wtorek, 28 lutego 2023

WICHER

Wpadł, zrzucając płaszcz stargany.

Znów przez kogoś był szarpany.

Znowu wdał się w jakąś bójkę.

Wbiegł z impetem, z hukiem w furtkę,


Aż zadrżało ogrodzenie.

Miota, kręci się szaleniec.

Rwie guziki i koszulę.

Wyje, jęczy w głosie z bólem.


Idzie w stronę drzwi zachwiany.

Chyba znowu jest pijany?…

O pnie wspiera się drzew w sadzie,

Aż je siłą na grunt kładzie.


Za czupryny szarpie krzewy

Tak w amoku, bez potrzeby.

Płaczą jodły – żałobnice,

Gdy je ciągnie za spódnice,


Lamentują gałęziami,

Bo żongluje konarami

Jakby wyrwać je próbował,

Jakby się awanturował.


Świszcze, gwiżdże krzyk: „Pomocy!”

Czy to za dnia, czy też w nocy.

Okiennice drżą zlęknione

I kominy przerażone


Głosem pełnej strachu studni,

W której dźwięk lawiną dudni,

Skowyt wznoszą w echa tony,

A wiatr wciąż wieje wzburzony


I jak łobuz na ulicy

Świat tresuje oraz ćwiczy,

I niczemu nie daruje,

Porywami tylko szczuje,


Zastraszając wszystko wkoło,

Marszcząc gniewem mroczne czoło.

Dosyć hulaszczego życia!

Dość wybryków! Koniec picia!


Jak nie umiesz się zachować,

Będziesz musiał się pilnować!

Przed snem napij się melisy

Z kubka albo z miski, misy,


Byle przeszło ci szaleństwo,

Co jest dla nas jak przekleństwo.

Mało mamy utrapienia?!

Nam potrzeba pocieszenia.


Zapraszamy do nas w gości,

Lecz w nastroju uprzejmości.

Jeśli tego nie potrafisz,

Nie przylatuj, a list napisz.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl








Z NADZIEJĄ W DRODZE

Bolą mnie plecy i ręce mdleją,

Nogi pod grzbietem ledwo się chwieją.

Za mną szmat drogi już przemierzony,

A za zakrętem szlak utajony.


Ileż mnie czeka jeszcze wyrzeczeń,

Ileż upadków, sobie zaprzeczeń,

Ile dni głodnych, ile spragnionych

I oczekiwań niedoścignionych?!


Buty jak żarem mnie odparzają.

Stopy zranione krwią się skraplają.

Niekiedy nie mam już w sobie siły,

By znów wypruwać pracą mą żyły,


I czasem marzę, by uciec gdzieś stąd,

Aby nie musieć pod prąd ciągle brnąć,

Lecz mimo tego, że ból wciąż czuję

I się uwolnić zeń potrzebuję,


Idę nadzieją, hen!, prowadzona,

Bo głodna życia, życia spragniona.

Idę zgarbiona, pokraczna czasem,

By sprawdzić, co jest za górą, lasem,


Za rzeką, która jak czas przemyka

W morze przyszłości z pulsu strumyka,

Za wyżynami i nizinami,

Za wąwozami i lodowcami.


Cóż mnie tam czeka za horyzontem?

Czy niespodzianka z przykrym afrontem?

A może radość nieokiełznana,

Szczęście od świtu po wschody rana?


Idę, ciekawość wszak mnie ponagla.

Wiele straciłam – strata to żadna,

Kiedy ponownie się rozczaruję.

Jeśli nie pójdę, to pożałuję,


Że nie podjęłam tego ryzyka.

Sumienie zawsze błędy wytyka,

Więc nie uniknę samokrytyki.

Budzi się we mnie potrzeb kot dziki,


Dlatego idę, idę zawzięcie,

Trzymając twardo wolę na pięcie.

Ból pokonuję, znoszę cierpienia,

Z przykrością łykam upokorzenia,


Bo mam nadzieję, że lepiej będzie,

Że w końcu dla mnie i słońce wzejdzie.

Przekraczam tory i skrzyżowania

Z rzadką skłonnością do narzekania.


Wszystko za szybko wokół przemija.

Ziemia naprawdę jest że niczyja.

Akty własności są bez wartości,

Śmierć powymiata nas z wszystkich włości,


Więc każda droga i każda ścieżka

Jak każda podróż, spacer, wycieczka

Są moim życiem w czasoprzestrzeni

Na południkach słońca promieni


W równoleżnikach księżyca blasku,

Na progu wschodu świetlistych brzasków

Na parapecie schodzącej nocy,

Gdy znów się budzą ciekawskie oczy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 27 lutego 2023

MROCZNA STRONA

Tylko latarnie swą bezsennością

Snuły się śladem złotego światła,

Zawodząc niemo bladą jasnością,

Która się w ciemność bezczelnie wkradła,


A wokół cisza… totalna dziura...

Nic tylko głuche wręcz bezistnienie

Jakby się urwać wnet miała chmura,

Zwiastując świata ów zakończenie.


Strach zimną strugą spłynął po kręgach,

Płosząc z mej głowy myśli w lamencie,

Więc pofrunęły jako ćmy w wstęgach,

Lękliwym szeptem krzycząc: „Co będzie?!”,


Lecz nawet wiatr im nie odpowiedział.

Gałązki w martwym bezruchu stały.

W ukryciu pauzy ptaszyna siedział

I nawet trawy, stercząc, nie drżały.


Przedziwna otchłań bezgłosu wsysa

Zmysły i czujne, i podejrzliwe.

Sączy się zewsząd bezduszna cisza…

Wszystko się zdaje wręcz nieprawdziwe.


Wtem ponad niebem, bo poza okiem,

Ostrze krakania tnie niczym strzała -

Ot, przepowiedni straszy widokiem,

Aż okolica w lęku struchlała…


I nagle silnik jak pies w tle warczy,

I niczym piła w ciszy pień wżyna

Zęby, co trzeszczą śmiercią na tarczy,

Gdy się wycinka lasu zaczyna…


I znowu głucho… i znowu pusto…

Lunatykują tylko latarnie

Pod gęstej nocy drzemiącą chustą,

Zakrywającą wszystko starannie.


Spod nóg się tylko niesie szuranie

Jakby w popłochu chciało się ukryć

Przed tym, co zaraz złego się stanie

I przez co oka nie można zmrużyć.


Wracam do domu ciszą zdumiona.

Nigdy jej takiej wszak nie słyszałam

Jakby to była całkiem nie ona…

Jej mroczną stronę, zda się, poznałam.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




CZŁOWIECZEŃSTWO

Wyruszyło człowieczeństwo w świat za ludźmi.

Z utęsknieniem przemierzało różne szlaki

I wołało w pustą przestrzeń w głos: „Się zbudźmy!”,

Gdyż widziało, że czas nie jest już jednaki.


W samotności porzucone się nudziło,

Bo nie miało się odezwać wszak do kogo.

Kiedyś całkiem to inaczej przecież było.

Nigdy nie szło w pojedynkę życia drogą.


Zawsze bowiem ktoś zaczepił, ktoś zagadał.

Znajomości rosły przez to wręcz obfite.

W gości jeden do drugiego z marszu wpadał…

Spontaniczność dziś w relacjach to przeżytek.


Dawniej ławki i ławeczki oblepione

Niczym grzędy jak kurami w porze zmierzchu.

Na nich grupy ludzi szczerze rozbawione,

Gdyż niejeden miewał myśli godne grzeszku.


Kiedyś było że sąsiedztwo jak rodzina.

Znał każdego swat jakoby kieszeń własną;

I nieważne, czy na stole chleb, słonina

Czy się izbę ma przestrzenną, czy też ciasną,


Bowiem w progu gość jak Bóg był traktowany -

Dziś jak wirus, śmiercionośna wręcz zaraza,

Marmurowe, pozłacane ważne ściany,

W których echo się obcasów wszem odgraża.


Dawniej były otwierane drzwi na oścież

I przez okna uciekały w świat firanki,

Kawy ziarna rozbijane w pył przez moździerz

Wsypywano tuż przed wrzątkiem w proste szklanki.


Dzisiaj spusty i alarmy są na straży,

Przez posesję się mysz nawet nie przeciśnie,

Bez anonsu nikt się również nie odważy

Przyjść z wizytą, bo się przez drzwi nie prześliźnie,


A na blatach urządzenia wyższej klasy

W samotności filiżanki nie zapełnią,

Akustyka szepcze zaś odgłosem kasy,

Która tworzy dziś współczesne życia sedno.


Na chodniku kogoś biją, szarpią, plują.

Nikt, choć widzi, nie przychodzi mu z pomocą.

Wszyscy bowiem się na sobie koncentrują,

Obojętnie wobec nieszczęść więc przechodzą,


A jedynie człowieczeństwo się lituje,

Własną piersią bezbronnego chronić pragnie.

Gapiów grupa to wyśmiewa, krytykuje,

Co serc pokój zastraszaniem ulic kradnie.


Odepchnięte i skopane człowieczeństwo

Sunie zatem posuwistym naprzód krokiem.

Z żalem patrzy na ów obłęd i szaleństwo,

Które razi depresyjno – łzawym okiem.


Mija miasta i miasteczka oraz wioski.

Depcze ścieżką zniechęcone gdzieś w nieznane,

Przełykając odrzucenia smak dość gorzki,

Gdyż niemile w okolicy jest widziane,


I tak włóczy się zupełnie niepotrzebne,

Bo sprzedane za trzydzieści że srebrników.

Od zagrody do zagrody idzie biedne,

Przeganiane jako sfora komorników.


Może kiedyś człowieczeństwo cel odnajdzie,

Ciepłe miejsce w ludzkim sercu nieskostniałym

Zanim słońce beznadzieją całkiem zajdzie,

Aby resztki chociaż jego ocalały...

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



niedziela, 26 lutego 2023

JA - INNA

Zmieniłam się… jestem całkiem inna,

Ani naiwna, ani dziecinna,

Więc na świat patrzę bardzo dojrzale,

Dość podejrzliwie, lecz niezuchwale


I nie przyjmuję z lekkomyślnością

Tego, co kiedyś z wielką ufnością,

A z trzeźwym bowiem rozsądku głosem,

Choć z niezadartym przez pychę nosem.


Wreszcie zaczęłam szanować siebie

I nie poświęcać wszystkim w potrzebie,

Których traktuję tak, jakbym chciała

By mnie społeczność ich traktowała.


W końcu ja również mam pełne prawo,

Aby się cieszyć w życiu zabawą,

Nie tylko walczyć w nim z trudnościami,

Innych jak tarczą chroniąc plecami.


Dość! Prometeusz przepędził orła.

Niech mnie zostawi ów klątwa podła!

Opuszczam skałę swego Kaukazu.

Idę! Dojrzałam, choć nie od razu.


Mają mi za złe Judasza dzieci,

Którym bilonem cel w oczy świeci,

Bo dziś nie jestem na zawołanie

I winni mi są poszanowanie,


Co szarpie gniewu struny nadęte,

Gdyż łamię prawo w mniemaniu święte,

Według którego ci, co pod nogą,

Podnieść się z kolan służby nie mogą,


A ja z przekorem swej dojrzałości

Siebie rozdaję według miłości -

Tyle mnie zatem ten otrzymuje,

Kto też mnie ceni oraz miłuje,


Jeśli zaś z góry mnie atakuje

Podporządkować sobie próbuje,

Liczyć się musi żem nieuległa

I też potrafię bywać przebiegła,


Czego od ludzi się nauczyłam,

Dla których zawsze przedmiotem byłam.

Dziś idę własną świadomie drogą.

Dziś mnie poniżać inni nie mogą.


Chociażbym miała Syzyfa szlakiem

Wieść życie proste, niemal nijakie,

To tylko z tymi, co mnie szanują

I człowieczeństwo we mnie kształtują,


Resztę wydrapię miotłą z gałęzi,

Co zmartwień, żalu że mi oszczędzi.

Drzwi na klucz zamknę takim przed nosem.

Wystarczy, iż się wadzę z swym losem


Więcej kłopotów mi nie potrzeba.

Niech kto chce na mnie za to się gniewa.

Obłudy, kłamstwa już nie przyjmuję.

Żądam szacunku! - sama szanuję.


Kto zaś niezdolny do tego bywa,

Z tym ma znajomość wnet się urywa.

Na pożegnanie: „Szczęść że wam Boże!”...

Niech wam nie będzie ode mnie gorzej,


Niech was codzienność mądrości uczy,

A kto samolub, niech sam się włóczy,

Byle drugiemu krzywdy nie czynił

I by zrozumiał, w czym to zawinił,


Bo człowieczeństwo rośnie z pokory.

Kto nie pojmuje tego, ten chory.

Z takim już w parze iść nie zamierzam.

Duszy za uśmiech złudny nie sprzedam.


Idźcie więc z Bogiem, głodni wygody,

Którym krew ofiar skapuje z brody.

Nie mam mściwości, ale życzenie,

By was dotknęło serc uzdrowienie,


Aby wrażliwość was rozpaliła,

Świadomość czynów zaś oświeciła.

Niech wasze oczy w innych was widzą.

Wasze sumienia niech was się wstydzą.


Tylko w ten sposób – empatii siłą

Zniknie w was wszystko, co już przegniło.

Człowiek się staje bowiem człowiekiem

Dzięki miłości, nie jednak z wiekiem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 24 lutego 2023

CIENKA LINIA

A zaczęło się niewinnie,

Rzec by można, iż dziecinnie.

Krok za krokiem powolutku,

Aż do tak strasznego skutku.

Nic wielkiego - daję słowo!

Wszystko się poczęło z głową,

Pod kontrolą prowadzone…

Potem nagle w świat puszczone

Bez namysłu, spontanicznie.

Początkowo było ślicznie

I przyjemnie – trzeba przyznać,

Chociaż muszę teraz wyznać,

Że się z wodzy gdzieś wyrwało

I mnie całkiem omotało,

Zakręciło, owinęło

I kontrolę mą przejęło.

Czort wie kiedy, gdzie, dlaczego!

Nie rozumiem dziś nic z tego.

Nie pamiętam już dokładnie,

Kiedy działo się przesadnie,

Kiedy było przyzwoicie…

Ot, przemknęło mi w mig życie.

Ledwo wczoraj na smuteczki

Był niewielki łyk wódeczki,

Na sukcesik buteleczka,

Z której zdjęta to zawleczka

Uwolniła mus szampana,

Aż się z ust sączyła piana…

I koniaczek na serduszko.

A, że człowiek drugą nóżką

Musi pierwszą swą podpierać,

Więc nie wolno się z tym spierać

I dlatego dla porządku

Dwie lampeczki są w żołądku.

Winko wspiera metabolizm.

Żaden to jest alkoholizm

Buteleczka do posiłku

Opróżniona bez wysiłku!

A wieczorem naleweczka

Nim się pójdzie do łóżeczka.

To dla zwykłej zdrowotności,

Żeby nie bolały kości.

Do śniadania spirytusik.

Krew wszak z prądem płynąć musi,

By nie płakać po człowieku -

W tej dbałości nie ma grzechu,

Zwykła zaś profilaktyka.

Nakręcony zegar tyka,

Więc się trzeba naoliwić,

Nie na sucho tylko żywić…

Popłynąłem – nie wiem kiedy…

Czy to było właśnie wtedy,

Gdy pępkowe stawiał Tadzik…

Czy na działce Wiesiu składzik?

Nie pamiętam – czarna dziura.

Dziś nie chodzę w garniturach.

Dziś socjalne mam mieszkanie,

Życie proste niesłychanie,

Ale znowu mam kontrolę,

Co doceniam i co wolę.

Wiem wszak kiedy, co, dlaczego.

Nie ma nic najwspanialszego.

Ten, co ze mnie drży: HA! HA! HA!,

By nie zbudził się na AA.

Wszystkim życzę nam trzeźwości,

Gdyż gwarantem jest radości.

W takim stanie nie przegapisz

Czyś wesoły, czy się trapisz,

Codzienności posmakujesz

I niczego nie zmarnujesz..

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl