piątek, 9 sierpnia 2019

CZAS


Przeplata się czas babim latem przez palce,
Pajęczyną sieje ślady na paprociach,
Spaceruje w tiulem tkanej, zwiewnej halce,
Zostawiając nić istnienia w drzew warkoczach.

Nieuchwytnym i ulotnym krokiem płynie,
Przeskakuje przez kałuże zadumania,
W jednej chwili zjawia się i w jednej ginie
Bez szczególnych słów wyjaśnień czy uznania.

Delikatny jest w obejściu i subtelny
Niczym powiew porannego orzeźwienia,
Energiczny i wytrwały i bezsenny,
Bez porywów, gwałtownego uniesienia.

To dlatego, kiedy wchodzisz w stan młodości
Zanim słońce jeszcze zajdzie za kres życia,
Patrzysz na twarz nieproszonej swej starości
I na cele niemożliwe do zdobycia.

Kilkadziesiąt lat ci przeszło jak minuta,
Gdzieś za tobą się zatarły wydarzenia.
Jeszcze kwitniesz a śmierć do twych drzwi już puka
Bez wyjaśnień, bez żadnego uprzedzenia.

Nie przeskoczysz, nie pokonasz przeznaczenia.
Czas silniejszym, przebieglejszym jest od ciebie.
Nim przywitasz się, to powiesz: „Do widzenia”
I tym słowem świat pożegnasz, no i siebie.



czwartek, 8 sierpnia 2019

AKT SKRUCHY


Taka mnie wdzięczność Panie mój wezbrała
Za te westchnienia ciszy za mym oknem,
Za to, że wojna się nie rozpętała
I że podziwiać Ciebie mogę wzrokiem,

Bo kiedy głowę tuląc do poduszki,
Wyobraziłam sobie grad nalotu
I wokół zgliszcza, a w nich w krwi paluszki
Sterczące w niebo jak sztachety płotu,

Wtem spokój serca nagle zakołatał,
Lęk przeszył ostrzem miecza na wskroś ciało,
Duch mój w konwulsji rozpaczy zapłakał,
Bo wszystko w bólu bezradnie konało.

Mogłabym w progu startych fundamentów,
W chmurach popiołów, kurzu, jak i prochu
Trzymać w objęciach odłamki fragmentów
Kogoś bliskiego, kto spał przy mnie z boku;

Mogłabym przecież mieć otwarte rany
I pleśń na ustach obłędu i strachu,
I żywot podły, bo przecież niechciany,
W stercie zgnilizny pod plandeką łachów;

Mogłabym karmić się śmierci oddechem
Chłostana wiatru straszną bezwzględnością,
Wciąż uciekając przed sobą z pośpiechem,
By się nie zmierzyć z dziką brutalnością…

A dzisiaj wstaję z kryształkami soli,
Które wzruszeniem z oczu popłynęły,
Bo za oknami błogi spokój stoi…
Skąd więc się we mnie te obawy wzięły?!...

Chyba przenigdy o tym nie myślimy
Jakby nic złego nam się móc nie stało
I w bezdźwięczności wiecznie się budzimy
Jakoby wszystko nam się należało

I tym bezczelnym aktem zagrabiamy
Świat, który naszą zdaje się własnością,
Pewni, że sobie wszystko zawdzięczamy,
Do szpiku kości przegnici oschłością.

A, przecież starczy iskra wyobraźni,
Ażeby ujrzeć, co dziś posiadamy
I aby straty doświadczyć na jaźni,
Poczuć cierpienie, gdy w żalu konamy –

Wówczas na pewno w nas pokora wstanie,
Wdzięczność za wszystko, co było banalne.
Wybacz nam podłość ukochany Panie,
Ten kamień serca – to niewybaczalne.

Wybacz i pozwól nadal żyć spokojnie,
Choćby ubogo, prosto, niewidocznie.
Nikt z apetytem hieny nic nie pojmie,
Jeśli na chwilę przy śmierci nie spocznie.

Wybacz nam Panie to robactwo szpiku,
Te martwe, siebie wciąż hołubiące dusze,
Te grzechy w łańcuch wplatane bez liku,
Te Tobie Panie czynione katusze.

Padam przed Tobą w imieniu ludzkości,
Prosząc o pokój i żywot spokojny,
O śmierć w starości, co gromadzi kości,
O czas bez strachu i krwiożerczej wojny.

Wybacz nam Panie jady bezczelności.
Do miłosierdzia przecież jesteś skłonny.
Dam Ci w ofierze mój żywot w skromności.
Zniszcz w nas miłością stan bezduszny, płonny.

Tak Ci niewiele mogę podarować,
Jedynie rdzawe, ułomne istnienie.
W każdej sekundzie chcę Cię adorować
I czuć zmysłami – to moje pragnienie.



wtorek, 6 sierpnia 2019

PERFUMY JESIENI


Jeszcze się sierpień na dobre nie zaczął,
A rzeczywistość zapachniała wrześniem.
Liście szeleszcząc, tylko gorzko płaczą,
Gdyż wszystko wokół kończy się za wcześnie.

Ucichły ptaki, jakby odleciały.
Bezkwieciem łaki pożółkły bezpłodnie.
Chmury na niebie także posmutniały
I światło nieba wędruje samotnie.

Jedynie zieleń gałęzi warkoczem
Wciąż przypomina słońca roztargnienie,
Lecz spaceruje zuchwale poboczem
Jesienne lata jedynie wspomnienie.

Nostalgia serce przepełnia okrutnie,
Choć jeszcze wrzosy się nie pojawiły.
W las idzie echo, lecz… cicho, pokutnie.
Gdzie się porządki pór roku zgubiły?!

Wieczór się zdaje zasypiać za wcześnie.
Świerszcz struny żalu mimowolnie trąca.
Wszystko dokoła zapachniało wrześniem.
Na horyzoncie widać zarys końca.

Źrenice wody w rzęsach tataraków
Szklą się wzruszeniem ciemnego błękitu.
Jedynie pióro wypłoszonych ptaków
Lśni bielą kartki wyrwanej z zeszytu,

Dryfując w błogim milczeniu na wodzie,
Trącane czasem deszczowym wzruszeniem,
A jesień stoi przy brzegu w swym chłodzie,
Tuląc ramiona nostalgicznym cieniem.

Jeszcze to sierpień nie zdołał przekwitnąć,
A owocami nas uraczył wrzesień.
Jak można było tak bezczelnie zniknąć
Bez „Do widzenia”, po prostu za wcześnie?!



GORZKA HERBATA


Przechodzisz przez pokoje cieniem drzew za oknem.
Szum wiatru naśladuje barwę twego głosu.
Błądzę za tobą zawsze wciąż tęskniącym wzrokiem.
Chcę ujrzeć twarzy kontur w zwierciadle twych oczu,

Lecz nic nie mam prócz wspomnień twojej obecności…
Odtwarzam więc najmniejsze ujęcia pamięci.
Smakuję w gorzkim żalu nasz posmak miłości,
Dziś cierpiąc tak, jakbyśmy zostali przeklęci.

Nie ma ciebie już przy mnie w zwykłej codzienności.
Rozszarpano me serce tym bólem rozstania.
Wegetuję z dnia na dzień kątem w samotności,
Wyczekując przez niebo naszego spotkania.

Zdaje mi się, że słyszę wciąż twoje westchnienia,
Szelest kartek lektury, którą się karmiłeś,
Więc zapadam z ufnością w ten moment istnienia,
Czując ciepło twych dłoni, w których mnie tuliłeś…

Nie jest dobrze, nie będzie tu nigdy bez ciebie.
Nie mam komu powierzyć sekretów mej duszy.
Każdy moment przy tobie niczym okruch w chlebie
Zaspakaja głód serca zanim ten się wzruszy.

Siedzę sama na progu naszego mieszkania
Z kubkiem zimnej herbaty o liściach goryczy
I tęsknota mnie tylko ramieniem osłania,
Kiedy zegar na ścianie me minuty liczy.

Osłodziłam mój wywar herbaty wieczornej,
Lecz bez ciebie ma posmak żalu i rozpaczy.
Chłodzę usta wywarem duszy nieprzytomnej,
Której został po tobie ten żywot tułaczy.

Staram się jakoś wkupić w łaski codzienności,
Aby trochę oswoić tęsknotę za tobą,
Lecz nie sposób zastąpić tej naszej miłości,
Nic wszak dla mnie już nie jest skuteczną osłodą.

Tak już chyba zostanę z kubkiem mej goryczy,
Wypatrując na niebie wschodzącego słońca.
Nikt prócz nas tu i teraz się dla mnie nie liczy.
Muszę jakoś dociągnąć do swojego końca,

Muszę jakoś dopłynąć do brzegu, by powstać,
By się wreszcie wynurzyć z toni mej tęsknoty.
Nie chcę długo na ziemi bez ciebie pozostać.
Nie znajduję do życia przyjemnej ochoty.

Z tobą pragnę w milczeniu napić się herbaty,
Gdyż przy tobie na pewno poczuję smak miodu.
Niech się wreszcie połączą nasze wspólne światy
Tak, jak kiedyś kochany przed laty, za młodu.



poniedziałek, 5 sierpnia 2019

JUŻ MINĘŁO


Nie ma już powrotu do tego, co minęło.
Czas drzwi zamknął za tobą już nieodwracalnie.
W tej chwili się coś właśnie nowego zaczęło,
Przeminęło natychmiast wręcz nieubłagalnie.

Nie masz wpływu na przebieg, na nurt przemijania.
Nie zaciśniesz w swych dłoniach życiodajnej wody.
Nie unikniesz przenigdy momentów rozstania,
Choćbyś duchem był wiecznie beztroski i młody.

Sekundami los płacze i niebo topnieje.
Pod palcami zegara świat się cały kruszy.
Śmierć się coraz bezczelniej i zuchwalej śmieje.
Kokon ciała się zsuwa ze skrzydeł twej duszy.

Oczy w lustrze wyblakły, we mgle się rozmyły.
Łzą wzruszenie na rzęsach drży jakoby rosa.
Twarz opadła w bezradność, pozbawiona siły,
Kryjąc czoło zmartwione w srebrem lśniących włosach.

Wciąż trzymasz w dłoniach ciepło bliskiej ci osoby,
Lecz cień jej obecności splata twoje palce.
Wspomnienia się wkradają w spokój twojej głowy,
Szkicując twarz przeszłości na wyrwanej kartce

I wszystko zda się wokół powracać z zaświatów,
Choć znika, kiedy rękę wyciągasz w dotyku.
Powietrze pachnie nadal mnóstwem polnych kwiatów.
Wiatr szumi zapiskami twojego zeszytu,

Więc wiesz, że to, co było, nigdy nie powróci,
Że nigdy nie powtórzy się w tym samym tonie.
Czas obok nieustannie pieśń żałobną nuci,
Zaduma w rozmarzeniu nostalgicznym tonie,

Więc albo się obudzisz i będziesz żyć dalej,
Ile by nie zostało ci jeszcze do końca,
Albo też wspomnieniami gorejąc zuchwale,
Nie ujrzysz nigdy więcej wschodzącego słońca.