poniedziałek, 26 lutego 2024

POCZĄTEK DNIA

Czarna kawa, która nasyca powietrze,

Oraz sen, co odejść rozpaczliwie nie chce;

Deszcz za oknem; ptaki, co w nim dokazują

I nieśmiałe echo szturmem podszczypują;


Cisza... i ta cisza, co najgłośniej krzyczy,

W której słychać serca bicie polnej myszy,

W której to, co nieme swój głos odzyskuje

I z martwych wskrzeszone szczęście celebruje! -


To wszystko się składa na mój dnia początek,

Ustawia me myśli w okiełznany rządek,

Ciało w odprężenie spokoju wprowadza

I mnie w byciu sobą wygodnie obsadza.


Nie ma nic poza mym szczerym towarzystwem.

To, co bezimienne, jest w nim oczywiste,

Nic się nie wymyka wyczulonej duszy.

Czujnie wszystko łowi nim to się poruszy,


Stojąc przyklejoną do schłodzonej szyby,

Będąc nieobecną, ale tak na niby,

A w rzeczywistości jak sieć zarzucona

Galilejskim Morzem jest wciąż bogacona


I połowu pełna wbrew oczekiwaniom,

Gdyż się nurty ławic, kierujące na nią,

Wplątują w ramiona przed się wyciągnięte,

Przez co moja dusza ma ich całe ręce


Rozdające rybę wraz z jęczmiennym chlebem

Jakby rozdzierała na kawałki siebie

Wzorem rodzicielskiej, troskliwej miłości,

Idąc ulicami zgiełku, oziębłości,


W których poplątaniu ludzie się mijają,

Wzrok ciężki od bólu pod stopy rzucają,

Niczego nie widząc, nikogo nie znając,

A jedynie siebie na uwadze mając.


Stoję, nadal milcząc, z kawą przy framudze

I wraz z dniem o wschodzie własne zmysły budzę.

Ciemność rozstępuje się Morzem Czerwonym

A świat się w nią wtacza światłem rozrzedzonym


I przed okiem staje w całej bezwstydności,

Palcami gałęzi chroniąc część nagości.

Już wypełźli ludzie mrowiem na chodniki.

Codzienność dopięta na wszystkie guziki


Gestem dyplomacji wszystkim w pas się kłania

Oraz spokój duszy w kąt jak psa przegania.

Wyścig rozpoczęty, więc - jakby nie było -

Każdy w nim o siebie walczy z dziką siłą,


A ja zniechęcona przez okno spłakane

Patrzę na wartości bezdusznie deptane

I nie mam ochoty wychodzić z mieszkania

W tłum się wzajemnego niemal wyniszczania,


Więc spoglądam w kubek z osadem po kawie,

Spojrzeniem przebiegam po zroszonej trawie

I wzdycham bezradnie, bo mi wstąpić trzeba

W szeregi biegnących za kawałkiem chleba...

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz