środa, 27 marca 2024

MOTYLE

Biegałam za motyli stadem rozpierzchniętym,

Próbując choć jednego do siebie oswoić,

Lecz człowiek owym aktem przesadnie przejęty

Nie może się, choć chciałby, rozdwoić... roztroić...


Więc w porę się spostrzegłszy, że to nadaremne,

Patrzyłam jak ów stado w przestrzeni zanika.

Schowawszy w głodnych dłoniach swe oczy bezsenne,

Poczułam jak ból ostrzem mą duszę przenika.


Wokół bowiem się chłodno i pusto zrobiło,

I samotność się do mnie przysiadła bez zgody.

Widać... jedną w ów stadzie zostać mi nie było,

Czego człek nie dostrzegał, gdy jeszcze był młody.


Ruszyłam wolnym krokiem, by znaleźć swe miejsce,

By nikomu nie wadzić oraz nie przeszkadzać,

I czułam, iż inaczej bije we mnie serce,

Więc przez to świat z mej piersi zaczął je podkradać,


W zamian mnie obsypując słońcem w szklanych bańkach,

Co, pękając, na krople się rozpryskiwały.

Okazało się zatem, że życie - nie bajka.

Po bańkach mi jedynie mydliny zostały.


Odeszłam, i tym razem będąc poranioną.

Tak bardzo mi ciążyło to rozczarowanie,

Że wśród ludzi, przez których zostawszy wzgardzoną,

Tworzyło się świadomie we mnie przekonanie,


Iż szczęściem moim wolność od układów wszelkich,

Siłą wiara i cnota droższa od pieniędzy,

Bogactwem duch, choć ciało mizerne, weń wielki,

Daleki od narzekań i przyziemnej nędzy.


Obmyłam twarz w strumieniu, co piły kasztany

Wplątane korzeniami weń nurt krystaliczny.

Ujrzałam w toni lustra, że człek niekochany

Też może być od środka diamentowo czysty.


Uznałam, iż nie warto zabiegać o ludzi.

Usiadłszy w kwiatach polnych, patrzę na motyle,

A który do mnie przylgnie, radość we mnie budzi,

Więc z miłością przed takim czoło szczerze chylę.


Nie biegam zań jak dziecię z rękoma przed sobą,

By poczuć na swej skórze choć podmuch ich skrzydeł.

Dziś chodzę skromnie, prosto, z podniesioną głową.

Nie boję się zawiści rozstawionych sideł.


Nie będę wszak zabiegać o względy, uznanie.

Albo ktoś mnie pokocha, albo znienawidzi.

Moją szczerość traktuję nie jako ubranie,

Przez co duch swej nagości nigdy się nie wstydzi.


Dzisiaj jestem za stara na się podobanie,

Więc nie tracę już czasu na to, co daremne.

Niemożliwym jest bowiem motyli schwytanie,

A!, by sobą być wreszcie więcej niż bezcenne.


Nie zamierzam się zatem nadal oszukiwać

I obwiniać za prawdę, którą przesiąknęłam.

Jestem siebie świadoma, a przez to szczęśliwa,

Bo do serca tę w sobie wreszcie przygarnęłam.


Nie odepchnę jej nigdy, nigdy nie odrzucę,

Choćby stada motyli do mnie przyleciały.

Do goniącej za nimi, co byłam, nie wrócę.

Cenię te, które przy mnie wbrew mych wad zostały.


Całe stada podziwiam, stojąc na uboczu,

Jak skrzydłami trzepoczą kolorów blednących.

Kiedy zaś odlatują, nie topię swych oczu.

Mam świat paziów królowej wokół fruwających -


Ludzi, którzy mnie zawsze, wszędzie motywują,

Doceniają, że jestem jak kielich nektaru.

Tacy ludzie się we mnie (ja w nich) odnajdują,

Choć z nas każdy z innego jest w sobie wymiaru.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




piątek, 22 marca 2024

ZARAZ WRACAM

Gdyby ktoś o mnie pytał, to dzisiaj mnie nie ma

I jestem niedostępna, i poza zasięgiem.

Dziś się bronię przed ludźmi rękoma obiema,

Ruszam w przestrzeń porwana weń ptasim zaprzęgiem.


Dziś mnie nie ma!, po prostu... Co tu debatować?!

Turkot kół, który liśćmi wiatr w pędzie obraca,

Będzie myślom mym wiernie i zgodnie wtórować,

Więc wystrzelę w przestworza jak płonąca raca


I zostawię za sobą zgiełk brzęczący w uszach,

Życzliwości słodzone fałszywym spojrzeniem.

To codzienność do bycia w tym skisie mnie zmusza,

Przybijając me stopy owym przymuszeniem


Do podłoża, na którym ślady są roztarte

Umęczonych poprawną politycznie farsą.

Takie życie w słoiku nie jest wiele warte.

Przed nim bronię się swego charakteru tarczą


I gdy tylko sposobność trafia się niewielka,

Przez szczelinę jej znikam, uciekam od ludzi,

Których tłumy wiszące jak kukły na szelkach

Świadczą o tym, iż człowiek naiwnie się łudzi,


Wierząc w mądrość wrodzoną swego intelektu,

Nieomylność i słuszność prowadzonych działań,

Depcząc innych w wyścigu jak stada insektów,

Dokładając bezwzględnie różnorakich starań


Byle tylko dla siebie i ku sobie zgarnąć

Ile chciwość zapragnie, a ciało nie strawi...

Świat już śpiewa żałobnie ubrany na czarno,

A bezmyślny człeczyna, pijąc krew, się bawi.


Dziś mnie nie ma, nie będzie, nie zamierzam wracać!

Po powrocie z etatu wtyczki powyciągam.

Na wskazówkach zegara będę się obracać

I za ciszy szelestem niczym w transie pognam.


Dzisiaj pragnę być sama w zamkniętej przestrzeni,

Aby nikt nie naruszał mojej prywatności.

Pod natryskiem wiosennych, złocistych promieni

Dziś rozpuszczę i wtopię w ziemię moje kości.


Dotknę nieba zapewne - jak to w takich chwilach.

Na wskroś rozkosz przeszyje mą duszę jak taflę

I poczuję jak ciężar zmysłów się rozpyla,

Po czym w hamaku bieli pod błękitem zasnę...


Dziś mnie nie ma i trudno mówić: Zaraz wracam.

Nie zostawiam więc kartki z taką informacją.

Dziś granice wszelakie przy Ziemi przekraczam

I się poddam powietrza nurtom, i wibracjom.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




czwartek, 21 marca 2024

W POSZUKIWANIU RAJU

Pomiędzy Niebem a Ziemią jest stan uśpienia,

Gdzie się błogość kołysze miękko na obłokach,

Gdzie grawitacji siła już nie ma znaczenia,

Skąd podziwiać można ludzką dolę z wysoka.


W owym stanie problemy już nie zawadzają,

Nie doskwiera tęsknota, samotność, cierpienie,

Rzeczy wielkie na co dzień inny wymiar mają,

Budząc nie chęć zdobycia, ale rozbawienie.


Gdzieś tam właśnie pomiędzy wolność się objawia,

Zaskakując człowieka swoją specyfiką,

Bowiem duszy potrzeby w pierwszym miejscu stawia,

Ignorując zaś ciało relaksu muzyką,


Przez co pycha, egoizm tam się nie przyjmują,

Ustępując empatii na chwałę miłości.

Tam pomiędzy się ludzie wzajemnie szanują.

Tam niczego nikomu już nikt nie zazdrości.


Przestwór pewnie błękitów z zielenią się miesza

W lazurowej tonacji z połyskiem szmaragdu,

Szafirowe odcienie jak nici rozwiesza

W krystalicznej koronce misternego ładu.


Tam pomiędzy się drzewa nigdy nie starzeją,

Z czuprynami listowia i kwiatów się wznoszą,

Szeleszczącym pomrukiem szumu dźwięcznie wieją

I trelami weń ptaków ciszę w echo płoszą,


A miodowym zapachem pragnienie się karmi,

Rosą woni na ustach pięknie promieniejąc,

I powietrze przesiewa aromat piekarni,

Miast kogutów pieczywem o poranku piejąc.


Oj, wyrwałabym chętnie się w ten stan błogości,

Porzuciła dobrobyt dla tych chwil wytchnienia,

By zanurzyć się duszą, ciałem w przyjemności - 

W wolność, prawdziwą wolność mojego istnienia,


Co powinno się skupić na adorowaniu

Tego, co wokół, we mnie, i jak ja stworzone,

Na drobinek drobiazgów życia wychwalaniu,

Które z puzzli lat wielu w całość są złożone.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 20 marca 2024

NIC PRAWIE

Rześkie powietrze chłodem rozkruszone

Niczym opiłki szronu, co topnieje,

Wonią jest kwiatów na wskroś doprawione,

Więc się słodyczą i cierpkością sieje,


Nektar miodowy z żywicy posmakiem,

Co się pod skórką młodej kory sączy,

Mieszając, tworząc cuda różnorakie,

W których się kontrast aromatów łączy,


Wabiąc owady i zmysły człowieka,

Co się zapachom oprzeć że nie umie

I z przyjemnością w ową woń ucieka,

Myśli swe gubiąc w szelestów poszumie


Liści w pieleszach zlepionych sokami

Pąków przez słońce łuskami spękanych

I na gałązkach jak kotylionami

W gęstej spirali doń poprzypinanych.


Mgiełką tych perfum wiosenne poszycie

Pachnie rozkosznie, rosą opadając

Na ziemię, z której wynurza się życie,

Po słońca ciepło zachłannie sięgając,


I chociaż wieczór dzień jak świeczkę gasi,

Na nieboskłonie księżyc zapalając,

To owe życie bezsennie się łasi,

Pod nocy kołdrą bujnie rozkwitając,


Przez co się rankiem zdaje człowiekowi,

Że roślinności obficie przybyło.

Wzrokiem podziwu perły piękna łowi,

Który to wczoraj zaledwie nie było.


Ileż radości budzi się o świcie

I ileż szczęścia spija się wieczorem,

Kiedy to z martwych wstaje nowe życie,

Przespawszy zimy od jesieni porę!


Aż w piersi serce niczym gołębica

Z arki Noego na zwiady puszczona

Lądem w rozkwicie szczerze się zachwyca,

W którym nadzieja jest zakorzeniona


Na rozpoczęcie, choć w podeszłym wieku,

Czegoś nowego i doskonalszego!

Wstań zatem z kolan zmęczony człowieku!

Nie ma przed tobą nic że straconego,


Jeno dziewicza bytu inspiracja

Rozciągająca przestwór możliwości

I krystalicznie czysta motywacja,

By tworzyć nim się jesień nie rozgości,


Nim sen ci powiek na wieki nie sklei,

Rzęsy twe wiążąc jakoby sznurówki.

Wiosna przed tobą szansę szczęścia ścieli.

Korzystaj, bowiem żywot jest za krótki,


I nie myśl o tym, coś zgubił po drodze -

To niepotrzebnie ciąży ci na duszy

Jakoby kula ołowiu przy nodze,

Która się w marszu nawet nie poruszy.


Rozpędź się, bracie, i skocz w przepaść jutra,

Której cię otchłań w górę pchnie podmuchem,

Pod sprężystością napiętego sukna

Jak Dedalowym piór splecionych puchem


Będzie cię wodzić w przyjemnych doznaniach,

Upadki wzlotem ci wynagradzając!

Wiosna przed tobą sposobność odsłania,

By być bogatym, nic prawie nie mając.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




poniedziałek, 18 marca 2024

SZCZĘŚLIWA

Chodnikiem idę wzdłuż domów wciąż śpiących,

W których się jeszcze nikt nigdzie nie spieszy,

Przy świetle latarń ledwo skapującym

Pod moje nogi złotem lśniącej cieczy


A z każdym krokiem wskazówki przesuwam

Jak woda, która kręci młyńskim kołem,

I niemal tego wcale nie odczuwam,

Że się powoli już staję popiołem.


Pode mną zegar się tarczą obraca

Ziemi, co wokół Słońca wciąż wiruje,

Przez co dzień gaśnie, znika i powraca.

Na plecach ciężar lat zebranych czuję.


Przysiadam, milcząc, na zroszonej ławce,

Na której deszcz się wygodnie rozkropił,

I się wpatrując w puchate latawce,

Dostrzegam, ileż dóbr czas nam poskąpił.


Cóż było począć, kiedy pociąg pędził,

Turkocząc, dudniąc kołami po torach?

Los nam kaprysów, dąsów nie oszczędził,

Lecz... czy narzekać jest nań teraz pora?


Wiele na opak rzeczy się zdarzyło...

Na przekór woli, wbrew oczekiwaniom.

Niewiele za to marzeń się spełniło.

Człowiek się musiał swym sprzeciwić planom.


Wymagające bywa ludzkie życie.

Bez kompromisów z nami się obchodzi,

Ale się budząc doń nadal o świcie,

Spróbować - myślę - przecież nie zaszkodzi,


Aby rozpocząć wszyściutko od nowa,

Choć kilkadziesiąt wiosen jest w przekwicie,

I tak przechodzę do czynu od słowa,

By spić do kropli ostatniej swe bycie.


Zachłanność we mnie pobudza apetyt

Zatem garściami biorę, co pod ręką.

Nie patrzę w karty, stety lub niestety.

Codzienność bywa niekiedy udręką.


To - mimo wszystko - nie budzi niechęci,

By szczęścia stanem ciągle się upijać.

Życie mnie bowiem nieustannie nęci,

Choć nieraz muszę zeń goryczkę spijać.


Wytańczę radość, wykrzyczę frustracje,

Wyśpiewam chwałę Początku i Końca!

Nie dbam, czy zbiorę u schyłku owacje,

Gdy moje oczy nie odbiją słońca.


Idę do przodu, przez ramię zerkając

Na siebie, którą kiedyś przecież byłam.

Idę do przodu, wiarę w sobie mając,

Że sobie z losem dzielnie poradziłam


I choć minęłam się z wyobrażeniem

Tego, kim chciałam być oraz powinnam,

Idę przed siebie z moim pocieszeniem,

Iż nie wszystkiemu jestem sobie winna.


Niczego jednak w życiu nie żałuję.

Niczego również bym nie wymazała.

Osobę w sobie z szacunkiem traktuję,

Bo ta człowiekiem, by stać się, starała.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 15 marca 2024

STOS W PŁOMIENIACH

Pod zadaszeniem, które się nie kończy,

A błękitnymi odcieniami ciągnie,

Pośród drzew, krzewów splotów oraz pnączy

Byt bezimiennie w ziemię jak łza wsiąknie,


Bo... czym jest ziarnko piasku pod stopami,

Co się z innymi w ślad ulotny skleja

Gdzieś pod gęstymi w dziczy zaroślami

Szeleszczącymi o zamierzchłych dziejach?


Takim że ziarnkiem w ludzkiej populacji

Jestem na co dzień, z życiem się zmagając,

W którym to często bez postawnej racji

Los się mną bawi, na zło narażając.


Teraz - na przykład - zasiadłszy przy stole,

Piszę, wpatrując się w spłakane okna,

Które mnie śledzą w głosek, słów mozole,

Ciągnąc mnie w niebo myślą od środka


Niczym nić włóczki na kłębek zwijaną,

Co się ociera o różne refleksje,

Że... z piórem w dłoni ziemią uklepaną

Będę, choć dusza pisać przestać nie chce,


Na drobne części wolno się rozpadać

Podobne próchnu pnia, który murszeje,

Na którym ptaki nie będą przysiadać

I w którym szelest nigdy nie zadnieje...


Któż kiedyś będzie choćby wers pamiętał?

Kto przy nim siądzie chętny do rozmowy?

Echo zeń nawet dźwięku nie wystęka,

Przeciągiem wiejąc w pustce ciężkiej głowy


Jak wiatr, co wpada w bezpańskie komnaty

O drzwiach wiszących jak lump na zawiasach,

Bezszybnych oknach, w których straszą kraty

Różą się pnącą, co się na dach wrasta.


Któż mnie - dziewczynę z miasta niewielkiego,

Które sosnami las obwarowuje -

Brzemieniem jej głosu słowa spisanego

Szczęściem pośmiertnym choć raz poczęstuje,


Skoro się wielkich, wybitnych morduje,

Paląc ich dzieła na stosie pogardy?

Milczeć się o nich młodym proponuje,

Tworząc głupoty zdziczałej kark twardy.


Ze szkół się dzisiaj mistrzów wyprowadza

Szeregiem więźniów w komorę gazową.

Książkę za książką na regały wsadza,

Na których kurzem duszone jest słowo,


Jakby elity - kultury nie było...

A przecież drzewo bez korzeni gnije!

Serce narodu wyrwane jest siłą.

Naród bez serca, chociaż jest, nie żyje.


Kogo chcą zrobić z pokoleń rosnących,

Oddychających powietrzem skażonym?!

Ludzi posłusznie tym aportujących,

Którzy są gronem, lecz w siebie wpatrzonym!


Istoty dobrze zaprogramowane

I warujące jako pies przy nodze,

Do brudnych zadań wykorzystywane,

Które się trzyma jak konia za wodze!


Już przecież Heinrich Heine nas ostrzegał,

Że będą płonąć ludzie tam, gdzie książki.

Rząd dziś Polaków komuś, czemuś sprzedał,

Tworząc dlań program nauczania wąski.


Skoro są książki w szkołach niepotrzebne

I wyrzucane w płomienie niewiedzy,

Skoro się czyny pochwala haniebne,

Które prowadzą do duchowej biedy,


Czym się okaże przyszłe pokolenie

Jeśli nie masą posłusznie służących?!

Takim się rzuci nędzne zachęcenie.

Z takich się zrobi żołnierzy depczących


Po własnych trupach na najgorszych frontach -

Chrustem wrzucanym, aby się żarzyło...

Po to się książki z biblioteki sprząta,

Aby się młodym szczęście nie marzyło,


Aby wierzyli we wszystko bezmyślnie,

Co się podsunie medialnym przekazem.

Takim się ochłap w gębę marny wciśnie,

Ażeby poszli ślepo za rozkazem.


Zbudź się człowieku, bo cię okradają,

Myśli twe palą książkami na stosie,

Duszę twą jadem troski zabijają,

By ciebie niszcząc, móc opływać w złocie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl