Samotności
moja!, kładziesz swe zimne dłonie
Na me ramiona,
szepcząc: „Ja ciebie osłonię”,
I chociaż
dzięki tobie nie czuję się sama,
Dzieję się
przez codzienność jak bez widzów drama,
A mimo to
szczęśliwą ma dusza się zdaje,
Choć na pewno
od innych dziwactwem odstaje,
Bo w
najmniejszym szczególe siebie odnajduję,
Każdą sekundę
życia wdzięcznie celebruję.
Przechodzę
obok ludzi, tumy opływając
I wbrew sobie
od wszystkich się wręcz oddalając,
Jakby mnie
siła ciągła w przeciwnym kierunku
Niczym ptaka,
co niebo podbija na sznurku,
Mijam więc w
swoim locie jak w muzeum twarze
I podziwiam z
dystansu przyziemne witraże –
W tym
wszystkim zdam się bowiem wręcz zakorzeniona,
A mimo to w
tym wszystkim niezadomowiona.
Idę zatem
przed siebie i jak cień przemijam,
I w milczeniu
zadumy przechodniów omijam.
Trącona
przypadkowo łokciem na ulicy,
Nie zakrywam
mych oczu tarczą przyłbicy,
Ale idę przed
siebie jakby nic nie było,
Odporna już na
życie, które mnie zraniło…
I idę tak
przed siebie jakby wiatr w bezruchu.
Nie zostawiam
po sobie ni widu, ni słuchu,
A ty ma
samotności dzielnie kroczysz obok
Z wtuloną w
moje plecy posiwiałą głową
I chociaż
ciebie dźwigam na moich ramionach,
Jesteś moja, bo
wierna, nikim niezlękniona.