Mgła się unosi, wystąpiła z brzegów,
Powodzią bieli zatopiła drzewa,
Jak cień kremowy obfitego śniegu
Puszy się, pierzy, pęczniejąc, dojrzewa,
Więc nic nie widać oprócz smug siwizny,
Z których gdzieniegdzie sterczy splot gałęzi
Jak dłoń topielca, co w miejscu mielizny
Osiadł, choć rzeki nurt w popłochu pędzi.
Będąc za szybą, nie korzystam z światła.
Wtapiam się w ciemność, którą mgła zagęszcza,
W którą się kłębem niczym dymu wkradła,
Przez co widoczność, kurczy się, zawęża.
Skradam się do niej przenikliwym wzrokiem
Jakbym brodziła w bagnistych mokradłach
Niepewnym, chwiejnym, lecz odważnym krokiem,
Mgłę dostrzegając wokół mnie w zwierciadłach,
Jakimi wiszą okna pogaszone
Bloków mieszkalnych w mojej okolicy.
Stąd się opary wydają wzmożone
A świat dla zmysłów nieziemsko dziewiczy.
Nie włączę światła, by zostać w ukryciu,
Gdzie nikt i nic mi wreszcie nie przeszkadza,
Kiedy rozprawiam w zadumie o życiu,
Co mnie ze śmiercią nieustannie zdradza.
Miękko, rozkosznie mgła w przestrzeni chlupie
Jakoby woda w przemoczonych butach,
W których to cisza obcasami tupie,
Po nocy idąc alkoholem struta.
Widząc sterczące konary jak palce,
Wynurzające się z perłowej mazi,
Mniemam, że sunie w przezroczystej halce
Trup szans straconych, co z grobu wyłazi
I uświadamia mi z martwych ów wstaniem,
Że wybór w grze jest tylko obstawieniem,
Weksla in blanco w strachu podpisaniem,
Efektem nędznym marzeń upojeniem,
O czym się często człowiek przekonuje,
Kiedy przez ramię wstecz na siebie patrzy.
Decyzje różne każdy podejmuje,
Których to efekt nierzadko jest straszny,
Bo zgoła inne mamy priorytety,
Gdy w nas dojrzałość karty w ręku trzyma.
Młodość naiwna zaś bywa niestety,
Na nóżkach z gliny jest wzorem olbrzyma,
Więc mniema, że móc, to chcieć przede wszystkim,
Przez co się gniewem unosi wzburzona,
Kiedy jej niemoc zagląda do miski
I bezsilnością krępuje ramiona,
Wtedy się szarpie, miota jak ptak w sieci,
Co go linami oplata, związuje.
Choć ma nadzieję, że w niebo poleci,
Ucząc się latać... nigdy nie szybuje.
W młodości widać tyle, co w mgły bielmie.
Człowiek się rzuca na głęboką wodę,
Którą przepłynąć stara się daremnie,
Gdyż los mu stawia niejedną przeszkodę,
Więc niemożliwym staje się wbrew chęciom,
By móc pokonać prąd odeń silniejszy
I choćby serce z wysiłku mu pękło,
Mimo młodości nie jestże mocniejszym.
Za późno wówczas dostrzega stracone
Szanse na bycie przede wszystkim sobą,
Wszystko jest w życiu potwornie spóźnione,
Przez co się nadal jest obcą osobą,
Która się w lustrze ciągle nam przygląda
Jakby z imieniem nas nie kojarzyła.
Świadomość w lęku odpowiedzi żąda,
By wiedzieć, kiedy i gdzie się zgubiła,
Więc człowiek szuka w myślach wyjaśnienia,
Weryfikując wspomnieniami przeszłość
Jakby w ciemności szukał swego cienia
I jakby fikcją była rzeczywistość...
Czas szybko mija, zaciera granice,
A ludzie błądzą jako we mgle dzieci,
Dlatego często zarzucam kotwicę
Zanim mi słońce znów w oczy zaświeci,
Aby rozeznać: Dokąd dopłynęłam
I z jaką szkodą muszę się pogodzić?;
Skąd się na szlaku owej drogi wzięłam? -
Oraz - Kim jestem, gdy będę odchodzić?
Nie świecę światła, by licha nie kusić.
Z zadumą pragnę być na osobności.
Jakaś metoda być przecież w tym musi,
By z samą sobą dojść do znajomości.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz