Latarnie
- zapałki z główką siarki ze złota
Powbijane
szeregiem w linii krawężników...
Spływa
z nich bladym światłem jak łzami tęsknota,
Nie
dotykając nawet pod sobą chodników.
Jasność
bowiem rozciera z nich bijącą siłę.
Dzień
pochłania płomienie ich elektryczności.
Ów
pochodnie, co nocą płoną, oku miłe
Muszą
już się wycofać, gasnąc, do przeszłości.
Patrzę
na nie przez okno jak na tonącego.
Już
widnieje, a one nie chcą się wycofać.
Bladym
punktem wciąż tlą się koloru żółtego
Jak
świetliki, co dawno winny się pochować.
Nagle...
stoją, choć dumnie, pozbawione życia.
Odcień
złota wypłowiał i przestał się żarzyć.
Do
nas kiedyś też wyjdzie śmierć z swego ukrycia.
Wtedy
trzeba się będzie ją przyjąć odważyć,
A
tymczasem... Bóg zapłać za dziś przebudzenie,
Czucie
w dłoniach i sprawność, i bijące serce,
I
za mowę, za oddech oraz za widzenie.
Składam
Panu w modlitwie z wdzięcznością me ręce.
Znowu
słyszę zegara senne marudzenie.
Znów
mi dane jest poczuć wiatr na własnej skórze...
Czuję
jak się rozpala w mej duszy wzruszenie
I
mnie szczęściem porywa na skrzydłach ku górze,
Więc
jak ptak, co napina lotki wisząc w locie,
Tak
i ja, ze swych ramion czyniąc paralotnię,
Się
poddaję do życia zachłannej ochocie
Czy
to u boku bliskich... niekiedy samotnie...
Chłonę
wszystko i garnę, co me myśli karmi.
Nie
dbam wcale o rzeczy, choćby najcenniejsze.
Pragnę
płonąć i świecić na wzór wszak latarni,
Dzięki
którym, co mroczne, staje się jaśniejsze.
Chcę
się stawać człowiekiem i go doskonalić
W
fundamencie nie ciała, lecz spoiwa ducha,
Który
wszelkie układy jest w stanie obalić,
Dla
którego nie straszna powódź czy posucha.
Wielu
żyje na niby oraz powierzchownie
W
ciągłym strachu, że stracą pozycję społeczną.
Nie
potrafią być sobą prosto oraz skromnie.
Pustą
kieszeń uznają za rzecz niebezpieczną.
Dbają
bardziej o przestrzeń metrów kwadratowych
Niż
o komfort psychiczny oraz własne pasje.
W
tłumie osób o luksus rozdeptać gotowych
Godzą
się na minimum, chowając swe racje.
Obstawiają
się wokół przepychem i pychą,
Samozwańczo
na bogów siebie koronując.
Zżera
ich od środka niczym robak licho,
Spokój
ducha za srebrnik coraz bardziej psując.
Kiedy
wchodzą w me progi, wiecznie narzekają,
Żem
nie do nich podobna i mocno odstaję.
To,
co dla mnie banalne palcem wytykają,
Krytykując,
iż rady sobie z tym nie daję.
Nie
pojmują, że dla mnie gniazdo nie jest celem.
Bez
znaczenia na jakiej gałęzi, czym wite.
Ważne,
że w suchym miejscu i ciepłym pościelę,
Że
nie deszczem i zimnem ciało mam spowite.
Nie
zabiorę ze sobą na tę drugą stronę
Gromadzonych
przedmiotów i kont pęczniejących.
Me
ramiona jak pióra są nieobciążone.
Jestem
wolna od rzeczy nas zniewalających.
Budzę
się wczesnym rankiem, aby nie przegapić
Różowego
pęknięcia na uśpionym niebie,
I
nim świat się hałasem
zgiełku zacznie dławić,
By
w szelestach i pluskach ciszy znaleźć siebie.
Budzę
się, aby tworzyć i tym się rozdawać
Niczym
chleb wyciągnięty z rozgrzanego pieca.
Nie
zamierzam się tanio ni drogo sprzedawać.
Pragnę
płonąć jakoby na świeczniku świeca.
Budzę
się, by naturę bytu kontemplować,
By
przez ciało przecedzać prądy wód - przestrzeni,
Marzeniami
nad Ziemią i w gwiazdach szybować
I
korzystać zachłannie z słonecznych promieni.
Fascynuje
mnie wszystko, cokolwiek stworzone,
Co
o zmysły się moje, przechodząc, ociera,
Intuicją
gdzieś za czymś choćby wywęszone,
Co
w realnych się znakach, chociaż jest, wypiera.
Smak
powietrza mnie nęci, zapach wiatru kusi
I
pieszczoty mnie strefy tak uszczęśliwiają,
Że
me ciało posiadać i łaknąć nie musi -
Jego
członki w dostatku istnienia pływają.
Żal
mi tracić najmniejszej choćby miary czasu
Na
fizyczność, co najeść się wiecznie nie umie.
Zamiast
dźwięku bilonu wolę szelest lasu.
Mało
kto tę potrzebę dosadnie zrozumie.
Mogę
być jak dziwadło, szaleniec w obłędzie,
Byle
tylko uwadze nic mej nie umknęło,
Co
jest teraz bez względu na to, co też będzie,
I
co obecny obraz dziejów mych poczęło.
Będę
dziś celebrować, że dane mi było
Stanąć
na własnych nogach w pełnej świadomości,
Że
się dla mnie od wschodu słońce wychyliło,
Czyniąc
mi wielki zaszczyt poznania radości.
Jestem!
- i to jest ważne, jak nie najważniejsze.
Zaraz
wyjdę naprzeciw zbudzonej naturze.
Puszczę
w obieg me słowa zapisane wierszem
I
się w szepcie ust Twoich
jak ze snu wynurzę.
Będę
żyć! - ta świadomość tak mnie ekscytuje,
Że
znaczenie zatraca wszystko, co dokoła.
Żyję!
- i to jest piękne, i za to dziękuję,
Że
mnie śmierć w dalszą drogę za sobą nie woła.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl