Odpływ granatu, co cieniem się ciągnie
Ciemności, która Ziemię spowijała,
Spływa na zachód niemal nieprzytomnie,
Dzięki się czemu jasność ukazała
Wzdłuż horyzontu linią wschodu słońca
Zwiastowanego jaśniutkim błękitem,
Przez co nie widać, by kula płonąca
Gorała w górze rozpalonym świtem.
Akt przebudzenia zdradzał się przekornie
Zmianą tonacji niebieskich kolorów.
Można rzec zatem, iż dzień bardzo skromnie
Się anonsował, bowiem bez naporu,
A wręcz łagodnie, stopniowo i płynnie,
Nie przyciągając uwagi nikogo,
Zjawił się w blasku prosto i dziecinnie,
I światłem dnienia rozpłynął się błogo,
Z gęstwiny mroku całkiem niewidomej
Kwiaty i pąki na wierzch wydłubując,
A w ciszy sennej, jeszcze nieprzytomnej
Ptasią radością w wszechświat podśpiewując.
Spryskane mgiełką powietrze skroplone
Osiada rosą na źdźbłach pochylonych,
Przez ziarna gruntu pragnieniem gnębione
Niczym ostrygi z traw wodą zroszonych
Bywa spijane, choć po krótkiej chwili
Parą się mglistą w obłok zawiązuje
I jakby miękko na skrzydłach motyli
Na nieboskłonie żaglami cumuje,
Puchatą bielą zmysły zachęcając
Do wypłynięcia w nieznanym kierunku...
Trudno nie zbłądzić, dniem się zachwycając,
Który latawcem na zerwanym sznurku
Zdaje się wznosić, noc za sobą ciągnąc
Niczym kurtynę, co scenę zasłania
Po każdym akcie, tematu nie drążąc,
Którym to widza do refleksji skłania,
Przez co jest łatwiej, w fotelu zasiadłszy,
Dostrzec wszelakie w życiu uchybienia.
Ja jednak szansę, by znów być, swą skradłszy
I mając jeszcze coś do powiedzenia,
Wybieram miejsce nie obserwatora,
A tego, co się swym istnieniem staje,
Więc kiedy wschodzi mego czasu pora,
Siebie poświęcam - ile mogę, daję.
Nie żal mi wcale, że mnie wciąż ubywa,
Że cień pode mną wydłuża się stale.
To dzięki temu czuję się szczęśliwa,
Iż z wschodem słońca budzę się zuchwale
I pewnym krokiem wchodzę w dzień kolejny
Jak iskra, która gaśnie, na wiatr lecąc,
Dla której ważne, aby żar bezsenny
Rozpalił duszę, krótko ciałem świecąc.
Zatem i teraz pod błękitów taflą
Dnieję ze świtem, co mnie wabi, kusi,
I póki oczy na wieki nie zasną
By być, nie czując, nikt mnie nie przymusi.
Będąc na skale, o którą się jasność
Obija falą porannej godziny,
Mam czasu skrawek jedynie na własność -
Dar bez szczególnie istotnej przyczyny,
Więc dniejąc, chwytam los nieokiełznany
Bez względu na to, co też mi przyniesie.
Mój skrawek czasu z wszystkich stron zszargany
Jak bilet w dłoni w nieznane mnie niesie.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz