Jest we mnie ona – dzika niczym wilki.
Skrada się… czyha… wybiega z ukrycia.
Cień jej na miarę w igły wpiętej szpilki.
Zda się, że nie ma więc prawa do życia,
A mimo tego czai się gdzieś we mnie
I nigdy nie wiem, kiedy się ujawni.
Mogłabym starać się, ale daremnie,
Bowiem jest ciągle częścią mojej jaźni.
Rozkłada skrzydła i wręcz bezszelestnie
Jak polująca sowa się wyłania.
Ja wtedy jestem jakby w transie, we śnie -
Ona me mroczne oblicze odsłania.
Próżno z nią walczyć, bo jest nieuchwytna,
Bo jest esencją po prostu emocji.
W działaniu bywa przebiegła i sprytna,
I niebezpieczna, gdy się na coś złości.
Muszę ją zatem okiełznać, oswoić.
Innego wyjścia bowiem nie znajduję.
Może więc wtedy najmniej będzie broić?
Do tego jednak wiary potrzebuję,
By móc możliwym zrobić niemożliwe,
Oraz nadziei, by przetrwać najgorsze,
Jak też miłości, aby obrzydliwe
Ufnie móc przyjąć jako coś najdroższe.
Każdy ma w sobie podwójną naturę -
Siebie i tego, co mu towarzyszy,
Co siedzi wewnątrz, gdzie myśli ponure,
Którego słychać najdobitniej w ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz