Bezwstydna brzozo stojąca pod oknem
Bez choćby halki z mgły tkanej woalem,
Wstydliwym patrzę dziś na ciebie wzrokiem,
Nie mogąc skupić się na tobie wcale.
Twą smukłą kibić nagość upokarza.
Konary sterczą jak żebrzące dłonie
W progu świątyni przodem do ołtarza,
Przed którym chylisz przerzedzone skronie.
Wiatr strączki włosów twych ciągnie brutalnie
Niczym sutener, co czuje się panem.
Wyglądasz, brzozo, żałośnie i marnie,
I strasznie smutno… najbardziej nad ranem,
Gdy szron gałązki twe siwizną prószy,
Mróz smaga żebra biało – czarnej kory.
Od twego płaczu więdną tylko uszy,
Bo od lamentu w świstach człek jest chory.
Chciałabym ciebie czymkolwiek otulić,
Lecz trudno znaleźć pod ręką odzienie.
Patrzę jak stoisz bez choćby koszuli
I jak cię szarpie twoich członków drżenie.
Widok to przykry – przyznaję, współczując,
Więc się za wiosną bezradnie rozglądam.
Na szybach pąki farbami malując,
W zielonej sukni cię oglądać żądam.
Dawno w salony bym ciebie wpuściła,
Żebyś nie marzła i goła nie stała,
I czym bogata, hojnie ugościła,
Co byś listkami wesoło szumiała,
Lecz nie wyciągniesz w obejście korzeni
I nie zasiądziesz wygodnie w fotelu.
Mam więc nadzieję, że wkrótce się zmieni
I ciało schowasz pośród kwiatów wielu.
Tymczasem przyjmij wyrazy współczucia…
Nic wszak innego uczynić nie mogę.
Czuję w mym sercu bolesne ukłucia,
Gdy widzę czasy dla ciebie tak srogie.
Bezwstydna brzozo marznąca pod oknem,
Moim oddechem choć swe palce ogrzej.
O!… Chyba wiosna kruszy lody krokiem,
Więc będzie lepiej, na pewno nie gorzej.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz