Za oknem brzozy warkocze złotawe
I mgła, przez którą światło się przebija
Jakby tonące a także niemrawe –
Siwa powłoka jasność latarń spija,
Więc świat się zdaje powodzią zalany
Oparów, które kłębią się nad ziemią.
Wiatr dziwnie przepadł jakby był wygnany
I tylko echa słowa nieme pieją.
Zdaje się, że toń świat głębią połknęła
Spienionej wody pachnącej wilgocią.
Skąd to jednakże woda wypłynęła,
Myląc poranek z jeszcze śpiącą nocą?
Siedzę przy kawie, patrząc na to cudo,
Które z natury bierze swój początek.
Dźwięk kontempluję, chociaż wokół głucho,
Zadowolona, że mam swój przylądek.
Czuję jak zewsząd fala mnie opływa…
Mgła wsysa ciało i pochłania duszę.
Plusk spod mej łódki susem się wyrywa,
Nurkuje w tafli i rozkosznie pluszcze
Jak płaski kamień muskający wodę,
Na której skacze jak na trampolinie,
Kreśląc okręgi drżące wiru prądem,
Po czym gdzieś nagle, bezpowrotnie ginie.
Upijam kawy łyk budzący zmysły.
Wzrokiem przepływam przez mgły rozproszenie.
Oczekiwania i ambicje prysły.
Wtapiam się w szarość mgieł niepostrzeżenie
I mam wrażenie, że leżę na plecach
Z twarzą zwróconą w stronę czerni nieba.
Czuję jak radość bucha ogniem serca –
Szczęśliwą bardziej być się jednak nie da.
Niesie mnie fala rześkiej nieważkości
Jak liść, co woda nurtem swym podmywa.
Jestem beztroska w stanie tej lekkości,
Która od ziemi miękko mnie odrywa…
I tak się zaczął dzień życia kolejny.
Wypitej kawy mam smak na mych ustach.
Poranek dymu siwego jest pełny
I ciszę słychać jak stąpa po chrustach.
Zarzucam we mgłę ostatnie spojrzenie,
Bo czas, by dźwignąć brzemię obowiązków.
Na wskroś przeszywa mnie błogie milczenie…
Sunę więc śladem bezszelestnych kroków,
Aby nie spłoszyć uroków poranka
I móc się jeszcze delektować stanem
Skupienia, które na wzór jakby wianka
Oplata skronie myślą masowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz