Wokół cisza…
wiatr szumi w blaszanym wiaderku,
Z którego się
nie umie nieborak wydostać,
Niemo
trzeszczą gałęzie na samotnym świerku,
Modli się zima
w pokorze i milczy wiosna…
Gdzieś w
oddali się echem pogubiły głosy,
No i trafić do
domu bezradne nie mogą.
Dłonie sosen
grzebieniem rozczesują włosy
Siwą nicią
wiszące nad bezpańską drogą.
Na podwórka
się lasy stanowczo wpraszają,
Falą drzew
porastają pola, jak i łąki,
Gałęziami do
okien żebraczo pukają
Jakby prosząc
o skórkę chleba drobnej kromki.
Z mgły, co
ziemię otula kołnierzem oparów
Wynurzają się
sarny, wyskakują lisy,
Palce grusz
jak pod wpływem zaklęć mrocznych czarów
Sterczą w tle
dyrygując bezowocnie ciszy.
Nie ma nic, a
tu kiedyś tak wiele się działo…
Na
drabiniastych wozach przewożono siano.
Stado kur rozmarzone
echo przedrzeźniało.
Łany zbóż z
kwiatami ziół hojnie przeplatano.
Szczypiorkiem
i rzodkiewką pachniało powietrze
Czy pieczonym
w popiele ogniska ziemniakiem.
Do snu świat
układały rozśpiewane świerszcze,
A ogrody i
łąki krwisto kwitły makiem.
Pod drzewami
przed domem na drewnianej ławce
Zbierali się
sąsiedzi, aby porozmawiać…
Nad głowami
jaskółki jakoby latawce,
A pod stopą
wróbelki w rozćwierkanych stadach.
Przy
kapliczkach drogowych kobiety z różańcem
Oraz mężczyźni
z Maryją pieśnią na ustach
I wieczory
sobotnie rozpieszczane tańcem,
A w niedziele i
święta wieś bywała pusta,
Bo się wszyscy
mieszkańcy w Kościołach tłoczyli
Na pacierzach błagalno-dziękczynnych
skupieni.
Pomimo wszystko
wierni i oddani byli.
Bez Boga swego
życia nigdy nie widzieli,
A dziś… wokół się
ciągnie parada żałobna,
Samotność i sąsiedzka
niemal znieczulica.
Wieś wsi tamtej
już w żaden sposób niepodobna –
To tylko las i
domy, bezludna ulica…
I tak idę jej brzegiem,
w szklane oczy patrzę,
Obejmując rękoma
mchem porosłe płoty.
Widzę w domach
tych ludzi jakoby dmuchawce,
Których twarze
rozjaśnia deszcz mych wspomnień złoty.