czwartek, 30 kwietnia 2020

POTAŃCÓWKA


Konstancja Król – samotna kobieta z Zarowia
Do gościny otwarta, szczera i gotowa,
Więc się u niej wieczorem młodzież gromadziła
I przy akordeonie tańcem się bawiła.

Wywijały w podskokach z pannami chłopaki.
Obcasy wybijały rytm dźwięków jednaki.
W obrotach wirowały warkocze, spódnice.
Radością promieniały roześmiane lice.

Niekiedy śpiew się wznosił nad lasu czubkami,
Gdy dom Konstancji pęczniał skocznymi parami.
Budynek się wydawał czynić piruety,
A czas mijał za szybko i gasnął niestety,

Więc kiedy trzeba było już wracać do siebie
Szorowano podłogi wykończone w drzewie.
Młodzież chętnie sprzątała Konstancji, dziękując
I w ten sposób swą wdzięczność okazać próbując.

Konstancja doceniała te wszystkie starania,
Więc nigdy nie skąpiła swojego mieszkania
I z tego też powodu wieczorową porą
W obroty roztańczone dom gościnny biorą

Młodzi ludzie z Zarowia, Nowin i Przymiarek
Tańcząc póki nie zrządzi inaczej zegarek.
Niekiedy też przed domem na kwiatowej łące
Trzeszczały ogniskiem płomienie się iskrzące.

A wokół wijącego się w niebo ogniska,
Z którego to niejedna gwiazda światłem błyska,
Wirująca muzyką młodzież tańcowała,
Echem w dzikie przestworza radośnie śpiewała

I choć dzisiaj nie słychać już akordeonu,
I choć temat ten nie jest już znany nikomu,
Szelest lasu się zdaje wskrzeszać tę muzykę,
Która tańczy wraz z ciszą w przestworzach walczykiem.



NIEDZIELA


Koguty zapiały i noc przegoniły.
Swym pieniem ciemności wszelkie przerzedziły.
Przy szafach już wiszą ubiory galowe.
Kobiety do wyjścia wszystkie są gotowe.
Chłop stęka w pokoju kawę popijając
I ciuchy szykowne na siebie wciskając.
Tu kichnie, tam kucnie, siorbnie łyk naparu,
To wyjrzy przez okno dla chwil marnych paru.
A dzieci przy progu na ojca czekają
I z nudów łokciami w boki się kuksają.
Gdy zegar wybija, że pora wyjść z domu,
Uwagi nie zwraca nikt nawet nikomu,
A zgodną rodziną na drogę wychodzą,
Do wszystkich znajomych z „Dzień dobry” podchodzą
I płynie asfaltem wieś tłumnie wesoła
W kierunki Wsi Starej na Mszę do Kościoła.
Gromada z Przymiarek łączy się z Zarowiem.
Kobiety wiekowe z chustkami na głowie
Idą w pierwszym rzędzie, a za nimi chłopy,
A pomiędzy nimi dzieci w mackach psoty.
Ten tłum się rozrasta o Wąsosz – Nowiny.
Rumienią się w tłumie wstydliwe dziewczyny.
Wrze gwarnie rozmowa i śmiech jej wtóruje.
Niejeden młodzieniec panny wypatruje.
I idą radośnie pod górkę przy rzece.
Most z drewna od kroków dudni niczym serce.
Wdrapują się w stronę Kościoła kobiety,
Trzymając się sprawnie przydrożnej sztachety.
Mężczyźni na szczycie w gromadach się tłoczą,
A młodzież i dzieci z pokornością kroczą.
W Kościele śpiewaniem niewiasty zawodzą,
Chłopcy do zakrystii na służenie wchodzą,
A wokół ołtarza wianek strojnych dzieci
Przykładną tradycją zachwyca i świeci.
Po chwili w Kościele od mężczyzn się roi.
Każdy przy swej żonie niczym rycerz stoi.
Dzwonki nabożeństwo dźwięcznie ogłaszają,
Więc wszyscy na Słowie Bożym się skupiają,
Wpatrując się w księdza Kudłacika Jana,
Który Mszę odprawia we Wąsoszu z rana.
Po Kościele wierni spacerkiem do domu
Błogosławieństw życzą, nie skąpiąc nikomu
Szczęścia, pomyślności, przede wszystkim zdrowia.
Splata się z poszumem serdeczna rozmowa.
Dom zaś pachnie cały plackiem i rosołem.
Fajery się żarzą rozpalonym kołem,
A na nich kawałki z ciasta na makaron
I ziemniaki, które jeszcze płoną parą.
W powietrzu się niesie aromat włoszczyzny
I szczypta tytoniu każdego mężczyzny.
Stół obrusem lśniącym zastawiony czeka,
By ugościć hojnie każdego człowieka.
Po obiedzie bywa zwyczaj bowiem taki,
Że do gniazd wracają już dorosłe ptaki,
Więc w domu jest pełno rodziny, sąsiadów.
W Wąsoszu się roi od dobrych układów,
Dlatego niedziela przemija świątecznie
I pachnie gościną naprawdę bajecznie.
Dziś nawet w pamięci czuję te zapachy
I widzę dymiące szarym drzewem dachy.
Choć nie ma już księdza Jana Kudłacika,
Ten obraz pomimo czasu nie zanika
I będzie trwać we mnie jak zaledwie wczoraj.
Wspominam to wszystko każdego wieczora.



środa, 29 kwietnia 2020

MAJÓWKI


Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!...
Echo w przestrzeń niesie.
Klas!... Trzask!... Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!...
Drży po całym świecie.

Od Nowin, Zarowia dźwięk klaszczących dłoni
W Wąsoszu – Przymiarki brzmi jak galop koni.
Maj pachnie bzu kwiatem, sokiem młodej brzozy.
Pod krzyżem już stoją piękne białogłowy,
A obok panowie jak młode koguty.
Obcasem wtórują jasno lśniące buty.
Czystością się mieni kołnierzyk u szyi.
Ich głosem las śpiewa Panience Maryi.
W przydrożnych kapliczkach młodzież Matce Bożej
Próbuje rozstrzygnąć kto zaśpiewa gorzej,
Czy Wąsosz – Nowiny, Zarów czy Przymiarki.
Chór z chórem się ściera, aż! przechodzą ciarki.
Chłopaki, dziewczęta z uśmiechem na twarzy
Wracają do domów, gdyż jutro się zdarzy
Szermierka na głosy o tej samej porze.
Racz modłów majowych słuchać Panie Boże.
Czy starzy, czy młodzi, czy drobne maluchy
I nawet dzieciaki wciśnięte w pieluchy
Nie puszczą w niepamięć obrzędów majowych
I zawsze przy drodze w kapliczkach zdobionych
I kwiatem i śpiewem chwalą wszem Maryję…
Już tego nie słyszę, chociaż długo żyję…

Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!...
Konary w lamencie.
Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!...
Echo płacze jękiem.

Dziś ludzie są w domach kluczem zamykani
I z piękną przeszłością jakby pogniewani.
Dziś smutek kapliczki nawiedza milczeniem,
A echo szeleści tym wzniosłym wspomnieniem.
Dziś lasy drzew czubki przed Panną Maryją
Jak wieńce wdzięczności wiatru szumem wiją.
Dziś sennym westchnieniem drzemie wieś, choć święta.
Obrzędów majowych chyba nie pamięta.
Dziś nie ma światełka przy przydrożnych krzyżach.
W głębokiej żałobie czerwiec już się zbliża.
Dorośli się w pracy swojej zatracili,
A dzieci i młodzież skąpią własnej chwili,
By chociaż ukradkiem Maryję powitać,
„Dziękuję” powiedzieć zanim zacznie świtać,
Bo Ona jak Matka wciąż czuwa nad nami,
Choć my często o Niej wciąż zapominamy…
Oj!, wybaczże Boże takie zaniedbanie.
Być może odważny znów przy Tobie stanie,
Być może znów w dłonie zaklaszcze radośnie,
Maryi zaśpiewa jak na przekór sośnie,
Być może zachęci innych do modlitwy,
Aż wreszcie przepadnie stan ten bardzo przykry.

Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!...
Słychać to wołanie.
Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!... Klask!... Trzask!...
Dłuży się czekanie.



TALENTY


We Wąsoszu gminy Końskie jest skarbnica,
Co bogactwem swym przyjezdnych wręcz zachwyca,
Bo w niej ludzi nie brakuje z talentami.
Darem skrzyni się podzielę razem z Wami
I pozwolę sobie kilku wspomnieć wierszem
Bez znaczenia, które z nazwisk padnie pierwsze,
Nie będziemy wszak talentów licytować.
Umiejętność gdyż każdego trza szanować.
Jeśli czasem gdzieś pominę zwrot grzeczności,
To na pewno nie z zazdrości czy ze złości,
A dla rytmu zachowania oraz rymu –
Autor wiersza wszak nie wiedzie tutaj prymu.
Więc!, pozwólcie Drodzy Państwo, że przedstawię
I ludową Was kulturą ciut zabawię.
Na początek Wam wymienię Bolka Serka,
Który dzisiaj z nieboskłonów na nas zerka,
Który pięknym wersem tworzył pamiętniki –
Każdej chwili codzienności swej dzienniki,
Grał na skrzypcach, się naturą upajając,
Sztuką słowa każdy moment wypełniając.
Śladem Serka za muzyką szedł syn jego,
Który również grał na skrzypcach, a do tego
Rzeźbił w drewnie, lepił z gliny, plasteliny
I obchodził razem z ojcem imieniny.
Płaskorzeźbą i plastycznym też talentem
Namaszczone były również inne ręce.
Na Zarowiu u Młodawskich tuż pod lasem
Mieszkał chłopiec, który chętnie rzeźbił czasem,
Zaskakując wszystkich wokół swą zdolnością,
Dłubiąc w drewnie z pasją wielką, z przyjemnością.
Prócz Michała Młodawskiego na Przymiarkach
Powiększyła się rzeźbiarzy płodna miarka
O Nowaka, który Marian ma na imię
I któremu życie twórczo w domu płynie,
A pod dachem przy Marianie żona Ela
Ubogaca zasób komód i portfela,
Szydełkując i serwety i narzuty
I na różne blaty stołów też obrusy.
Umiejętność tę posiada również Krysia
I Marzenka, co dziergają nie od dzisiaj.
Wszystkie razem trzy mieszkają w swym sąsiedztwie.
Wszystkie znają się na fachu swoim świetnie.
We Wąsoszu są talenty od muzyki.
Akordeon, bębny, struny oraz smyki
W dłoniach Tadka Kowalczyka oraz Heńka
Ciszę topią w rozbujanych, skocznych dźwiękach.
Do zespołu też należy pan z Zarowia,
Który dzisiaj się przed nami w Niebie chowa –
Mam na myśli wszak Andrzeja Kowalczyka,
Wybitnego, niczym inni, wsi muzyka.
Na Nowinach zaś wśród młodych z pokolenia
Kamil Uli od Siulczyńskich się nadmienia.
Jeśli kogoś pominęłam, to przepraszam.
W wszystkich osób kartkowaniu myśl rozpraszam.
Chciałam tylko Wam zaznaczyć, że w Wąsoszu
Pełno ludzi wartościowych w leśnym koszu
Czy z talentem sztuk plastycznych, czy muzycznych,
Czy domowych też zdolności artystycznych,
Które jawią się w zacisznych obowiązkach
I w wypiekach, i w przetworach, i w przekąskach.
W każdym domu gospodyni Was zaskoczy.
To zakątek wyjątkowy i uroczy,
Więc zapraszam Was w Wąsosza okolice,
Gdzie natury są uroki wręcz dziewicze,
Gdzie kultura zagościła na ludowo,
Spacerując z podniesioną w górze głową.



CAŁA JA


Jest we mnie ogrom bólu i ogień złości.
Mam też temperament żywiołów natury.
Nie mogę się oprzeć na czas zachłanności.
Widzę odcień różu, choć kolor ponury.

Nie odkładam na jutro tego, co jest dziś.
Nie wyrzekam się prawdy – pragnę być szczera.
Chcę przed siebie z radością nieustannie iść
Wbrew trudnościom drogi, co w stopy uwiera.

Za dużo mnie w życiu przykrości spotkało,
Abym miała ulec mizernym pokusom.
Zbyt wielu mą duszą jak kartą szastało,
Więc teraz zabiegać o sympatię muszą.

Próbowano odebrać mi godność, wolność
I zdegradować do kasty szczurołapów,
Lecz zmiażdżyłam swą wiarą tę wredną podłość,
Wydarłam nadzieją radość swą z zaświatów,

A miłością, co kipi we mnie jak lawa,
Wzbiłam się ponad gwiazdy na skrzydłach Nieba.
Choć wciąż czyha na mnie krwiożerców obława,
Nie dbam o to! – zmartwień mi już nie potrzeba.

Nie odczuwam gniewu łańcuchów na dłoniach
I okowy zazdrości nie ciągną mych nóg,
Zawiść wiankiem gwoździ nie ciąży na skroniach,
Więc przygnębienia balast nie będzie mnie gniótł.

Idę dalej, przed siebie z głową w obłokach,
Z ramionami, na które nikt już nie wskoczy.
Będę patrzeć na świat łaskawie z wysoka.
Będę ludziom zaglądać głęboko w oczy.

Nie pozwolę się zdeptać, poniżyć, okraść.
Spragniona szacunku, zapłacę wdzięcznością.
Możesz zatem spokojnie i bezpiecznie spać.
Nie chcę być skażona zemstą i podłością.

Nie chcę mieć przy sobie jednak hipokrytów,
Oklasków na pokaz, uśmiechów z teatru –
Z takimi nie wejdę na wyżyny szczytów,
Z takimi nie złapię w moje żagle wiatru.

Idźcie z Bogiem obłudni o sercu jak głaz.
Gdy nadarzy się kiedyś taka okazja,
Oby zapał do złego w was nareszcie zgasł.
Niech wyprze nienawiść waszych dusz empatia.

Ja zaś idę w przeciwnym niż wy kierunku
Z optymizmem w plecaku i z kijem w dłoni.
Wyobraźnia za mną na wierności sznurku
Motyle fantazji niestrudzenie goni.



wtorek, 28 kwietnia 2020

PRZEZ KSIEŻYC


W lawinach smutków oraz trosk przyziemnych,
Gdy wiadra pełne goryczy dźwigałam,
Podczas snu swego w godzinach bezsennych
Jedną nadzieję wolności widziałam

I jedno wyjście z sytuacji przykrych,
Które czasami zasłania pokrywka,
Odcinająca szczęście od spraw zwykłych,
Zamykająca mnie w ścianach słoika –

Księżyc, co zdawał się zdradzać szczelinę,
Przez którą mogłam uciec z tego świata.
Musiałam tylko odnaleźć drabinę,
Co niebo z ziemią szczeblami zeswata,

Więc w mym dzieciństwie, gdy mi było ciężko,
Patrząc przez okno na opłatek światła,
Robiło mi się nadzwyczajnie lekko,
Choć rzeczywistość tę lekkość mi kradła,

I dziś, choć jestem dojrzałą kobietą,
Patrzę na księżyc z równym rozrzewnieniem
I gdy przez życie nie płynie miód, mleko,
Wzbijam się w niebo z tym samym pragnieniem,

Aby przez lufcik okrągłej jasności
Uciec od tego, co mnie wszem otacza,
Od przygnębienia zgorzkniałej szarości
Do stanu, w którym granice przekracza

Wolność od bólu zatrwożonej duszy,
Radość, co wznosi się w górę latawcem,
Beztroska, która z nieba śniegiem prószy,
Zmartwienie, które kruszy się dmuchawcem.

Nie mogę jednak wyrwać się z uwięzi,
Bo nie znalazłam drabiny do nieba.
Czas gdzieś na oślep z okrutnością pędzi,
A los się na mnie wciąż dąsa i gniewa,

Lecz kiedyś znajdę tę drabinę moją
Wejdę po szczeblach do samego nieba.
Zmysły się moje tą nadzieją poją,
Więc mi niczego więcej nie potrzeba.

Zbliżę się wreszcie do sierpa jasności
I właz odsunę, co księżyc zasłania,
A przez ten otwór niebiańskiej jasności
Przejdę do szczęścia bez chwili wahania.



WYDAJE SIĘ


Niby się wszystko wydaje w porządku…
Świat budzi blada powieka błękitu,
Spod której zerka źrenica Rozsądku,
Noc rozrzedzając złotym światłem świtu,

Drobniutkim deszczem niczym łzami z oczu
Zwilża spragnione ziemi usta w krzyku
I troskliwością wzruszonego wzroku
Niesie w spojrzeniu świat jakby w koszyku,

Lecz… dziwna szarość wypływa z ukrycia,
Która to piękno całe mgłą zasłania
I akcentuje powierzchowność życia,
Wprowadza cienie rytmem kołysania

I tym łagodnym krokiem nieistnienia
Wchodzi w scenerię wszystkich krajobrazów
I mimowolnie tło natychmiast zmienia,
Choć jest uchwytna przez zmysł nie od razu;

A wówczas widzisz, że kształt się rozmywa,
Że niewyraźne stają się kontury,
Że każda barwa blado się rozpływa
I tworzy obraz bardziej niż ponury,

A wówczas widzisz, że to tylko odcień
Czegoś, co ponad nami i wszechświatem,
Że właśnie gaśnie bezpowrotnie twój dzień
I noc, co zwykła się z nim splatać w kratę.

Ciągle dążymy do czegoś zawzięcie,
Ciągle zmierzamy w miejsca całkiem obce,
W odblasku świateł chcemy widzieć szczęście,
Zapominając, że to gwiazd tysiące,

Które nas teraz wokół otaczają
I zalewają falą prostych życzeń,
Niemo na ziemię bezpłodne spadają
I okradają z marzeń mnóstwo istnień.

Niby się wszystko wydaje w porządku,…
Lecz czy na pewno takim pozostaje?
Wiele robimy i to bez Rozsądku,
Więc nam samotność karty już rozdaje

I choćby w tłumie bliskich sercu osób,
I choćby z śpiewem czy tańcem na nogach,
Zawsze odległy będzie dla nas sposób,
Jak wytłumaczyć w kilku, łatwych słowach:

Czego pragniemy i za kim tęsknimy?,
Czego szukamy tu, teraz, w tym pędzie?,
Dlaczego dużo bezmyślnie tracimy?,
I… co też z nami choćby jutro będzie?