wtorek, 30 lipca 2019

NOWY DZIEŃ


Słońce moje złote tak lekko się ścielisz,
Płowym blaskiem światła wtapiając się w ziemię,
Wyciągasz swe promienie w błękitnej pościeli,
Aż budzi moją duszę radość i wzruszenie.

Nowy dzień łaskawie dostałam w prezencie,
By być lepszą od tej, którą wczoraj byłam
I tchnęło moje serce niemałe przejęcie –
Muszę w sobie odnaleźć to, co pogubiłam,

Co zawieruszyłam gdzieś w drodze do dzisiaj
I co zagrzebałam w stercie obowiązków…
Wciąż w sobie przytulam pluszowego misia
I ciągle moja dusza kwitnie mnóstwem pąków.

Czas zatem odświeżyć, pootwierać okna,
Otworzyć drzwi na oścież i wyjść z ukrycia.
Minęła mojej duszy pogoda słota!
Mam tylko jedną szansę – dzień ten do przeżycia.

Nie zmarnuję tego, co dziś otrzymałam
I nie będę taką, jaką wy mieć chcecie.
Wreszcie w sobie siebie szczerą odszukałam
I będę z nią obcować dziś! w doczesnym świecie.

Nie zdradzę wartości i ich nie wymienię
Na społeczny aplauz, ludzką aprobatę.
Niebo woła wyraźnie mnie moim imieniem,
Więc idę już nie tęskniąc za tym marnym światem.

Żegnam was!, gdyż w każdej chwili mogę zniknąć.
Wybaczcie, że się jedną z was stać nie chciałam.
Bardzo od przeciętnej zapragnęłam czmychnąć,
Gdyż w Najwyższym z najwyższych siebie rozkochałam.

Nie żal mi przywilejów, przestrzennych włości,
Poklepywań po plecach, gestów uznania.
Wolna od wszelakich objawów zazdrości
Podrywam powoli mą duszę do latania.




poniedziałek, 29 lipca 2019

BYĆ MOŻE


Mówisz, że nie masz czasu i że w wielkim pędzie
Dzień gościsz, który właśnie bezwzględnie zachodzi.
Umierasz wciąż się troszcząc, co też jutro będzie?!,
Nieświadom, iż to jutro właśnie nie nadchodzi.

Zdobywasz zakrętami łamaną codzienność.
Przemijasz, zostawiając pięć minut żałoby.
Nie widzisz, że czas tylko trąca o bezczelność:
Dziś prawie już cię nie ma – wczoraj byłeś młody.

Być może kilku będzie za tobą rozpaczać.
Być może parę osób wspomni cię w rozmowie.
Nie będziesz już w te miejsca w żaden sposób wracać.
Nikt twego też imienia głośno nie wypowie.

Na co więc tobie bagaż niepotrzebnych rzeczy,
Ręce obładowane banalnym ciężarem?!
Gaśniesz i twa świadomość temu nie zaprzeczy.
Czemu żyjesz w pośpiechu, a przez to niedbale?

Los – lichwiarz marnym groszem wylicza godziny.
Odsetek pewnie nigdy nie spłacisz wbrew sobie.
Umierasz tak po prostu bez ważnej przyczyny.
Na pewno ktoś się zjawi w tym miejscu po tobie.

Ty będziesz tylko płytą z imieniem, z nazwiskiem,
Ze zdjęciem, które kiedyś będzie nieczytelne.
Być może cię nawiedzą osoby ci bliskie,
A może… mchem obrosną litery kamienne?...

Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl o sobie.
Za tobą kawał drogi we mgle się zaciera,
Przed tobą kilka kroków może równych dobie,
A obok śmierć łakomie na ciebie spoziera.

Czy warto biec na oślep, nie wiedząc co dalej?!
Być może tylko przepaść jest już pod stopami.
Czy nie chcesz żyć prawdziwie i znacznie zuchwale,
Nie dręcząc się zbędnymi w czasie bagażami?

Rozejrzyj się i poznaj twarz i zapach wiatru,
I pozwól, by dotykiem cię objął przyjaźnie,
I oddaj się z ufnością prawdziwemu światu,
Odrzucając społeczne presje czy fantazje.

Zatrzymaj się w bezruchu i trwaj tak… godzinę.
Niech deszcz złotych promieni obmyje ci skronie,
A poznasz jak smakują doznania szczęśliwe
I szczęściem tym zapełnisz swe splecione dłonie.

Nie ruszaj się, nie lękaj i daj się prowadzić
Przez ciszę, która więcej ma do powiedzenia
Niż usta, gdyż te mogą ci jedynie wadzić
W zdobyciu szukanego stanu ukojenia.

W ulewie zmyj i z ciała, i z zmęczonej duszy
Otarcia, poranienia i kurz twej wędrówki.
Zobaczysz!: nim się w tobie jakaś myśl poruszy,
Przeskoczysz grawitację i błędne wskazówki,

Znajdziesz się ponad wszystkim, co cię zniewalało,
Jakbyś w ramionach skrzydła poczuł na wolności,
Uwolnisz się od tego, co cię zasmucało,
Poznasz, czym naprawdę jest sens twej istotności.



sobota, 27 lipca 2019

NIE DOGODZISZ


Szła pogoda drogą przez przestrzenne pola,
Podziwiając naturę w każdym szczególe.
Wtem usłyszała, że ktoś ją żalem woła
I prosi o litość niebywale czule.

Przystanęła, wzrokiem mierząc okolice,
Szukając zawzięcie ją wołającego.
W dali zobaczyła purpurowe lice,
Więc poszła w kierunku człowieczyny tego.

A pod lasem w polu stał Józek zdyszany
Na spękanej ziemi, która ziarnem pluła,
Słońca ogniem strasznie będąc owędzanym
Butelczynę wody do piersi przytula

I na widok pogody zaskarża upały,
Narzekając na suszę bez krzty litości,
Zawodząc, że ziarna nie będą wzrastały,
Prosząc choć o kroplę drobnej wilgotności.

Pogoda się wzruszyła, więc deszczyk dała,
Lecz Józek wciąż narzekał, że to za mało.
Pogoda się prośbom ulegle poddała
I szczodrze dni kilka hojnie popadało,

Ale Józek narzekać zaczął na chmury,
Na to, że pada i deszczykiem wciąż siąpi,
Że wokół obraz jesieni jest ponury
I że niebo słońca ludziom wrednie skąpi.

Pogoda na te słowa się obraziła,
Wiedząc, iż Józkowi niczym nie dogodzi,
Jak ona zechciała, tak i uczyniła
I teraz swoimi ścieżynami chodzi.

Taka to jest bowiem natura człowieka,
Że, czy słońce świeci, czy też deszczyk pada,
Uparcie na wszystko i wszystkich narzeka
Bez względu na to, czy tak mu wypada.

A, to za wilgotno, a to za gorąco –
Wszystkim chciałby Józek w życiu dyrygować,
Wszystko oraz wszystkich traktuje przecząco.
Nie warto się w Józka z troską angażować.

Trzeba reagować z przymrużeniem oka,
Robić, co się robi bez zbędnej przesady.
Józek na świat patrzy przesadnie z wysoka,
Jakby w życiu szukał nie szczęścia, a zwady.



REFLEKSJA


Usiadłam na progu okna balkonowego,
Przyglądając się drzewom porwanym do tańca,
Czuwając obok świata beztrosko śpiącego,
Rozważając kolejne odsłony różańca…

A wokół szum i szelest wirujących liści,
Co na gałęziach wiatrem się delektowały,
Przypomniały mi kruchość, co się w czasie iści,
I w tym słowie ostrzeżeń bezradnie zadrżały.

Wszystko kruszy się, sypie – wszystkiego ubywa.
Rzeczywistość kapsułą jest mej doczesności.
Śmierć w symbolach jesieni się jawnie ukrywa,
Nie poddając się nigdy oznakom litości.

Wszystko nam jest jedynie wręczone w kredycie,
Pożyczone na chwilę, na dzień, może… dłużej?
Zegar ostrzem wskazówek przecina nam życie.
Z każdą bowiem sekundą oczy bardziej mrużę,

Jakby ciało powoli do snu przylegało
Wbrew woli, co zachłannie garnie się w aktywność,
Jakby falą odpływu w cień się oddalało,
Deklarując w ten sposób szlachetną uczciwość.

Nic nam nie jest na własność ofiarowywane,
Choć się zdaje, że wszystko wokół posiadamy.
To bogactwo skutecznie jest nam odbierane,
Więc żyjemy złudzeniem, że przy sobie mamy

Zdrowie, młodość i miłość drugiego człowieka,
Cztery ściany azylu naszej prywatności,
Realizację marzeń, która na nas czeka,
I prawo do czerpania szczęścia z przyjemności.

Tymczasem przeznaczenie nasze zgoła inne
Triumfalnie nas wybudza z letargu na „szach mat”
I wówczas nasze plany płoche, bo dziecinne,
Liczą  ile tak naprawdę każdy z nas jest wart.

Czy płaczę nad tym stanem – nad tą świadomością?...
Pobudza mój apetyt na życie ta wiedza.
Czas pochłaniam zachłannie z dziką namiętnością,
Gdy mnie myśl o kruchości mej nędznej nawiedza.

Każdą chwilą się cieszę smutku czy radości,
Każdą drobną sekundę cenię nade wszystko.
Rozpinam moje żagle marnej doczesności
I płynę, choć śmierć moja obok mnie jest blisko,

I płynę!, porzucając wszelakie zmartwienia
O to, czego przy sobie zatrzymać nie umiem.
W każdej chwili „Dzień dobry” brzmi jak „Do widzenia”.
Moją kruchość szanuję i dobrze rozumiem,

Więc, gdy odejść mi przyjdzie w najbliższym momencie,
Gdy mi przyjdzie pożegnać moją rzeczywistość,
Poczuję w błogim sercu upragnione szczęście,
Bo życie moje miało szczerą pełnokrwistość.



czwartek, 25 lipca 2019

DZIĘKCZYNIENIE


Gdzie jesteś Panie w tym wirze i zgiełku?
Gdzie się podziałeś, gdzie zawieruszyłeś?
Patrzysz na ziemię jak planszę w pudełku.
Pewnie czymś przykrym Serce zasmuciłeś.

W ogromie wielu czynności, relacji
Ludziom obrzydło myślenie o Tobie.
Ludzkość Cię sądzi jak wytwór fantazji,
Jak poplątanie w obłąkanej głowie.

Już nawet ptaki zamilkły w żałobie
I cisza w żalu łka niepostrzeżenie,
Że się świat cały sprzeniewierzył Tobie,
Choć właśnie Tobie zawdzięcza istnienie.

Słońce się zdaje ciskać żywym ogniem
Na tę niewdzięczną planetę bluźnierców.
Wiatr stał się również niebezpiecznym wrogiem
Jakby chciał zdmuchnąć tę bandę szyderców.

Woda nam skąpi swego zdroju życia
Jakby pragnieniem niszczyła człowieka.
Natura nie ma już nic do ukrycia.
W obronie Ciebie w gniew Boży ucieka.

A człowiek mimo tego obnażenia
Swej bezradności wobec praw natury
Wciąż szuka w nauce słów uzasadnienia,
By tylko Tobie nie oddać purpury.

Ileż pokory, ileż cierpliwości
Wobec owego podłego stworzenia
Ma Twoje Serce pełniutkie Miłości,
Sprawiedliwości oraz przebaczenia.

Ileż cierpienia dźwigasz na ramionach,
Że niekochanym, niepotrzebnym jesteś.
Jak bardzo w Tobie Ojca radość kona,
Że Tobą gardzą Twoje dzieci grzeszne.

Oczami bólu dziś na Ciebie patrzę,
Bo nie potrafię wziąć tego, co dają.
Dusza ma deszczem nieustannie płacze,
Kiedy Cię ludzie Panie obrażają.

Tulę do serca krzyż zdjęty ze ściany.
Przepraszam, że Cię większość Panie nie chce..
Wiedz, żeś przeze mnie Panie ukochany.
Tobie oddaję me życie i serce.

I niech się dzieje wola Twoja we mnie,
Niech Twym oddechem drży ciało natchnione.
Wiem, że się staram nierzadko mizernie,
Choć chcę by życie me było zbawione,

By móc przez wieczność przy Tobie się budzić,
By móc Cię chwalić we wszelkim Twym dziele.
To, co jest teraz potwornie mnie nudzi,
Twej obecności mi skąpi za wiele,

Bo się przeciwko Tobie buntem wznieca,
Skrupulatnością Ciebie wypierając,
I z dnia jednego na drugi przyspiesza
W gniewie, o Tobie wciąż zapominając,

Więc tylko na tym wznoszę dziękczynienie
I na tym rośnie cała wdzięczność moja,
Że Tobie własne zawierzam istnienie,
Że cała jestem Panie tylko Twoja.



środa, 24 lipca 2019

WYSOKO


Zawsze będę obok wszystkiego, co jest wokół,
Jakbym stała nad brzegiem dziko rwącej rzeki
Otulona przez błogi, niezmącony spokój
Od zgiełku, zamieszania nad wyraz daleki.

Zawsze będę się temu wszystkiemu przyglądać,
Jakby mnie czas współczesny w ogóle nie sięgał.
Pragnę być ponad światem i po wodzie stąpać,
Choćby się los obraził i na wieczność gniewał.

Nie potrafię się wtopić w codzienności płynność,
Aby nurtem doczesność mnie wręcz pochłonęła.
Drażni mnie ta przyziemna, bezduszna naiwność,
Ludzkość, co zapomina skąd się tutaj wzięła.

Męczy mnie nieustanne szarpanie za sznurki,
Którymi są społecznych krocie oczekiwań,
To bezczelne zerkanie przez szpary i dziurki,
To wcielanie w buciory nie moich poczynań.

Będę obok, poza tym, co mnie chce zniewolić,
Choćby to niejednemu drzazgą było w oku.
Będę się delektować życiem mym powoli
I będę pielęgnować w duszy święty spokój.

Będę obok wszystkiego i wszystkich uparcie,
Aby stanąć w obronie swojego sumienia.
Będę walczyć z pokusą zawzięcie, zażarcie,
Która ludzi w krwiożercze stworzenia przemienia.

Stanę nad tym, co innym zdaje się bezcenne.
Wzgardzę każdą błyskotką doczesnego świata,
Aby zdobyć błękitu przestrzenie bezdenne,
Aby poczuć przyjemność ptaka, który lata.

Nie zawiążę ust drutem społecznych nakazów.
Nie zasłonię mej twarzy maską udawania.
Gardzę treścią krytyki i wszelkich rozkazów
I nie ugnę swych kolan do gestu klękania.

Będę obok, choć może się to nie podobać,
Choć dziwaczną decyzją może się wydawać.
Będę w czasoprzestrzeni swobodnie dryfować
I na chwile w zachwycie i szczęściu przystawać.

Nie zmarnuję ni kropli bezcennego czasu.
Szybko bowiem zachodzi wschodząca godzina.
Będę obok całego zgiełku i hałasu.
Nikt mnie w moim zamiarze nigdy nie powstrzyma.

Nikt mnie nigdy z obłoków na ziemie nie ściągnie,
Choćby świat mnie odrzucił pogardą i wstrętem.
Mnie do wyższych pułapów instynktownie ciągnie.
Nie chcę nic mieć wspólnego z tym brudnym zamętem.

Żegnam wszystkich i wszystko, idąc w swoją stronę
I unosząc się wiarą nad ziemi powłoką.
To, co jest tu i teraz, jest dawno skończone,
Więc sięgam wciąż wytrwale i zawsze wysoko.