wtorek, 31 października 2023

CO, KIEDY...

Co, kiedy słowa mnie zdradzą,

Odejdą z fochem w nieznane,

Nazwać niczego nie dadzą

I znikną precz nadąsane?


Co, kiedy patrząc na kogoś,

Nie poznam w twarzy imienia?

Poczuję lęk czy też wrogość?

Uśmiechnę się od niechcenia?


Z wszech stron mnie pustka otoczy,

Świat choć znajomy, to obcy

Zajrzy bezczelnie mi w oczy...

Czym mnie bezbronną zaskoczy?


Co, kiedy stanę przed lustrem

I nie rozpoznam w nim siebie?

Dziś... wczoraj zleją się z jutrem...

Co wtedy?! - Nikt tego nie wie?


Co, kiedy wyjdę przed furtkę

Splątana ulic węzłami,

Stanę jak związana sznurkiem,

Bezsilnie popłynę łzami,


Bo będąc przed własnym progiem,

Straciwszy zmysł orientacji,

Dom mój się stanie mym wrogiem

Oraz zaczynem frustracji?


Co, kiedy sięgnę po pióro,

By zamiast kartki, to ściany

Pętlami kresek jak chmurą,

Jak atramentem rozlanym


Pokryć, zamazać i wetrzeć

W pamięć, co głowę zawodzi

I współpracować z nią nie chce,

Za nos w nieznane zaś wodzi?


Co, kiedy cię nie rozpoznam...

Chociaż najmocniej kochałam?

Wyrzec się siebie czy zdolna

Będę, bym sobą została?


Przerasta mnie ta niepewność

I lęk przed się nie poznaniem.

Czy chociaż ma ekspresyjność

Wierną mi we mnie zostanie?

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




poniedziałek, 30 października 2023

NAWYK

Płaczesz nad ludem, niebo, z bezsilności,

Łzy w strugach lejesz na świat w poniewierce.

Spływasz na ziemię w ów akcie litości

Jakby ci w trosce z bólu pękło serce.


Krople się sączą obfitym strumieniem

I rozpryskują o strącane liście.

Chlupią i tupią kałuży spłoszeniem,

Co mknie ulicą nurtem narowiście


Jakoby rzeka prądem porażona,

Która podbiera brzegi, uciekając,

Wartkim pośpiechem na oślep pędzona

Spływa, w studzienki z łoskotem wpadając,


I przelewana przez żeliwne ruszta

Skacze w kanałów głuche korytarze.

Wiatr gałęziami niczym dłonią rusza

Owym potokom łez na pożegnanie...


Szyby strużkami gęsto ociekają,

Przez co się obraz w deszczu rozmazuje.

Krople do okien uparcie stukają.

Po parapetach wodospad skapuje.


Twą rozpacz, niebo, nad wyraz rozumiem.

Smutne to czasy wdarły się w codzienność,

Z czym się pogodzić niestety nie umiem,

Więc często cierpię, niebo, na bezsenność.


Pewnie powinnam, jak większość to robi,

Na sobie tylko skupić się bezwzględnie,

Mnie jednak męka na okruchy drobi

I ból zadaje okrutny bezczelnie,


Bo, choć się staram, wcale nie potrafię

Żyć egoizmu kloszem otoczona

I wrażliwością jak gwoźdźmi się dławię

Przez obojętność w tyle zostawiona,


Gdzie się rozciąga drwina oraz pustka

Wypierająca dziś wartość człowieka,

Gdzie moja dusza ukojenia szuka

I od przyziemnych znieczulic ucieka.


Nierzadko i mnie chce się, niebo, płakać...

Tęskno za czasem życzliwych relacji.

Dziś drzwi zamknięte na klucz trzeba drapać.

Dzisiaj się stoi samotnie na stacji,


Z której już dawno nikt, nic nie odjeżdża,

Na której tylko przeszłość jak bezdomny

Krokiem bezpańskim chodniki przemierza,

Do zagadania będąc ciągle skłonnym,


Więc gdy ramieniem mnie szturcha, przechodząc,

Łzy nad tym leję, czego doświadczyłam.

Wybacz mi, niebo, że pod tobą chodząc,

Tego nawyku wciąż się nie pozbyłam,


Gdyż ten silniejszy jest ciągle ode mnie.

Gorycz mój spokój zatem prześladuje.

Staram się, niebo, ale nadaremnie.

Widać za dużo niźli inni czuję.


Przyjdzie mi pewnie żyć w tym utrapieniu

I przez łzy w oczach światu się przyglądać.

Dźwigając krzyże, lecz w osamotnieniu,

W którym to cudów nie wypada żądać.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



czwartek, 26 października 2023

KOCHANEK

Sen, zanim się z łóżka na dobre podniosłam,

Znowu mnie porzucił bez słów pożegnania.

Myśl w głębokiej ciszy zanurzyła wiosła,

Pluszcząc nimi, w łódce leciutko się kłania,


A gdy kark prostuje, trzon w dłoniach trzymając,

Piórem toń przestrzeni odpycha i płynie...

Zza firanki w okno dyskretnie zerkając,

Chcę spojrzeć ucieczki mego snu przyczynie,


Który każdym rankiem jak kot się wykrada

I ciepłem w pościeli, że był, znać mi daje.

Jak kochanek nocą niespodzianie wpada,

I rankiem ucieka, na dzień nie zostaje...


A nim świt leniwie wychyli się blady,

Aby wścibskim słońcem zajrzeć do środka,

Snu już nie ma przy mnie niczym w akcie zdrady,

Ja siedzę na łóżku jak słodka idiotka,


Która porzucana, karmiona kłamstwami

Przy srebrzystych świecach księżyca u progu,

Gdy winylowymi żongluje płytami

Gramofon spokoju czuwający w rogu,


Daje się omotać, uwieźć i omamić,

I owym przelotnym, namiętnym romansem

Spragniona miłości naiwnością splamić,

Po czym się przepycha oraz walczy z czasem


Jakby na peronie przez tłum - korek tłumu! -

By zdążyć pożegnać nim pociąg odjedzie

Mężczyznę, co z sercem i resztki rozumu

Zabrał, zostawiając swą kochankę w biedzie...


Fale wyciszenia na brzeg wypływają

I jakoby dłonią głaszczą mnie po głowie,

Kiedy, odpływając, ponownie wracają

I się odsuwają nim cokolwiek powiem,


Więc milczę i idę jak po mokrej plaży,

W której bosą stopą odciskam swe ślady

Przy wschodzącym słońcu, co, się wznosząc, marzy,

Że przemknie przez niebo w asyście parady


Złocistego światła jak przy reflektorach

I po monodramie w gromkich brawach sławy

Zniknie za kurtyną, gdy nadejdzie pora,

Widząc w swojej roli tylko blask zabawy.


Inaczej z widowni ta scena wygląda.

Trudno dostrzec w życiu, gdyż nas w oczy razi,

To, czego naprawdę każdy z nas pożąda,

Co przez lekkomyślność bezpowrotnie traci...


Łykiem kawę w dłoniach trzymaną dopijam.

Ścielę łóżko, snu zapach wciąż na nim czując.

Rekonstrukcją zdarzeń całą noc przewijam,

Niewiernością kochanka się nie przejmując.


Pewnie wróci nocą jak zwykle skruszony.

Przyjmę go i o nic nawet nie zapytam.

Znów będzie przeze mnie z swych win oczyszczony.

Ponownie odejdzie, kiedy już zaświta.


Wiem, że dzień nadejdzie, w którym to zostanie,

Chwyci mnie w ramiona i już nie wypuści.

Kiedy tak się właśnie między nami stanie,

W rozkoszy miłości całą mnie rozpuści


I się stanę częścią mojego kochanka,

Na pościeli śladem chłodnego wgniecenia.

Pusty pokój zostanie... w oknie firanka

I kubek łaknący kawą napełnienia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 25 października 2023

ARTYSTKA

Nic mnie nie smuci pomimo szarości,

Która za oknem płacze czymś zraniona,

Na którą wiatr się bez współczucia złości,

Która ma prawo czuć się odrzucona.


Kończę kolejnych strof zapisywanie.

Zegar zaprzęga mnie do przyziemności.

Trzeba mi podjąć to przykre wyzwanie,

Choćbym się chciała oddać przyjemności


Bujania w chmurach, błądzenia w obłokach

U boku słońca, co posępne bywa,

Aby na wszystko popatrzeć z wysoka,

Rozeznać, gdzie się los szczwany ukrywa,


Żeby mnie znowu czymś złym nie zaskoczył -

Kiedy mu przyjdzie do żartów ochota,

Wtedy mu spojrzę z zuchwałością w oczy.

Niech się złapany na gorącym mota.


Och, jakże trudno się buty zakłada,

Co mi ołowiem ciążą niemożliwie.

Nie każdy, by żyć przyziemnie, się nada.

Nie każdy czuje się w butach szczęśliwie.


Chciałabym boso nad ziemią móc biegać,

By źdźbła mnie trawy w stopy łaskotały

I aby rosą, co z nich cieknie świeża,

Nogi swobodne w tańcu obmywały.


Mnie nie potrzeba do szczęścia pieniędzy,

Jedynie pióra oraz kałamarza.

Niestety często takim jak ja w nędzy

Zmagać się z dolą czy niedolą zdarza.


Niełatwo ciało wyżywić miłością

Do słów, co których większość nie rozumie.

Dlatego w żalu i z ciężką przykrością,

Choć się w tym dusza odnaleźć nie umie,


Wciskam się w tryby nieciekawej pracy

Kromkami chleba obdarowywana,

A bym wolała miast tej złotej tacy

Na której dają kawior i szampana,


Mieć zaszczyt robić, co kocham szalenie,

Co powołaniem zuchwale nazywam.

Prawdziwą radość daje wszak spełnienie,

Którym niekiedy do lotu się zrywam,


W gwiazdach szybując, ręce rozkładając

Jakbym wszechświaty objąć nimi chciała.

Obym, rozkosznej wolności kosztując,

W ryzy chodników wracać nie musiała,


Lecz... trzeba przerwać to rozkojarzenie,

Bo społeczeństwo mnie za kostki trzyma.

A, że uskrzydla mnie senne marzenie,

Nie wiem, gdzie jawa się kończy, zaczyna.


Na wpółprzytomna zatem funkcjonuję,

Co się wydawać może niemożliwe.

W stanie natchnienia zatem zapisuję,

Co jest w doznaniach więcej niż prawdziwe.


Nie prostą rzeczą jest dla mnie, niestety,

Być rolką, płytką w ogniwie łańcucha.

W tym nie dostrzegam wszak żadnej pociechy.

Do tego ciało mnie tylko przymusza.


Dusza zaś błądzi, hula i żegluje,

Włóczy się w porach dlań nieprzyzwoitych;

Co jutro będzie? - mało się przejmuje,

Kiedy obecny dzień jest niespożyty.


Budzi się wiecznie przed wschodami słońca

I spać nie chodzi, ciągle fantazjując.

Jej aktywności nie uraczę końca,

W niej niepoprawnie wciąż dzieckiem się czując.


I nie dbam o to, czy nadal wypada,

By w moim wieku skakać po kałużach

I biegać w halce, kiedy wieje, pada

Wściekła śnieżyca albo gniewna burza,


Dlatego zawsze, gdy idę do pracy,

Choć się wydaję doń przysposobiona,

Wola z rozsądkiem nieugięcie walczy,

By nie musiała milczeć przymuszona,


Co się objawia wiosną mentalności,

Ciała jesiennym zaś usposobieniem.

Będąc świadomą wrodzonej sprzeczności

Czuwam nad zmysłów swych nie zatraceniem,


Na kartkach tworząc obszerne zapiski,

Które się ulgą błogą okazują.

Każdy, ktokolwiek jest mi szczerze bliski,

Wie, że artyści tak się właśnie czują


I że normalni, cokolwiek to znaczy,

Być nie potrafią - nie dla nich ta nuda.

Tacy, czy w domu, na mieście, czy w pracy,

Się wymykają, gdy tylko się uda,


W fantasmagorie wbrew rzeczywistości,

Co się nie godzi na takie wybryki.

W podskokach pędzą w dzikiej namiętności,

Od przyziemności stosując uniki,


I niczym dziatwa wiszą na gałęziach

Głową do dołu w wianku polnych kwiatów.

I choć ich boli od starości w lędźwiach,

I choć ich mają często za wariatów,


Pędzą pod niebem jakoby latawce

Z bukietem wstążek w potarganych włosach.

Dmuchają bańki mydlane, w dmuchawce.

Są niczym ziarno w niedojrzałych kłosach.


Kiedy odchodzą, co nieuniknione,

Wertują w myślach spisane pragnienia,

Ażeby sprawdzić, co jest niezrobione

I co zasili jedynie marzenia.


Ach... Być artystą to piękny przywilej.

Życie, choć proste, wielce jest bogate.

Wyciska każdą z całej siły chwilę,

Aby zakręcić jak ruletką światem,


Więc czas wiruje niczym karuzela,

Słodko smakują nawet cierpkie żale.

Odejdę zatem w podskokach wesela

I się zaśmieję głośno, i zuchwale.


Niechaj mnie wezmą ludzie na języki.

Jestem artystką, zatem mam to w nosie!

Echem rozrzucę wiersze i wierszyki.

Dam głos i bajkom, dramatom i prozie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 24 października 2023

KOSZMAR

Świat się zatracił w swym przewrażliwieniu,

Więc przywilejów ciągle się domaga.

Obok człowieka przechodzi w milczeniu,

Gdy ten słabości jakiekolwiek zdradza.


Winni być wszyscy wiecznie uśmiechnięci

Niczym czempioni nie do pokonania.

Mnie zaś przekora bardzo często nęci,

By się dopuszczać ów zasad łamania.


Zatem po szczerość sięgam w wypowiedziach,

Co drzazgą w oku bywa towarzystwa,

Bo, jak to bywa zazwyczaj w gawiedziach:

Mówieniem prawdy niewiele się zyska,


Gdyż uczciwością dzisiaj świat się brzydzi,

Honor uznaje za wstrętną przywarę

I godziwości okropnie się wstydzi -

Dżentelmeneria jest bowiem koszmarem.


Pokorne ciele jako ciele zdycha,

Bo mu dwóch matek już ssać zakazano.

Pierwszym jest zawsze, kto się w przód przepycha.

Ostatnich dawno brutalnie zdeptano.


Dziś tylko szata już zdobi człowieka,

Gdyż z człowieczeństwem ten wszak ma niewiele.

Najgłośniej zawsze bogaty narzeka,

By nikt nie sięgnął po jego portfele.


Trwogi dziś nie ma - Boga zagrzebano,

W rynsztok zepchnięto samouwielbieniem.

Niecnotą w złocie w szereg się wepchano,

By w cnotę w błocie uderzyć kamieniem.


W miarę jedzenia apetyt wciąż rośnie,

Co się jedyną stałą utrzymuje,

Więc by głód zapchać i to jak najprościej,

Ze szczebla niżej tych się konsumuje,


Którzy na smyczy są swojego pana

Gotowi zagryźć dla marnej korzyści.

Nie człowiek liczy się, ale wygrana.

Plebs dla rządzących to nędzni statyści,


Więc czy ich setki, czy miliony zginą

W imię urojeń chorej polityki,

Nie będzie żalu to żadną przyczyną,

Lecz cyfrą, która tworzy statystyki.


Na trupach staną w białych rękawiczkach

I z krwią na dłoniach wielcy dyplomaci.

Naród pociechy swe straci w potyczkach,

Co się rządzącym jedynie opłaci,


A mimo tego broń chwyci oburącz

Na oślep ruszy, gdzie mu palcem wskażą.

Świat pychy ciągnie czas w przyszłość ponurą.

Nieliczni mądrze czynić się odważą,


Przez co zostaną całkiem wykluczeni,

Aby głupoty nie zdemaskowali,

Którą się chlubią fałszywi uczeni,

Co lizodupstwem tytuły dostali,


I by na światło dzienne nie wyciekło,

Że się papiery to pana docenta

Prostakom hojnie za zysk rozdawało,

Z chama tak czyniąc wnet inteligenta.


Brzydzę się światem, w którym żyć mi przyszło.

Im krótsze nóżki kłamstwo w nim posiada,

Choć szydłem z worka by rażąco wyszło,

W wysokie progi z sukcesem się wkrada.


Jak się odnaleźć w tym domu bez okien,

Gdzie w kitlach chodzą tylko politycy,

Gdzie każdy tylko jest mizernym prochem,

Bo się ogółu dobro nic nie liczy?!


Jak się wydostać z szamba bez drabiny,

W którym nas topi butem troglodyta,

W którym się gównem warchołów dławimy,

Widząc nad głową diabelskie kopyta?!


Jak rząd obalić, co w siebie wpatrzony

I siłą dzieci z ramion nam wyrywa,

Aby srebrnikiem każdy omamiony

Tańczył do taktu, co nogi podrywa


Batuty ruchem tych, którzy u władzy

Śladem Mengele tłumem dyrygują:

Czy żyć powinni głodni oraz nadzy,

Czy wegetować, szydząc, decydują?!


W świecie już nie ma miejsca dla człowieka.

Dziękować Bogu, że Ten śmierć wymyślił!

Gorszych się czasów zatem nie doczeka,

W których się jeszcze gorszy koszmar ziści


I w którym żreć się między sobą będą

Wynaturzeni, wyzuci z sumienia,

Którzy przygniotą obsadzoną grzędą

Tych, co nie mają nic do powiedzenia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl