czwartek, 2 stycznia 2020

PRZECHODZIEŃ


Mijam was każdego dnia i odchodzę.
Ramieniem wiatru leciutko was trącam,
Wciąż krocząc za wami noga przy nodze.
Wyprzedzając was, już się nie oglądam.

Włosy jak pięciolinia na błękicie
Zdają się za mną wiecznie nie nadążać.
Przemijam bezszelestnie niczym życie.
Mój duch się będzie w myślach ciągle krzątać.

Deszcz kroplami z mej twarzy żal scałuje,
Opuszkami dotyku skruszy ciężar…
Niekiedy się na chwilę zatrzymuję –
Zaduma nad pośpiechem wszak zwycięża.

Zostawiam pogubione kroki w liściach,
Śladami rozpościeram swe istnienie.
Skąd… oraz w jakim celu tutaj przyszłam?...
Otula mnie bezkresne rozmodlenie.

Zegary kołem młynów się zbudziły,
Przeżuwając ziarna sekund i godzin,
A me ciało w strumieniu rwącej siły
Nie pamięta już dnia swych narodzin,

Będąc w drodze od zawsze i na zawsze,
Aż dopóki się koło nie zatrzyma
I dopóki szlak wszelki się nie zatrze
Jakakolwiek, nieznana mi przyczyna.

Idę obok, przechodząc bez rozgłosu,
Czubkiem głowy przesuwając obłoki,
Zaglądając przelotnie wam do oczu,
Przedrzeźniając obcasem wasze kroki.

Mimo tego niewielu mnie pamięta.
Mimo tego niewielu mnie kojarzy.
Wśród tłumów, ale jakby pominięta,
Ma dusza o spokoju błogim marzy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz