dzielnie światu,


By porzucić, co doczesne i banalne,

By się karmić doznaniami wyższych stanów,

Aby sięgać po to, co nieosiągalne,

Żeby mogła się zanurzyć w toń Jordanu.


Moja dusza jak bezdomny na kartonach

Zda się dzisiaj jest nikomu niepotrzebna,

Bo się bardziej dba o ciało, które kona,

Tworzy życia nowy wymiar i sens sedna.


Dziś nie w modzie, by się stać wymagającym

Wobec siebie przede wszystkim dla sumienia.

Dziś się człowiek stał pokusom wtórującym

Dla chwil kilku banalnego pocieszenia,


Więc nie rozum dyryguje, ale bodźce.

Większość działa jak automat pod napięciem.

Każdy niemal sięga ręką po to, co chce,

Nazywając to doznanie mylnie szczęściem.


Ciało zatem przypomina dziś bachora -

W bezstresowo hodowanym jak pasożyt

Budzi się natura więcej niźli chora,

Która rości wciąż pretensje i się sroży


Bez powodu, dla idei i kaprysu,

Tupiąc nóżką, gdyż się wszystko jej należy.

Zatem dusza w takich sidłach to kryzysu

Się wymyka, co od ciała nie zależy,


I szybuje, ramionami tuląc błękit,

Zahaczając czubkiem głowy o obłoki.

Że trzymają grawitacji duszę szelki,

To dlatego wciąż w powietrzu stawia kroki


I przemieszcza się pomiędzy Niebem, Ziemią

Jakby była nieustannie na łańcuchu.

Przyjdą czasy, które wreszcie wszystko zmienią -

Zniknie wtedy i bez widu, i bez słuchu,


A tymczasem gdzieś na oknie z wielką szybą

Przesiaduje większość dnia, bez przerwy marząc,

Patrzy w dół na ludzi, co w szeregu idą

Suną, biegną i w amoku pełzną, łażą;


I podziwia moja dusza wschody słońca

Nim jutrzenka różem bladym się zapowie,

I zachody, kiedy łuna gorejąca

Horyzontem purpurowym jak piec płonie.


Przesiaduje dusza ma na parapecie,

Co z którego wszystko widać znakomicie.

Niepodobna dusza ludziom na tym świecie,

Bowiem za nic ma przyziemno - szare życie.


Ona sięga ponad to, co bliskie zmysłom,

Ciało swoje jak kotwicę zaś traktuje.

Gdyby wszystko wokół duszy nagle prysło,

Ona w górę wreszcie wolna poszybuje.


Teraz jednak z ciałem jak kulą u nogi

Czasem wyrwie się na okno swej przestrzeni.

Z parapetu patrząc na obraz pożogi,

Ma nadzieję, iż się wszystko w dobro zmieni,


I tak czeka pełna wiary i miłości,

Choć zmęczona przepychanką do koryta.

W swej pokorze wręcz anielskiej cierpliwości,

Ciągle ufa, że najlepsze rankiem świta.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 20 lutego 2024

POCIESZENIE

Budzisz mnie, naturo, zachęcając do życia

Wbrew wszystkiemu, co dźwiga na ramieniu troski.

Błękitów toń przede mną płynie do przebycia,

Zaś z nurtem jej żywiołu pewnie zamysł boski.


Stojąc na zrośnięciu więc mórz i oceanów

Z bezkresnym, obłokami przyprószonym niebem,

Otwieram się z kruchością na wzór tulipanów.

Jestem, ale... jak długo? - tego sama nie wiem.


Kołyszę się na stopach dosyć niestabilnie

Jak łódka podbierana wibracją jeziora.

Wtem wszystko, co krzyczało we mnie, nagle milknie...

Wynurza się z przestworzy jeszcze śpiąca pora.


Nade mną zaś korona rozśpiewanych ptaków

Powoli się osuwa na zmęczone skronie.

Wiatr, co gałęźmi tupie w rytm tanecznych taktów,

Pochyla się i palce wsuwa w moje dłonie.


Po chwili mnie ramieniem do torsu przytula

I lekkim krokiem kręci w zwiewnych piruetach.

Wiruje na mym ciele wciąż nocna koszula.

Wybiegłam w niej na zewnątrz i w grubych skarpetach.


Nie mogłam się powstrzymać, widząc przebudzenie.

Urzekła mnie nadzieja świecąca w me okna.

Poczułam dzikie w sercu nagłe ponaglenie,

Abym w różowym świetle jutrzenki przemokła.


Zew się we mnie odezwał konia bez uprzęży,

Który otwartą przestrzeń galopem rozciąga.

Ciało się me wyciąga i jak struna pręży.

Za duszą, mimo wszystko, jednak nie nadąża.


Ta bowiem paralotnią swych szerokich skrzydeł

Przebiła się przez chmury, wisi na błękitach

Wolna od przyziemności, grawitacji sideł,

Szeleszcząca jak kartki zapisem w zeszytach.


Ciało... na wygnaniu brzemieniem obarczone

Tylko zerka w jej stronę z zazdrością, tęsknotą.

Też pragnęłoby wreszcie zostać uwolnione,

Żeby życiem się cieszyć z nieziemską ochotą.


Taka dola człowieka, który więcej czuje

I wyrywa się z szarej, codziennej prostoty -

Taki dusze i ciało pogodzić próbuje,

Cierpiąc niesprawiedliwie z powodu sromoty,


Bo takiego zazwyczaj mało kto rozumie.

Większość patrzy nań jako (najmniej) na dziwaka.

On zaś - wbrew wszelkim prawom - oderwać się umie

I nad Ziemią szybuje rozpiętością ptaka.


W tobie tylko, naturo, znajdzie pocieszenie,

Gdyż przenikasz mu serce i wiesz doskonale,

Że ty jedna dać możesz temuż ukojenie,

Kto się w tobie czuć będzie co najmniej wspaniale.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl