piątek, 28 października 2022

NAD STRUMYKIEM

Noc się jeszcze wokół sączy,

Choć na wieży zegar głosi,

Że ów noc się właśnie kończy,

Bo dzień senne oczy wznosi.


Idę ścieżką wzdłuż strumyka -

Z psem na spacer tak wychodzę.

Kiedy ciemność jeszcze wzdycha,

Ja w głębinach czerni brodzę.


Domy drzemią wciąż spokojnie

Blaskiem latarń otulone.

Trel w konarach brzmi zbyt skromnie.

Szumią drzewa wyciszone


Nad strumieniem pochylone

Jak po wodę sięgające.

Każde inną ma koronę

I korzenie pełzające.


Rosną wierzby rosochate

A wśród nich i wciąż płacząca.

Brzegi wiją się mechate

W trawy, które drżą do słońca;


A przy ławce trzy kasztany

Rozłożone parasolem…

Bluszcz zaś spływa poplątany,

Pną się w niebo i topole.


Strumień zda się zaś spóźniony,

Bo w pośpiechu gdzieś umyka.

Nurt w nim pluszcze rozpędzony,

O kamienie się potyka,


A na wstążce lśniącej wody

Niczym boje piór dryfują

Kaczki, które niosą prądy,

Gdy te w skrzydłach się maskują.


W gąszczach krzewów czapla czuwa,

Lecz spłoszona się podrywa

I jak paralotnia fruwa…

Po czym w ciemność nagle wpływa.


Chłód strumienia się osadza

Kropelkami wilgotności

Na tym, co się w strumień wkrada,

By zatopić się w rześkości.


W ciszy tryl mnie wręcz zachwyca,

Który za dnia w zgiełku gaśnie.

Pora jest to wręcz dziewicza.

W niej się rodzą piękne baśnie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




czwartek, 27 października 2022

PISARKA + POETKA = NIESKROMNA KOBIETKA

Była sobie kobietka, co piórem władała.

I która na natchnienie też nie narzekała,

Pisała rozmaite, ciekawe utwory.

A, że sławną nie była (aż do tejże pory),

Skromnie żyła, spokojnie w zaciszu domowym,

Przepisując pomysły z płodnej, bystrej głowy

I czerpiąc satysfakcję ze swej aktywności,

Bo dzieła jej czytali i mądrzy, i prości.

Rozniosła się więc w necie sława o kobietce -

Pisarce samozwańczej, jak również poetce.

Rozrosło się ogromnie grono czytelnicze

I w prozie rozkochane, a także w liryce.

Chwalili, podziwiali pisarkę – poetkę

Z natury niepozorną i skromną kobietkę,

Słów słodkich nie szczędzili autorce uznanej,

Jak również coraz bardziej w świecie szanowanej.

Tu brawa a tam aplauz, toasty, wiwaty!

Zazdrościli kobietce rozgłosu kamraty.

Tu kwiaty i nagrody oraz gratulacje,

Tam grzmiały gromkim echem w przestrzeni owacje.

Pławiła się pisarka, szanowna poetka -

Niby skromna, cichutka z natury kobietka -

W luksusach komplementów i rosnącej sławy,

Nie czując przed upadkiem z obłoków obawy.

Rosła w dumie i pysze jak drożdżowe ciasto,

Aż nagle szczęścia światło bezpowrotnie zgasło...

Tak pycha pompowała jak balon kobietkę

Rozpoznawaną wszędzie pisarkę – poetkę,

Że nagle się uniosła ponad głowy ludzi

I leci, leci w niebo, chociaż się nie trudzi,

A pod nią czytelnicy, tworząc przyłbicę

Z dłoni, co oczy chroni, patrzą pod spódnicę

Szanownej to pisarki i pani poetki,

Z którą to kojarzono majtki i skarpetki,

Widoczne, gdy się pychą wspinała do góry,

Rozbijając krągłością pośladków swych chmury.

Od tej pory dupina pisarki – poetki

Zasłoniła talenty szanownej kobietki

Więc utworów już żadnych i dzieł nie chwalili,

A tylko o pośladkach w obłokach mówili.

Nie chciałabym iść śladem ów sławnej kobietki,

Po której się ostały majtki i skarpetki.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 26 października 2022

TOMCIO MARZYCIEL

Wiersz wyróżniony w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Pióro Pegaza 2022" zorganizowanym przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Rzeszowie.


Gdybym miał piórka, - Tomcio się rozmarzył -

To bym się w gwiazdach unosić odważył,

Księżycem w pełni jak piłką pobawił

I się w obłokach niczym w pianie pławił…

Gdybym miał piórka, – Tomcio głośno wzdychał -

To bym się w locie przez ptaki przepychał

I bym przed wiatrem uciekał jak strzała.

Ach, to by była przygoda wspaniała!

Śmigałbym w górze z prędkością rakiety

W mig przestawiając wszyściutkie planety.

Gdybym miał piórka, – Tomcio ciągle marzył -

To bym się teraz wygrzewał na plaży

Gdzieś w ciepłych krajach z daleka od domu

I bym nie płacił za podróż nikomu.

Gdybym miał piórka, - Tomcio buja w chmurach -

To by codzienność nie była ponura.

Fruwałbym sobie nad wsiami, miastami.

Wirował czasem nad galaktykami

I nietoperze prześcigał z łoskotem,

Krzycząc, że jestem teraz samolotem!”

Tymczasem z kranu woda w wannę leci

Aż się podłoga jak jezioro świeci,

I się po ścianach pnie wręcz do sufitu.

Pływają łódki z książek i zeszytów,

A Tomcio marzy i nic nie dostrzega.

Piórami macha i dotyka nieba.

Pokój zaś cały już pod wodą pływa

I w nim Tomeczek nie jak ptak, a ryba.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




WŚRÓD NAS

Suną wśród nas anioły ze złamanym skrzydłem -

Bezwładnie kość śródręcza zwisa jak sznurówka.

Można byłoby nazwać takiego straszydłem,

Bowiem z łokciowej kości sterczą mu dwa piórka,


Stawy skrzypią zawiasem przerdzewiałej szafy,

Włosy zaś zapuszczone pod stopą się ścielą.

Taki anioł zazwyczaj nie popełnia gafy.

Wszyscy jednak się szydzić zawsze zeń ośmielą.


Taki anioł nie wzbija się beztrosko w górę,

Bo mu ludzie złamali serce, a z nim skrzydło.

Mimo tego, że życie depcze go ponure,

To i tak bycie żywym jeszcze mu nie zbrzydło.


Idzie ścieżką codziennych spraw oraz sprawunków,

Ciągnie skrzydło po ziemi, które jest niewładne.

Niekiedy się zatrzyma, gdy twarz w wizerunku

Widzi w lustrze odbitym niczym coś szkaradne


I uroni łzę… może nawet kilkanaście…

Zanim siebie na nowo w duszy poukłada.

Nigdy w ciszy, w spokoju biedaczek nie zaśnie,

Bo z myślami się kłóci, z uczuciami gada.


Rano jednak się z łóżka podnosi zmęczony

I przez okno podziwia anioły pod niebem,

Które tworzą skrzydłami z obłoków zasłony

I unoszą się chmurą, gdy ten stoi z chlebem.


Później kawę zaparza i spogląda w szybę…

Widzi własne odbicie, więc smutkiem się dusi.

Jest jak ptak, co szamocze się w splątaniu sideł

I pomimo swych skrzydeł nielotem być musi.


Pełno wśród nas aniołów takiej przypadłości,

Którym lotki podłością z pokryw wyrywamy.

Taki anioł umiera odarty z miłości

Oraz cierpi, a my go… swą pychą nękamy...

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




wtorek, 25 października 2022

IKAR

Stoję na gzymsie mojego życia.

Pode mną przeszłość jak miasto nocą.

Zda się, że nie mam nic do ukrycia,

A wokół myśli posępne kroczą


I każda trzyma splecione ręce,

Oparte z tyłu na linii bioder

Z miną podobną jakby udręce,

Bo przecież może być jeszcze gorzej.


Skoczyć?!… Rozłożę w locie ramiona,

Ale… czy spadnę z bólem na ziemię,

Czy się rozłoży piór ma osłona,

Która natchnieniem gdzieś we mnie drzemie?…


Strach mnie przeszywa jak ostrzem strzały,

Więc się wydaję na nim gołębiem,

Z którego lotki się posypały

Porozsiewane dosłownie wszędzie,


A z głębi duszy pragnienie krzyczy,

Bym nie zwlekała z decyzją skoku…

Zamykam oczy i tonę w ciszy,

I kładę ciało jak na obłoku...


Na wskroś przeze mnie płynie powietrze.

Przestrzeń mnie falą dreszczu opływa.

Coraz łagodniej bije me serce…

Wtem!, się świadomość jak snem urywa.


Dryfuję miękko bez przyciągania…

Jak mgłą się w górze lekko unoszę.

Nie czuję ciała w dół opadania.

Duszą nad wszechświat wręcz się unoszę.


Jakże mi błogo i jak rozkosznie.

Nieskończonością zmysły upijam.

Szczęście bezmierne, pulsując, rośnie,

A ja uległa nurtom słów sprzyjam.


Otwieram oczy – widzę pode mną

Sieci, co w niebo są zarzucane;

Tych, co naturę mają nikczemną,

Przez których sieci ów są targane…


I nagle spadam schwytana w sidła

Na łeb, na szyję śmiercią Ikara…

Wnet mnie rozbiła ta, co mi zbrzydła -

Codzienność cierpień smutna i szara.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



ZLECENIE

Śmierć otrzymała nowe zlecenie -

Człowiek się począł dnia dzisiejszego,

Więc ucieszyła śmierć się szalenie,

Że ma nowego podopiecznego.

Kiedy opuszczał człek łono matki,

Śmierć go w ramiona swe przygarnęła

I jakby rolę spełniając swatki

Życia początek w koniec przypięła,

Dlatego człowiek zaczął się starzeć

I z dnia na miesiąc zaczął ubywać.

Nie zwykł na siebie tak właśnie patrzeć,

Więc przyzwyczaił się oszukiwać,

Wierząc, iż młodość zatrzyma ciała

Dbając o siebie wręcz pedantycznie,

Iż będzie zdrowy, twardy jak skała…

A śmierć się śmiała zeń ironicznie.

Po narodzinach bowiem sprawiła,

Że rósł człek szybko niczym na drożdżach.

Wnet do chodzenia go przymusiła,

Do zmiany rysów – to rzecz najprostsza.

Sypnął się zatem włos lekkim szronem

I kurze łapki się pojawiły,

Zbyt krótki oddech szarpał przeponę

A z dnia na dobę człek tracił siły.

Nim się obejrzał przez kruche ramię,

Miał już za sobą wiosnę i lato…

U progu zimy smutny przystanie

I z żalem westchnie do śmierci: „Za co?”,

A ona nagle przerwie milczenie,

Ręce rozłoży w geście niemocy,

Powie: „Dostałam takie zlecenie”

I z łez człeczynie obetrze oczy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 24 października 2022

JESIENNE SMUTECZKI

Cisza dokoła… cisza wszem stygnie…

Świat jej odwagi nie ma przegonić.

Zanim spod Ziemi słońce się dźwignie

Można w ów ciszy wiele odsłonić:


Skrzypienie trawy niczym zawiasów,

Gdy od wilgoci źdźbła swe pochyla;

Szum zda się robić mnóstwo hałasu,

Gdy wiatr się w krzewach tańcem rozpływa,


Szarpiąc falbany spiętej koronki

Z nagich gałązek z sobą splątanych,

Co jakby trzepot w oknie zasłonki

Zda się być masztem fal pompowanych…


Wtem lekki łoskot niczym pęknięcie…

Lub pióra w locie z skrzydeł strącenie…

Leci liść, czyniąc ruchem pętelkę.

Niesie w powietrzu go rozluźnienie,


Więc niczym łódka z pluskiem kadłuba

Kołysze blaszką wręcz bezszelestnie

Puchem w przestrzeni wisi… i fruwa…

Podniebnym prądem bezdźwięcznych westchnień.


Nieważkość widać nań gołym okiem.

Na boki chwieje się niczym hamak.

Można go śledzić spokojnym wzrokiem

Jak scenę w kadru zastygłą ramach,


Bo w spowolnionym, ospałym tempie

Spada na chodnik, skrząc unerwieniem

I brązowieje, żółknie lub blednie…

Można uchwycić w nim i czerwienie…


Tak płaczą drzewa nad przemijaniem,

Łzami topnieją lecących liści

I zasypiają ich kołysaniem...

Smutek korony z listowia czyści


I pod stopami ścieli drzew lament,

Który to kroki zaczepia szeptem,

Więc narzekania budzi się zamęt

Liści na drodze sklejonych deszczem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



niedziela, 23 października 2022

KOMARZYCA

Pani komarzyca nie była że urodna

Ani elegancka ni miła czy też modna,

Mimo wszystko sądziła, że jest najpiękniejsza

I ze wszystkich na świecie również najmądrzejsza.

To tych oraz tamtych bez przerwy poniżała.

I ciągle się bezwstydnie, dumnie wywyższała.

Kłamała w żywe oczy i bez zająknienia.

Nie umiała docenić przenigdy milczenia.

Gdzie stanęła, bzyczała i to bez ustanku,

I nieważne czy w nocy, czy też o poranku,

Przeganiając hałasem snu spokojną ciszę…

Nawet teraz się zdaje, że ją dobrze słyszę…

Wszystkim wokół robiła niemało przykrości,

Słynąc wszędzie z wrodzonej, podłej złośliwości.

To tamtego ukłuła, tego obraziła,

To opluła, wyzwiskiem w gniewie obrzuciła.

Pyszna, wredna, okropna i okrutna była.

Wszystkich krytykowała, a siebie chwaliła.

Mieli już dość serdecznie pani komarzycy -

Największej wśród złośliwych bezwzględnej złośnicy,

Która to nie szczędziła przykrości nikomu,

Więc jej nie zapraszali na spacer, do domu,

Na spotkania w teatrze, w restauracji, w kinie,

Mając ciągle nadzieję, że w tej to przyczynie

Jest metoda na podłość pani komarzycy,

Co wszystkim dokuczając, uciążliwie bzyczy,

Lecz… niestety metoda ta się nie sprawdziła.

Komarzyca niczego się nie nauczyła

I jak kiedyś bezwzględnie wszystkim dokuczała,

Tak i dzisiaj wychodzi z niej złośliwość cała.

Ciągle kąsa i bzyczy, bzyczy oraz kąsa.

Jej podłości nie widać w zachowaniu końca.

To dlatego unikasz pani komarzycy,

Która lata nad uchem, dokuczliwie bzyczy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



KRECIK

Zapragnął pan krecik świat poznać nad ziemią,

Zobaczyć jak rosy kropelki się mienią

O świcie w porannej słoneczka poświacie,

Powąchać jak pachną kwiaty na rabacie

I przyjrzeć się trawie, i liściom na drzewie,

Zakochać się w szumie oraz w ptasim śpiewie

I poznać różnicę między śniegiem, deszczem,

Posłuchać jak grają wieczorami świerszcze,

Więc wyrwał się z domu całkiem po kryjomu,

Niczego nie mówiąc dosłownie nikomu.

Przekopał się w ziemi długim korytarzem

Z niewielkim na plecach podróżnym bagażem

I kopcem wychylił się nad kwiatem polnym

Do wyjścia w nieznane będąc wielce skłonnym,

Lecz nagle boleśnie słońce zaświeciło

Gdyż oczy krecika blaskiem oślepiło

I przez to wokoło nic widać nie było,

Bo w złotą się plamę zmieniło, rozmyło.

Pan krecik pod ziemią żył przecież w ciemności,

Więc nie był z jasnością w dobrej znajomości,

Dlatego, gdy tylko wychylił się z ziemi,

Niczego nie widział z powodu promieni.

Zasyczał, zajęczał i oczy zasłonił

Pięcioma palcami dość potężnej dłoni

Obszytej w nadgarstku czarnym, gęstym włosem,

Na którym kret poczuł chłodną, mokrą rosę.

Oj, miejsce to widzę – kret rzecze – nie dla mnie.

Za jasno nad ziemią i chłodno, i parnie.

Och, wolę – powiada – zapach czarnej ziemi.

No może, gdy coś się w moim życiu zmieni

Wychylę się znowu, by ruszyć w nieznane,

Tymczasem pod ziemią u siebie zostanę.”

I tak krecik zrobił, jak światu ogłosił,

W którego gościnę zbyt śmiało się wprosił.

Pod ziemią zaś ćwiczył, by wzrok przyzwyczaić

I by się w jasności słoneczka nie czaić,

I aby nie błądzić we dnie po omacku

Czy w ostre południe, czy nawet o brzasku,

Dlatego niekiedy spod ziemi wychodził

I kopce w ogrodach, i na łąkach robił.

Miał bowiem nadzieję, że kiedyś na pewno

Nie będzie to ważne czy jasno, czy ciemno,

Że wtedy nareszcie się w podróż wybierze

Czy pieszo, pociągiem, autem, na rowerze.

I nadal kret ćwiczy, by światło oswoić.

Wciąż nie jest gotowy, więc ciągle się boi

Wyjść wreszcie spod ziemi na ścieżkę podróży,

Bo ciągle na słońcu małe ślepka mruży.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl