środa, 27 marca 2019

WOKÓŁ...


Wokół cisza… wiatr szumi w blaszanym wiaderku,
Z którego się nie umie nieborak wydostać,
Niemo trzeszczą gałęzie na samotnym świerku,
Modli się zima w pokorze i milczy wiosna…

Gdzieś w oddali się echem pogubiły głosy,
No i trafić do domu bezradne nie mogą.
Dłonie sosen grzebieniem rozczesują włosy
Siwą nicią wiszące nad bezpańską drogą.

Na podwórka się lasy stanowczo wpraszają,
Falą drzew porastają pola, jak i łąki,
Gałęziami do okien żebraczo pukają
Jakby prosząc o skórkę chleba drobnej kromki.

Z mgły, co ziemię otula kołnierzem oparów
Wynurzają się sarny, wyskakują lisy,
Palce grusz jak pod wpływem zaklęć mrocznych czarów
Sterczą w tle dyrygując bezowocnie ciszy.

Nie ma nic, a tu kiedyś tak wiele się działo…
Na drabiniastych wozach przewożono siano.
Stado kur rozmarzone echo przedrzeźniało.
Łany zbóż z kwiatami ziół hojnie przeplatano.

Szczypiorkiem i rzodkiewką pachniało powietrze
Czy pieczonym w popiele ogniska ziemniakiem.
Do snu świat układały rozśpiewane świerszcze,
A ogrody i łąki krwisto kwitły makiem.

Pod drzewami przed domem na drewnianej ławce
Zbierali się sąsiedzi, aby porozmawiać…
Nad głowami jaskółki jakoby latawce,
A pod stopą wróbelki w rozćwierkanych stadach.

Przy kapliczkach drogowych kobiety z różańcem
Oraz mężczyźni z Maryją pieśnią na ustach
I wieczory sobotnie rozpieszczane tańcem,
A w niedziele i święta wieś bywała pusta,

Bo się wszyscy mieszkańcy w Kościołach tłoczyli
Na pacierzach błagalno-dziękczynnych skupieni.
Pomimo wszystko wierni i oddani byli.
Bez Boga swego życia nigdy nie widzieli,

A dziś… wokół się ciągnie parada żałobna,
Samotność i sąsiedzka niemal znieczulica.
Wieś wsi tamtej już w żaden sposób niepodobna –
To tylko las i domy, bezludna ulica…

I tak idę jej brzegiem, w szklane oczy patrzę,
Obejmując rękoma mchem porosłe płoty.
Widzę w domach tych ludzi jakoby dmuchawce,
Których twarze rozjaśnia deszcz mych wspomnień złoty.



sobota, 23 marca 2019

ZAPACH DZIECIŃSTWA


Zapach ściółki, żywicy co jak krwią bursztynu
Sączy się szczelinami popękanej kory,
Zapach szyszek jak szczyptą mielonego kminu
Wciąż przyprawia przeróżne dniem i nocą pory,

Mgłą wilgotną się wznosi nad uśpione łąki,
Rozprzestrzenia się wokół sokami igliwia,
Wiśni niesie perfumy, rozchylając pąki,
Bzu nektarem się słodzi i lipą rozpływa,

Jabłoniami się pyli i śliwami kusi,
Żółtym piachem i ziemią wciąż pachnie namiętnie,
Złotym mleczem się mieni i konwalią prószy,
Stokrotkami, co wróży miłość, radość, szczęście,

Chabrem w zbożu rozsianym, sianem przesuszonym,
Próchniejącą w stodole belką, starym strychem,
Wiatrem w mrozie trzeszczącym i deszczem zmoczonym,
Rosą, którą spijają trawy niemo-ciche,

Miodu kroplą zebraną znad leśnej polany,
Łyżeczkami żurawin, jagód i borówek,
Poziomkami dorodnie i hojnie przybrany
W ustach płynie jak niebo pełne białych chmurek –

Delikatny, subtelny, ale intensywny,
Słodko – kwaśny i ostry w smaku swym akcencie
I ziołowy, a przez to również lekkostrawny,
I skropiony akacją w swej skromnej zachęcie.



DROGA DO...


Jest takie miejsce na ziemi,  w które powracam…
Stopą wspomnień przemierzam przetarte już szlaki.
Każdym powrotem mą duszę szczęściem wzbogacam,
Choć krajobraz w tym miejscu nie jest już jednaki.

Droga twarda się wije w to miejsce przez lasy,
W których ptactwa szczebioty w wszechświat echem gnają
Wskrzeszane gromkim śpiewem już uśpione czasy,
O których niestrudzenie drzewa rozprawiają

I zda się w tym momencie, że pośród brzeziny
Partyzant się przeciska z bronią na ramieniu,
Że w harcerskich strojach chrust zbierają dziewczyny…
A to tylko pajęczyn drżenie na promieniu.

Zda się nagle, że w kocu splecionych paproci
Żydzi w strachu przed śmiercią siebie ukrywają…
A to tylko słońce w kroplach rosy się złoci,
Choć się czuje, że w lesie dusze przebywają,

Że wciąż żyją zaklęte w dobie swego życia
Wskrzeszane historią szumiących dumnie sosen,
Skazane na niekończącą się karę bycia
W tym samym miejscu mimo mijających wiosen…

Idę tym lasem wspomnień wijącą się drogą.
Mijam dom Dudzika i przystaję na chwilę.
Wsłuchuję się w rechot żab, które spać nie mogą.
Podziwiam na konwaliach wiszące motyle.

Ruszam dalej przed siebie tunelem sosnowym.
Szelest liści wmieszany w te drzewa strzeliste
Wabi różne marzenia do natchnionej głowy.
Słońce w górze rozpina błękity przejrzyste.

Staję obok kapliczki krzyża kamiennego.
Przy niej kiedyś mieszkali państwo Jaboroscy…
Wciąż w poszumie magicznym lasu mieszanego
Słyszę echem niesione ich rodzinne głosy.

Jakiś piesek przebiega pod nieszczelną bramą
Ujadając zawzięcie lękiem przestraszony.
Wszystko zdaje się wokół być jakby tak samo,
Ale dom ich drewniany dawno jest spalony…

Mijam zatem pustakiem odnowione ściany,
Idąc dalej przed siebie wijącą się drogą.
Kiedyś był tu tłum ludzi w lesie rozsypany…
Dziś jagody zbierane są w trudzie za drogo.

Idę w smutnym poszumie tego, co minęło.
Wioska, którą doganiam, milcząca jest dzisiaj.
Wszystko piękne jak bańka mydlana zniknęło.
Dziś w sosnowym pomruku dominuje cisza.

Zatrzymuję się teraz pod Krzyżem Chrystusa,
Obwiązanym sznurkami kolorowych wstążek.
Łka w wzruszeniu ogromnym moja biedna dusza.
Wzrokiem wspomnień raz jeszcze tych ludzi okrążę,

Których kiedyś mijałam, a których dziś nie ma.
„Zdrowaś Mario” za wszystkich, którzy już odeszli.
Wokół wiją się ślady ich bladego cienia.
Pod tym Krzyżem się wszyscy, jak w majówce, zeszli…





ZAWSZE, NA ZAWSZE


Zawsze, gdy się budzę wypatruję Ciebie,
Szukam Twoich śladów na bezkresnym niebie,
Twojego spojrzenia w wychyleniu słońca
Spragniona miłości i wewnętrznie drżąca.

Szukam Twego głosu w szeleście i szumie,
Bo tylko Twa mowa wyciszyć mnie umie.
Twojego dotyku w wietrze poszukuję
I w każdej sekundzie Ciebie wypatruję

Wzrokiem zachłanności, tęsknoty ogromnej
Płynącej z mej duszy samotnej, bezdomnej.
Tylu wokół ludzi me ciało opływa,
Lecz bez Ciebie jestem strasznie nieszczęśliwa…

Serce się wyrywa jak ptak do wolności
Ściągane magnesem Twojej wszak miłości.
Oczy deszcz wyciska gorzką bezradnością,
Bo tylko Tyś jest celem, życia radością.

Bez Ciebie szarość świat zalewa rozpaczą,
Wszelkie myśli i czyny nic już nie znaczą,
Nie ma sensu niszczące świt przemijanie…
Bez Ciebie nic tu po mnie nie pozostanie.

Bez Ciebie traci sens początek i koniec,
Więc za Twym cieniem tak niestrudzenie gonię,
By w drodze gdzieś nie roztrwonić mej wartości,
By życie nie zatraciło swej godności.

Każdego poranka Cię zawsze wypatruję
I Twoich śladów we wszystkim poszukuję.
Czuwanie to jest treścią mojego życia,
Wyzwaniem dnia wyznaczonym do zdobycia.

Więc zawsze, gdy świt mnie budzi, Ciebie szukam.
Do każdych drzwi i do każdych okien pukam.
Na zawsze będę za Tobą już błądziła,
Za cieniem Twoim w bezdechu sił goniła.

Bez Ciebie nic już bowiem nie ma smaku,
Dlatego też wciąż szukam Twojego znaku,
Iskierek chwil, co Twoją są obecnością,
By duszę mą nakarmić Twoją Miłością.

Na zawsze już, jak i zawsze będę Twoją.
Przy Tobie wszak moje zmysły się nie boją,
Przy Tobie świat zapisuje treść znaczenia,
Nabiera sensu każdy objaw istnienia.

Na zawsze już oraz zawsze będę z Tobą,
Przy Tobie wszak pójdę każdą trudną drogą.
Gdzie wskaże los, tam udam się wręcz z ufnością,
Wspierana wszak Miłością, Twoją obecnością.



wtorek, 19 marca 2019

WĘDKOWANIE


Wyciągam ręce do słońca,
By złowić w dłonie promienie,
By miodu lawa gorąca
Stopiła w sercu zmartwienie

I zda się kroplą skapnęło
Na palce w geście proszenia,
Lecz nagle gdzieś wypłynęło,
Rzucając na dłoń ślad cienia

I jakiś smutek, tęsknota
Zmusiły duszę do płaczu.
Straciła liście ochota,
Nie budząc żalem hałasu.

Stanęłam w większej przestrzeni.
Rozkładam ręce pod niebem,
Na którym światło się mieni,
Spadając blaskiem na ziemię,

Więc dłonie czujnie rozkładam,
By chwycić iskry nadziei
I w cierpliwości zapadam
Jak na puchowej pościeli,

A na mych palcach się wiją
Płomienie złotej jasności.
Z podziwu poruszam szyją,
Nie kryjąc oznak radości,

Bo zda się niebo gwieździste
Na moich dłoniach spoczywać.
Ma takie barwy przejrzyste;
Chcę się w ich blasku rozpływać,

Lecz szczęście bywa ulotne
I płoche w każdej godzinie,
A życie często przewrotne,
Więc w jego cieniu świat ginie,

Dlatego warto czasami
Banalną cieszyć się rzeczą,
Wędkować długo, latami
Dla sekund, które nas cieszą.



poniedziałek, 18 marca 2019

ZOBACZYSZ...


Zobaczysz na nieboskłonie rozpostarte skrzydła –
To wiatr me ciało latawcem w przestrzenie uniesie,
Bo mi ziemia rdzewiejąca znudziła się, zbrzydła,
Budząc w mej duszy bezlistną, zapłakaną jesień.

Wzbiję się ponad wszystkich i wzlecę ponad wszystko,
Zrzucając druty kolczaste siły grawitacji.
Chcę!, by cokolwiek niedobre niczym bańka prysło.
Pragnę się unieść w przestrzenie bezkresnych fantazji

I niczym ptak poczuć wiatru najmniejsze pieszczoty,
I lekkość bytu w błękitnych oceanach marzeń.
Pragnę nabrać pełne wiadra do życia ochoty!
Chcę się pozbyć niemiłych wspomnień oraz zdarzeń…

Kiedyś wzbiję się wolna w pieniste fale nieba
I zobaczysz jak przepięknie nad ziemią dryfuję.
Budzi się w moim sercu nieodparta potrzeba,
Że jakoby puch dmuchawca w obłokach wiruję.

Chcę doświadczyć wolności na wskroś przeszywającej
Moje ciało i duszę zmęczoną wędrowaniem.
Chcę zniknąć w słońca łunie wschodzącej, zachodzącej,
Poznać – czym dla ptaków jest podniebne szybowanie?...

Zobaczysz, kiedyś rozłożę ramiona do lotu.
Stanę na parapecie, czekając na porwanie,
Potem!,… odkleję się światu bez trudu, kłopotu
I poniesie mnie w wszechświat swym nurtem żeglowanie.



środa, 13 marca 2019

ZA SOBĄ


Rozsypałam po drodze ziarenka nadziei,
Parę kropel strąciłam ze zroszonych oczu.
Każdy ślad mojej stopy za mną się zieleni.
Idę prosto przed siebie, nie odwracam wzroku,

A za sobą zostawiam włosy rozścielone,
Co pajęczyn srebrzystych zdają się niteczką,
I wspomnienia jak pióra wiatrem rozproszone,
Dojrzewające w sercu jak chleb pod ściereczką;

A za sobą zostawiam mgiełkę moich perfum,
Abyś znalazł mnie kiedyś i nigdy nie stracił…
Gałęzie drzew dokoła jak z dłonią chciwy tłum
Szeleszczą: „Za wszystko trzeba będzie zapłacić”.

Siadam więc przy drodze u boku rozrzewnienia,
Bo przecież nie pozbieram tego, co za sobą
Zostawiłam w wyniku stanu roztargnienia,
Będąc wczoraj młodziutką, beztroską osobą.

Dziś choć bardziej dojrzała, lecz ciągle przy książce,
Doceniam każdy okruch traconego czasu.
Przyglądam się za sobą postrzępionej wstążce
Gasnącej gdzieś w zaroślach półmrocznego lasu…

Nie wrócę już, nie cofnę wskazówek zegara.
Muszę dalej przed siebie iść, choć nie wiem… dokąd?
Może jutro ma dusza bardziej się postara,
Kiedy ujrzy wschodzący nadzieją widnokrąg.

Dziś czas w podróż wyruszać bez zbędnej rozpaczy
I za sobą zostawić to, co niemożliwe.
Iść!, gdziekolwiek, cokolwiek to w mym życiu znaczy,
By podnosić spod stopy wszystko, co szczęśliwe.

Moje słońce powoli przecież już zachodzi,
Zapisując na kartkach wyrzuty sumienia.
I choć z każdym dniem we mnie ma młodość się rodzi,…
Nieuchronnie me ciało kruszy się i zmienia.

Nie żal jednak mi gasnąć niczym płomień świecy,
Bo przede mną widnieje inna perspektywa –
Czas się kurczy i patrzy wciąż na moje plecy,
Lecz jasnością przede mną wieczność się rozpływa.