czwartek, 26 kwietnia 2018

RĄBEK TAJEMNICY


Czekam,… siedząc na ławce kuluarach ciszy.
Płatki różu, bieli jak firany się wiją
Rozsypane z jabłoni, śliwy, albo gruszy
Całą mnie otulają troskliwie i kryją.

Płynę pod żaglami tych płatków porcelany
W nieznane, upragnione bezpieczeństwa miejsce.
Tnę brzemienność fali, co tworzą tulipany
I rozkładam szeroko jak do lotu ręce.

Szum i szelest mnie tylko w ramionach przytula.
Plusk motyli spłoszonych kroplami mnie cuci.
Drogocenna, bezcenna! jest dla mnie ta chwila,
Która trwa i być może nigdy nie powróci,

Więc łakomie opróżniam dzban tego doznania,
Z zachłannością pochłaniam to, co mnie otacza,
Co przed duszą zmęczoną rozkosze odsłania
Z matczyną czułością, nie! z intencją Judasza.

Wokół pełno jest rąbków wielkiej tajemnicy,
Które natura hojnie, dyskretnie odsłania,
Które jak falbanka roztańczonej spódnicy
Zdradza pantofelki, lecz  strzeże kształt kolana.

Wokół pełno jest szczelin bajkowego bytu,
Których świat przerośnięty wstydzi się, wyrzeka –
To są chwile doświadczeń wzlotu i zachwytu,
Ławki na skraju Raju, który na nas czeka.



środa, 25 kwietnia 2018

ŚNIADANIE NA TRAWIE


W szlafroku rozmarzenia i w bamboszach rosy
Siadam w przestrzeni śpiewu ptaków i listowia.
Wiatr masuje me skronie, rozczesuje włosy…
Kwitnie myślą rozkoszy siwiejąca głowa,

W którą wkradły się nici lata poprzedniego
I mgły, co się unosi na świtu powiece.
Nie cofnęłabym czasu, chociażby dlatego,
Że szczęśliwe, dojrzałe w piersi płonie serce.

Nie przeraża mnie wcale przemijania siła,
Chociaż cel mojej podróży widać już w oddali,
Choć odeszła dziewczyna, która we mnie była,
Choć się w moich źrenicach bladsze światło pali.

To jest właśnie bezcenne, najpiękniejsze w życiu,
Że czas kołem rozdrabnia ziarenka przeszłości,
Rozcierając to zboże na mąkę w ukryciu,
Z której zrodzić się może chleb ludzkiej dobroci.

Nie rozpalam przeszłości w czerni i w żałobie,
A rozmawiam z nią zawsze w lekkim rozrzewnieniu
W towarzystwie pokoleń, które mam przy sobie,
Które żywo obecne są w moim wspomnieniu

I tak razem na trawie w porze śniadaniowej
Przy herbacie lub kawie, bułeczkach z owocem
Kartkujemy zapiski mej pamięci w głowie,
Zachwycając się deszczem czy kapryśnym słońcem.

Kocham moje poranki śniadania na trawie,
W których słodka zaduma rozpromienia oczy.
Nie wiem, jak długo jeszcze w tym miejscu zabawię?...
Czy mnie jutra łaskawość porankiem zaskoczy?,

Ale wielką mam wdzięczność za dar tego życia
I za każdą minutę, która niczym wino,
Po kropelce skromnego jej smaku spożycia
Staje się mego piękna bezcenną przyczyną,

Więc choć miałam w przeszłości zgorzkniałe momenty,
Porażek i upadków bolesne lawiny,
Nie uważam, by czas mój był mrokiem przeklęty –
Czas smakuje radością jak leśne maliny.



poniedziałek, 23 kwietnia 2018

TANIEC


Ciało i duszę zanurzam w roztańczonej trawie,
Dryfującej pierścieniem niczym woda w stawie.
Falami wiatru zatapiam zmysłów otrzeźwienie
I się wznoszę nad ziemią jak świtu zamglenie.

Dobrze mi tak w tym stanie, gdy się wtapiam w ciszę
I na dłoniach powiewów huśtam się, kołyszę,
Rozczesując swe myśli szczotką roztargnienia
W szelestach listowia, szumach i szeptach milczenia.

Nie ma wokół nic, jak i nie ma też nikogo.
Płynę w stanie natchnienia beztrosko i błogo.
Spijam wszelkie słodycze i wszelkie rozkosze,
Gdy nad czasoprzestrzenią piórkiem się unoszę

I wydaje mi się, że widzę i doświadczam więcej
Niż zachłanne na dotyk, wygłodniałe ręce.
Rozpływam się w tym stanie wielką przyjemnością,
Nieposkromioną, namiętną w kochaniu miłością.



OBRAZ


Ktoś kiedyś mnie naniósł na płótno istnienia.
Pędzlem zakreślił kontury, zamknął duszę.
W plamach kolorów, w grze światła, w pląsach cienia
Wędrować szlakami przeznaczenia muszę.

Wszystko wokół się zdaje złudzeniem i chwilą,
Kopią życia, które gdzieś toczy się naprawdę.
Drzew korony przy ścieżkach poddańczo się chylą.
Nie wiem, czy to szlachetne, złośliwe, zabawne?...

Krok, co włosiem pędzla sklejony jest z płótnem,
Wciąż w tym samym miejscu wydaje się stawać,
Choć mierzony czasem między nocą a dniem,
Który jawę w sen, sen w jawę przeobraża.

Wyciągniętą dłonią próbuję dotknąć prawdy,
Oplatając palce promieniami błękitów –
Przede mną jednak mur ułomności mej twardy!,
Bo wciąż nie wiem, ile wieczorów mam czy świtów?...

Wiszę więc w galerii wszelkiego stworzenia
Odrysowana na płótnie pędzla śladem.
Sennie zastygła w postawie zamyślenia,
Uwieczniona jednym z wielu dzieł obrazem.



czwartek, 12 kwietnia 2018

OGRÓD WIOSNĄ


Rozstawiona porcelana tulipanów
Pełna słońca i kolorów rozmaitych,
Jak brzemienne szklane brzuchy dzbanów,
Z których nektar stoi ciągle nieupity.

Linia grzbietu niczym piórem z kałamarza
Zda naprężać się krągłości jędrnych płatków.
Ich obecność ruchem wiatru się rozmnaża
Jakby żagle dryfujących po zieleni statków.

Obok wiszą pochylone w hojnym geście
Jak karafki w kołnierzu jedwabnego złota
Żonkile, co w fal swych pląsie i szeleście
Zdają się płynąć jak królewska flota

I z falbaniastych obręczy swych szyjek
Woń rozlewają strumieniem zapachu,
Którego słodycz watr zachłannie pije,
Szczodrze i chętnie chwaląc bukiet smaku.

Pomiędzy wszystkim na blacie zieleni
Stoją narcyzy jak świec smukłych szeregi.
Biel ich podstawek perłowo się mieni
Pod złotem ognia, co się słońcem świeci,

A wokół stygną kokardy motyli,
Pszczół rozgadanych pracowite roje,
Ruch skrzydeł, który w przestrzeń niesie, pyli
Te rozmarzone zmysłów mych nastroje…



środa, 11 kwietnia 2018

SAM NA SAM


Chciałabym odejść… Nie wiem jeszcze dokąd…
Chcę własne stopy odcisnąć na ścieżkach.
Rzęsy zastygłe we spojrzeniach mokną.
Przede mną droga nieznana, odległa.

Zaciskam dłonie splecione na szklance,
Której powierzam myśli z ust strącane.
Dusza ma stoi w przewiewnej falbance
Gotowa ruszyć przed siebie w nieznane,

Lecz ciało podróż zdaje się przerażać,
A jednocześnie uskrzydlać natchnieniem…
Nie chcę już na nic, na nikogo zważać.
Chciałabym odejść wabiona marzeniem.

Zdjęłabym z siebie sznurowadeł sidła,
Rosą obmyła nogi przemęczone,
Rozprostowałabym zdrętwiałe skrzydła
Wolności dłonią czesane, gładzone,

By odejść wreszcie (nie wiem jeszcze dokąd…),
By się oderwać od wszystkiego wokół,
Ramiona rozpiąć w przestrzeni szeroko
I poczuć wreszcie słodki, ciepły spokój.



ZA OKNEM


Ze złotym frędzlem jak u gobelinu
Wiszą mi w oknie trzy potężne brzozy.
Powietrze pachnie świeżością zaczynu.
Wiatr zapach ziemi pod błękitem mnoży.

Wplątał się w warkocz jakiś ptak maleńki,
Wtopił się piórem w splątane gałęzie
I z drżącej piersi rozprzestrzenia dźwięki,
Które szybują pięciolinią wszędzie.

Słońce oparło się o pnie w białej korze
I rozłożyło włos niczym kochanka,
Która w jedwabiu o wschodzącej porze
Tuli się czule w ramiona poranka

I pręży ciało pieszczotą gładzone,
Na dłoniach wiatru wznoszona nad ziemią.
Usta pękają kropel wód spragnione,
Więc rosę z trawy zachłannie spijają

I w pocałunkach czy w szeptach spłoszonych
Wije się słońce jakby w namiętności,
I po szczebelkach stanów przebudzonych
Pod zadaszenie nieba się unosi,

Powstając z ziemi, od drzew się odrywając
Jak prowadzone za dłoń przeznaczenia.
Włosem promieni przestrzeń zatapiając,
Niebawem stanie na szczycie istnienia.



piątek, 6 kwietnia 2018

ZADUMA


Pojawiłaś się z nikąd,… po prostu…
W koronie pokrzyw i kwiatów ostu
Stanęłaś w progu bez zaproszenia
Pełna refleksji, lecz w ciszy milczenia.

Usiadłaś niema zaraz przy oknie,
Wtulając w fotel ciało wygodnie
I wzrokiem błądząc w bezdennej dali,
Zdradzałaś szczęście, co serce twe pali.

Sparzyłam wodą liście herbaty,
W której zapachu pęczniały kwiaty
Róży z domieszką słodkiej cytryny,
Skropionej sokiem z leśnej maliny.

Siedziałaś długo z kubkiem wywaru
Pomimo dźwięków zgiełku i gwaru,
Jakby wplątana w wskazówki zegara…
Wciąż nas dzieliła milczenia kotara.

Usiadłam obok, zapadając w ciszę,
I zdało mi się, że w niej właśnie słyszę
Szept ust twoich herbatą skropionych,
Niejedną myślą skrzydlatą trąconych,

Lecz gdy na ciebie ukradkiem spojrzałam,
Wciąż nieobecną obok cię widziałam…
Czyż jest złudzeniem ta nasza rozmowa,
Która w milczeniu sekretnie się chowa?

Czy siedzisz obok jakby cię nie było,
Jakby to wszystko złudzeniem się tliło?
Lub… może wszystko się realnym staje
To, co się wszystko wokół nas wydaje?...

Siedzimy obok siebie w zamyśleniu.
Spacerujemy w rozmyślań spojrzeniu,
Dzieląc się wspólnym życia spostrzeżeniem,
Karmiąc się, pojąc refleksji natchnieniem,

Poczym odchodzisz w płaszczu roztargnienia,
Pozostawiając zapach rozmarzenia.
Nic na twój powrót nigdy nie wskazuje,
Tylko mnie smutkiem rozstania ujmuje,

Lecz kiedy widzę, jak za drzwiami znikasz,
Choć mego wzroku skutecznie unikasz,
Wiem, że się kiedyś ponownie spotkamy.
Nasz obraz w życie jest przecież wpisany.



POZA...


Być lekką i niewidoczną
Jak puch na strumieniu wiatru,
Krople, co w rosie mokną,
Westchnienie kruszyny czasu.

Przesuwać się gdzieś w przestrzeni
Jak nić z pajęczyn strącona
Lub politura promieni
Wschodem pod niebem niesiona.

Budzić się wczesnym świtem
Jak mgła, co na trawach utkana
Tuli wzruszeniem spowite
Sny, które rozsiewa sama.

Oddychać miękko, swobodnie
Jak piórko na falach powiewu,
Co wznosi się, opada godnie
Bez potknięć, szarpnięć czy gniewu.

Płynąć na taflach błękitu
Niczym latawiec we wstążkach,
Ptak, który w skrzydeł koszyku
Dryfuje pod żaglem słońca.

Oderwać się od podłoża
Jak para co w górę się wznosi
I niczym polarna zorza
W tańcu się świateł unosić.

Być poza wszystkim na chwilę
Jak dusza, co ciało opuszcza,
Nad łąką rozsiane motyle,
Oddech, co liśćmi porusza.

Zapomnieć się i zatracić
Jakby bez sideł przyziemnych,
Aby niczego nie stracić –
Marzeń i wspomnień bezcennych.