piątek, 29 października 2021

POCZĄTEK DNIA

Za oknem brzozy warkocze złotawe

I mgła, przez którą światło się przebija

Jakby tonące a także niemrawe –

Siwa powłoka jasność latarń spija,

 

Więc świat się zdaje powodzią zalany

Oparów, które kłębią się nad ziemią.

Wiatr dziwnie przepadł jakby był wygnany

I tylko echa słowa nieme pieją.

 

Zdaje się, że toń świat głębią połknęła

Spienionej wody pachnącej wilgocią.

Skąd to jednakże woda wypłynęła,

Myląc poranek z jeszcze śpiącą nocą?

 

Siedzę przy kawie, patrząc na to cudo,

Które z natury bierze swój początek.

Dźwięk kontempluję, chociaż wokół głucho,

Zadowolona, że mam swój przylądek.

 

Czuję jak zewsząd fala mnie opływa…

Mgła wsysa ciało i pochłania duszę.

Plusk spod mej łódki susem się wyrywa,

Nurkuje w tafli i rozkosznie pluszcze

 

Jak płaski kamień muskający wodę,

Na której skacze jak na trampolinie,

Kreśląc okręgi drżące wiru prądem,

Po czym gdzieś nagle, bezpowrotnie ginie.

 

Upijam kawy łyk budzący zmysły.

Wzrokiem przepływam przez mgły rozproszenie.

Oczekiwania i ambicje prysły.

Wtapiam się w szarość mgieł niepostrzeżenie

 

I mam wrażenie, że leżę na plecach

Z twarzą zwróconą w stronę czerni nieba.

Czuję jak radość bucha ogniem serca –

Szczęśliwą bardziej być się jednak nie da.

 

Niesie mnie fala rześkiej nieważkości

Jak liść, co woda nurtem swym podmywa.

Jestem beztroska w stanie tej lekkości,

Która od ziemi miękko mnie odrywa…

 

I tak się zaczął dzień życia kolejny.

Wypitej kawy mam smak na mych ustach.

Poranek dymu siwego jest pełny

I ciszę słychać jak stąpa po chrustach.

 

Zarzucam we mgłę ostatnie spojrzenie,

Bo czas, by dźwignąć brzemię obowiązków.

Na wskroś przeszywa mnie błogie milczenie…

Sunę więc śladem bezszelestnych kroków,

 

Aby nie spłoszyć uroków poranka

I móc się jeszcze delektować stanem

Skupienia, które na wzór jakby wianka

Oplata skronie myślą masowane.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 27 października 2021

PRZELOTNOŚĆ

Zaledwie wczoraj kwiaty pływały

Na oceanach traw barw zieleni,

W których zroszeniu słońce się mieni

I błękit nieba wtapia się cały.

 

Zaledwie wczoraj paryska rewia

W drzew pióropusze, tiule strojona,

Zapachem perfum mocno skropiona

Śpiewała ptasim głosem… wciąż śpiewa,

 

Choć… jakby ciszej i nostalgicznie…

Ledwo przebija się przez gwizdanie,

Którym wiatr słynie wręcz niesłychanie,

Siejąc nut dźwięki niemal magicznie

 

Wchodzi w przestrzenie w liści żabotach

I w marynarkach z babiego lata.

Na kapeluszu gałęzi krata

Zdaje się tonąć w świszczących lokach.

 

W dłoniach o palcach wierzbowej witki

Tasuje talię kart szeleszczących.

Tarczą ruletki cyfr wirujących

Strąca z konarów owoc -zysk szybki

 

I, jak w kasynie, szasta banknotem

Co szumi ręką w przestrzeń rzucany,

Rdzawo-bordowo pomalowany

Połyskujący w obrotach złotem.

 

Ziemia też pachnie grzybem pod ściółką

I liśćmi, które deszcz skleja w wianek

Spięty brązowo lśniącym kasztanem,

Przyozdobiony miękką kłosówką.

 

Powietrze zda się mokre od chłodu.

Szronem, porankiem, drży na roślinach,

Co zastygają w srebrnych łupinach

Jakoby księżyc skapywał w nowiu…

 

Z człowiekiem bywa całkiem podobnie –

Zaledwie wczoraj zda się poczętym,

A rankiem wstaje lekko przygiętym

I nie wygląda już tak nadobnie.

 

Przelotne życie mrozem włos ścina,

Na brwiach osiada jak szadź na trawie,

A ręce, nogi jak drzewa prawie,

Które żałobnie jesień rozpina.

 

Chłód tylko szczypie zbolałe kości

A mgła zasłania tkaniną oczy…

Taki człeczyna szelestem kroczy

W liściach rzucanych pod stopy w złości.

 

Tak i mnie gasi życia przelotność.

Czas szlakiem zmarszczek znaczy swe ślady,

Lecz mimo tego nie czuję zdrady

I że mnie nęka przykra samotność,

 

Bo w przelotności widzę najwięcej,

Doceniam każdy okruszek drogi.

Mam dzięki temu stan słodko błogi

I czuję wdzięczność, nie chcąc nic więcej,

 

By nie przegapić rozkoszy szczęścia,

Które jest obok, w zasięgu ręki.

Ten, co przeklęty głodem udręki,

Wciąż za czymś pędzi i radość płoszy

 

I nagle w wiośnie gaśnie jak zima,

Tracąc po drodze dwie pory roku.

Do zachłanności nie równa kroku.

W galopie pada… i wciąż nic nie ma.

 

Biedny człowieku pychą złamany

Zrozum, że duszę można nakarmić,

Ciało pochłonie zasób spiżarni,

A mimo tego zaśniesz głodzony.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 26 października 2021

MÓJ DOM

Mój dom się ze mną starzeje…

Mebli już nie czuć żywicą.

Szuflada w kredensie kruszeje.

Zawodzi wiatr okiennicą.

 

O szyby deszcz się rozpryska

I nad czymś w lamencie płacze,

A w kuchni kaflowej z ogniska

Iskra za iskrą w rytm skacze

 

I trzask drewna płomieniami

Pieszczotą rozsiewa ciszę.

Przeszłości, co drży wspomnieniami,

Kroki u progu już słyszę.

 

Na ścianach obrazy święte,

Zegar z leniwym wahadłem,

Bukiety ziół, co już przeschnięte…

I pachnie w domu zakwasem.

 

Lustra już też wypłowiały –

Słabo me widzą odbicie.

Zamki w drzwiach również przerdzewiały.

Zmurszało krzeseł obicie.

 

Pożółkłe zdjęcia na półkach

I kurz jak włos na mej skroni…

Za oknem wiruje jaskółka

I za czymś w pośpiechu goni.

 

Stopiły się z wosku świece,

Przy których leży różaniec,

I coraz wolniej bije serce,

Więc pewnie niebawem stanie.

 

Zanim to wkrótce nastąpi

Zaparzę sobie herbaty.

Za szybą liśćmi jesień siąpi,

Spłacając dług jak na raty.

 

Tuż obok na poduszeczce

Koronką przyozdobionej

Leży kocisko, które nie chce

Podziwiać pory zmęczonej

 

I tylko oddechem płoszy

Spokój, co przykucnął w kącie.

Zaszklone gasną moje oczy

Jak słońce już zachodzące.

 

Nad karniszami pajęczyn

Rozpięta wisi serweta.

Przede mną zaś zda się, że klęczy

Błogość w wełnianych skarpetach.

 

Jęczy pod stopą podłoga

Jakby kręgosłup ją bolał.

Masuje jej deski ma noga,

Co puchnie w krokach od kolan.

 

Zasiadam sobie przy kuchni,

Rozbijam drwa pogrzebaczem

I słyszę dźwięk jak kamień w studni…

A to wciąż deszcz cicho płacze.

 

W warkoczach czosnku, cebuli

Siedzę na stołku zgarbiona.

Chusta ramiona moje tuli.

Nie czuję się porzucona,

 

Bo dom się ze mną starzeje

I wiernie mi towarzyszy.

Świadomość ma w zgodzie kruszeje –

Odejdę w tym domu w ciszy,

 

Gdyż nie ma nic piękniejszego

Nad miejsce to wyjątkowe –

Schronienie życia doczesnego,

Co strzeże siwiutką głowę.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



KAŻDY PORANEK

Budzisz się rankiem niezadowolony

I ciągle w biegu jakbyś był zaszczuty,

I nieustannie o coś zalękniony.

W pośpiechu wkładasz podniszczone buty

 

I nie masz czasu, by napić się kawy

W głębokiej ciszy, w dziewiczym spokoju.

Czas się wydaje tobie niełaskawy.

Szarpiesz się z płaszczem co dzień w przedpokoju.

 

Później wybiegasz z kęsem jeszcze w ustach

By zdążyć w ramach swej punktualności.

Póki ulica bywa całkiem pusta

Wtapiasz się w szarość zwykłej codzienności.

 

Zmęczenie skronie rozsadza ci pulsem

I ołowiane ciążą ci powieki.

Ty… jednak pędzisz tresowanym kłusem

A los ci wręcza niezupełne czeki,

 

Więc jest ryzyko, że gnasz nadaremnie,

Że, co zrobiłeś, nic w życie nie wniosło,

Że bytowałeś nędznie i bezsennie,

I że cię wszystko dosłownie przerosło.

 

Trudno powiedzieć, czy zdołasz to pojąć…

Może i śmierć cię w wyścigu zaskoczy.

Zanim świat wokół zechcesz myślą objąć,

Zamkniesz na wieki udręczone oczy

 

I nagle wszystko zniknie bezpowrotnie

W twoim wymiarze jednostkowej chwili.

Uwierz, że gonisz za…, czyniąc okropnie,

I że twój instynkt przetrwania się myli.

 

Nie potrzebujesz bogactwa w monecie

Czy garniturów, aut z najwyższej półki.

Czas można przeżyć w dziurawej skarpecie,

Ale z miłością do udanej spółki.

 

Ja się nie spieszę – zdążę przecież umrzeć.

To czeka na nas jak nikt, choćby wierny.

Życie wciąż w pędzie wydaje się nudne.

Niekiedy trzeba posmakować przerwy,

 

Dlatego nie dbam o wzniosłe zaszczyty.

Bezcennym bywa zastygnięcie w ciszy.

Człowiek jest wówczas uwagą przeszyty

I wszystko widzi oraz wszystko słyszy,

 

Bo, żeby poczuć na swej skórze życie,

Trzeba zegarom stanąć na sznurówkach.

Wy jednak wokół ciągle się spieszycie,

Aż pępowinę przecina wskazówka

 

I umieracie z kuponem loterii

A z martwych źrenic płynie łza przegranej –

Ja zaś milcząca siedzę w kafeterii

I celebruję każdy swój poranek.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 25 października 2021

A, GDYBYM MIAŁA...

A, gdybym miała myśli swe pozbierać,

Powyłapywać je wiatrem niesione

I pod błękitem stadem rozproszone,

Musiałabym się przez trudy przedzierać,

Aby wypłynąć w ich fale spienione,

 

Lecz czy możliwym jest to przedsięwzięcie?

Nieba się przecież nie dotknie z gór szczytów,

Więc każdą płochą wpisuję zawzięcie

Piórem fantazji na kartki zeszytów.

 

Widzę me myśli rojem się kłębiące

Nad głową, z której bluszczem wyrastają

I kluczem skrzydeł w obłokach fruwają,

Budząc szelestów i szeptów tysiące

Jak koła młynów, co wodą śpiewają.

 

Nie jestem w stanie wyzbierać mych myśli,

Bo trudno w dłonie złapać wstążki światła.

Może mym myślom ma dusza się wyśni

A w nich twarz słowa szczera, choć wyblakła.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



ŻYCIE

Och, jakże jesteś kruche, drogie życie,

Jakoby kartka w dłoni spopielona,

Którą to w palcach czas rozciera skrycie

Która w opuszkach zdaje się mielona,

 

I jak ta kartka smugą pozostajesz

Na skórze śladem szarego nalotu.

Wiatr cię rozrzedza, a ty się poddajesz,

Nie czyniąc jego westchnieniom kłopotu,

 

Więc i biomasa twego spopielenia

Zostaje w końcu całkiem usunięta,

Nie mając nawet żadnego znaczenia,

Bo… któż na lata skład jej zapamięta?!...

 

Przemijasz, życie, przechodzisz bez wieści

Jakbyś to było niezauważone.

Twój bagaż w jednej kieszeni się mieści,

Dlatego bywasz błędnie wycenione,

 

Bo… któż nad tobą, życie, się pochyli,

Przyjrzy dokładnie bezcennym drobiazgom?!

Ten, co chce więcej, bezsprzecznie się myli –

Gwiazda na niebie nie równa jest gwiazdom,

 

Które się zdają diamentów skarbnicą,

A są skupiskiem wodoru i helu,

Co przy jądrowej fuzji pięknie świecą

Złotą monetą w bogatym portfelu,

 

Dlatego trzeba cię, życie, poznawać

W strukturze twojej głębokiej natury.

Twoją prostotą nie wolno się zrażać,

Choćby twój obraz zdawał się ponury.

 

Być może z bliska jesteś jak hel, wodór,

Które pochłania przestrzeń czarną dziurą,

Być może jesteś nijakie na pozór,

Razisz mizerną, zgarbioną posturą,

 

Lecz, gdy się tobie ktoś przyjrzy z dystansem,

Dostrzeże okiem  blask wiecznej nadziei,

Która się ciągnie jasnym, srebrnym pasem,

Miliardem iskier spiralą się mieni

 

I nad codzienną przyziemnością bycia

Drogą się Mleczną rozlewa wokoło,

Karmiąc i ciało, i duszę do syta,

Gdy los z człowiekiem czyni niewesoło.

 

Trzeba cię zatem, życie, przyjąć czule

Jak strudzonego wędrowca w gościnę –

Z tą świadomością w ramionach cię tulę,

Bo przecież z tobą, życie me, przeminę.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl