środa, 31 maja 2023

ZAPACH OGNIA

Gdzieś... ogień trawi suche gałęzie,

Językiem liże kawałki drewna...

Zda się, że płonie dosłownie wszędzie.

Niesie się z wiatrem jego woń zwiewna.


Aromat kory przezeń spalanej

I pochłaniane słoje żywicy,

Co - płomieniami z drzazg wysysanej -

Czuć szarym dymem w mej okolicy.


Pierś wypełniłam owym zapachem,

Bo mi funduje powrót w dzieciństwo,

Gdzie pod mej babci na belkach dachem

W kaflowej kuchni było ognisko...


I delektuję się ową wonią,

Która przyprawia w domu powietrze,

Kiedy spod fajer iskry w świat gonią,

Gdy się pogrzebacz w płomienie wedrze


Lub gdy jesienią, wieńcząc wykopki,

Pola płonęły pod gwiazd diamentem

Jakoby złota pnące się snopki

Czerwienią niczym powrósłem spięte.


Pamiętam dobrze zapach ziemniaków

W popiele albo też na fajerce

I nie zapomnę przenigdy smaku

Kartofla, który mnie parzył w ręce,


Lub podpłomyków czy bochnów chleba,

Ciasta, co miało być na makaron -

Ten smak dzieciństwa we mnie dojrzewa,

Kiedy ulegam wspomnień mym czarom


Wywoływanych drewna zapachem

Na proch przez ogień przetwarzanego.

Z dymem z ogniska siadam pod dachem,

Aby się wsłuchać w dźwięk chrupiącego


Chrustu, co który płomień oplata,

Przedrzeźnianego zegara tikiem,

Mruczeniem kota, co w kąt się wkrada

Jakoby pieca był kołnierzykiem...


Lubię ten zapach mego dzieciństwa,

Bowiem zawraca nurt rzeki kijem.

Przeszłość się staje więc rzeczywista,

Małą dziewczynką znów we mnie żyje.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




PO KAŻDEJ NOCY

Po każdej nocy staję przed lustrem,

Patrzę się w oczy snem zamroczone.

"Czas mój - powiadam - bywa oszustem...

Zgarnia sprzed nosa, co odłożone" -


Po czym odkręcam szumiący strumień,

Podbieram w dłonie dość zimną wodę

I chociaż dobrze pływać nie umiem

Twarz w niej zanurzam, czując osłodę


I jakby lodu, co w mig topnieje

W moich złączonych i ciepłych palcach,

Dotyk wilgoci, w którym trzeźwieję,

Bo orzeźwienie zmęczenie zwalcza.


Podchodzę później do wszystkich okien

I je otwieram chętnie na oścież

Nawet, gdy świat jest nędznym widokiem,

Gdyż na pogodę nic się nie złoszczę,


Więc bez znaczenia czy wieje, pada,

Czy śniegu ostrzem skórę rozcina.

Niech każda pora w gościnę wpada

Przez drzwi i okna, i luft komina.


Grzeczna nie bywam w pierwszym momencie,

Bowiem wychodzę z domu na spacer

I ignoruję świtu przyjęcie,

Wiedząc, że w drodze też go zobaczę.


Kiedy zaś wracam w progi mieszkania,

Zaparzam kawę, siadam przy stole.

Wiatr rwie firanki, scenę odsłania

Życia, co toczy się w czasu kole


I się powtarza rytuałami

Jakby człek utkwił w pętli do śmierci

Obwarowany bibelotami,

W których zatraca się bez pamięci...


Patrzę na drzewa, co w piruecie

Na jednej nóżce stoją przede mną

W stokrotek z trawy tkanej skarpecie.

Baletu widzę w nich szyk i piękno.


Nie mam ochoty nigdzie się spieszyć.

Tak mało czasu mamy dla siebie...

Chcę się widokiem ów drzew nacieszyć,

Co gałęziami tańczą na niebie.


Kawę wypiłam i debatuję

Nad decyzjami niepodjętymi.

Co dziś ustalę, co zaplanuję?...

Krążę myślami uskrzydlonymi


Nad dnia istotą i powołaniem,

Któremu sprostać by wypadało.

Ściągał z obłoków moje bujanie,

By mnie lenistwo nie zwerbowało,


By przed wieczorem się nie zmiarkować,

Że znów czas okradł mnie ze wszystkiego.

Lubię posiedzieć, lecz nie próżnować,

By nie przegapić czegoś ważnego,


Więc zakazuję rękaw po łokcie

I ruszam skocznie z werwą do pracy,

Bo kiedy umrę, ciało odpocznie,

Póki zaś żyję, niech się uraczy,


Ażeby żalu nie czuć, a szczęście

I satysfakcję niczym wiatr w żaglach,

By czerpać ile się da zawzięcie,

Zwłaszcza że czas nas ciągle ponagla.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 30 maja 2023

JA - MATKA

Wychodzę z domu, by pobyć sama.

Idę ścieżkami utartych szlaków.

Droga przed siebie dobrze mi znana

Pełna rumianków i krwistych maków,


Babki zwyczajnej i koniczyny,

Co fioletowym pomponem kwitnie,

Ciągnie mnie w tunel lip i leszczyny,

Gdzie się zdarzają zdziczałe wiśnie.


Plac zabaw widzę za kasztanami...

A na nim chłopiec na karuzeli

Leży i macha w ciszy nóżkami

Patrząc w baldachim splotów zieleni...


Chyba mnie wyczuł, bo w jednej chwili

Usiadł, machając i krzycząc: "Mamo!".

Widzę go mgliście, bo zewsząd pyli,

Choć rozpoznaję... to nie to samo,


Co było kiedyś, lecz ciągle żywe:

Mój syn sprzed wiosen już jedenastu...

Owe wspomnienie szczerze prawdziwe

Jest jak wołanie do mnie z zaświatów.


Siadam na ławce pod zadaszeniem

Wierzb, co w strumieniu się przeglądają.

Ściska za gardło że mnie wzruszenie...

Lata tak szybko nam umykają,


Iż trudno złapać za choćby skrawek

Czas, co przez palce sprytnie przecieka.

Człowiek ma za nic istotną sprawę -

Schnie mu pod stopą istnienia rzeka


I nim obejrzy się, nim zmiarkuje

Będzie mu trzeba zasnąć na wieki.

Wydech mu z piersi w świat poszybuje.

Na spust się zamkną ciężkie powieki...


Spuściłam głowę tym przygnębiona,

Po czym ocknęłam się niespodzianie,

Bo chłopiec przylgnął w moje ramiona

I przysiągł, że mym mężem zostanie.


Dłonią w już zmarszczek mych rękawiczce

Dotknęłam włosów jego słonecznych,

Spojrzałam w oczy pociechy śliczne

I go objęłam, by był bezpieczny.


Tulił się we mnie z wielką ufnością

Jakoby w skrzydłach bezbronne pisklę.

Czy nakarmiłam go swą miłością?

Czy wypełniłam zadania wszystkie?


Wtem chłopiec zniknął, siejąc dźwięk śmiechu...

Spostrzegłam, że się wśród drzew oddala.

Dźwigałam mnóstwo matczynych grzechów.

Lawina błędów wciąż mnie przywala.


Zastygłam, siedząc z łzami na rzęsach

I nie potrafiąc sobie wybaczyć...

Płaczem mi drżała milcząca szczęka.

Smutną źrenicą mogę zobaczyć


Przeszłość, co zawsze mi towarzyszy,

Kiedy zapuszczam się w dawne miejsca,

Więc kontempluję ją w głuchej ciszy

Według wytycznych myśli i serca...


Wtem mnie telefon wyrwał z zadumy -

W nim głos mężczyzny: "Gdzie jesteś mamo?",

Który się przebił przez wiatru szumy

I nie brzmiał barwą już taką samą


Jak tego chłopca, co wśród drzew zniknął,

Patykiem trawy przed sobą kosząc...

Poczułam nagle, że jest mi przykro.

Oczy nawilgły mi drobną rosą.


Przemknęłam wzrokiem po okolicy

Śladami zdarzeń zapamiętanych.

"W parku, kochanie, naszej dzielnicy,

W którym - dodałam - rosną kasztany."


"Wracasz do domu?" - pyta mnie z troską.

"Tak. Właśnie idę" - mu odpowiadam,

Po czym odbijam się dłonią szorstką

Od ławki w cieniu, gdzie zawsze siadam,


I wolnym krokiem zmierzam z powrotem...

Głowę zadzieram z niedowierzaniem,

Bo ku mnie idzie sprężystym chodem

Mój syn z uśmiechem - moje kochanie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




piątek, 26 maja 2023

W MOIM OGRODZIE

Nadal brakuje mi miejsca na ziemi...

Wszędzie się czuję przejazdem i obca.

Kiedyż się wreszcie sytuacja zmieni?

A może będę w podróży bez końca?


Chciałabym wreszcie zbudzić się z rozkoszą,

Bo z przekonaniem, że jestem u siebie,

Że w mym ogrodzie ptaki śpiewnie głoszą

Różową rysę jasności na niebie;


Że w mym ogrodzie kroplami wilgoci

Trawa skąpana lśni jakoby srebrem,

A w niej się mniszek polny słońcem złoci

I pszczoły płoszą ciszę skrzydeł tembrem;


Że w mym ogrodzie bzem oraz jaśminem,

Kwitnącą lipą pachnie intensywnie,

Grządki się bielą kminku baldachimem,

Który się ścieli w liściastej pierzynie


Mięty pieprzowej i łodyg lubczyku,

Co pióropuszem w bazylię się wplata,

Która wychyla się zza krawężników

Schowana w cieniu przed upałem lata;


Że w mym ogrodzie jesień się rozsiada

W falbanach sukni wielokolorowej

I przy nalewce z melancholią gada

W aurze przyjemnej, mimo że deszczowej;


Że puchem śniegu jak włosem anielskim

Zima przykrywa świat, co hołd jej składa,

Na szybach mrozem koronkowe freski

Niezwykle piękne mistrzowsko rozkłada


I skrzy się cała diamentową szatą,

W koronie sopli skroń dumnie unosi,

Z naręczem ptactwa, co podobne kwiatom,

O suty karmnik ich świergotem prosi...


Byłabym częścią mojego ogrodu

I powiernikiem jego tajemnicy,

Co się poddaje w wersach memu słowu,

Które weń widzi twarz oblubienicy.


Miałabym własny kont na stałe wreszcie -

Namiastkę raju dla tęskniącej duszy,

Będącej gościem i to rzadkim w mieście,

Uciekającej od zmartwień do głuszy.


Niestety muszę się tylko pocieszać,

Do obejść w drodze przez klucz zaglądając,

Że na mnie również ów przywilej czeka,

Przed moim przyjściem kąty zamiatając,


Że kiedyś siądę w ogrodzie spokojnie

Przed klawiaturą spragnioną mych myśli

I że natchnienie wprowadzi się do mnie

Oraz marzenie, które sen ów ziści.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



czwartek, 25 maja 2023

KRES

Bieżnia chodników przyspiesza,

Taśmą więc ciągnie do przodu.

Tłum w owy pęd znów się wmiesza

Spadając prosto do grobu


Niczym w fabryce produkty

Z maszyny w kosz wypluwane.

Zostaną płaszcze i buty,

Łaszki znoszone, zszarpane.


Grabarz przetrzepie kieszenie,

Dzieląc gotówkę z kompanem.

Może zapadnie milczenie

Lub wzniosą toast szampanem.


Cały dorobek rozgrabią,

Kłócąc się o ziarnka piachu.

W sądzie się z sobą rozprawią

O starą papę z ów dachu,


Pod którym zamarły umierał,

W spichlerzach dobra gromadząc,

Przez tłum się w ścisku przedzierał,

By przypodobać się władzom,


By jak najwięcej odłożyć

Na (zwaną) czarną godzinę...

Nie umiał biedaczek pożyć.

Stracił przyjaciół, rodzinę.


Zamknął bezwiednie powieki

Ostatnim tchnieniem sklejone,

Zaś czas... jak kierunkiem rzeki

Popłynął w przeciwną stronę...


Zabraknie w mrowiu podeszew

Tych zostawionych pod trumną...

Biegną ku dziwnej uciesze

Jak nieświadomi, że umrą,


Że wszystko, co wywalczone

I w pocie czoła zdobyte,

Zostanie sprzeniewierzone

Albo w rupieciach ukryte.


A ten, co o to zabiegał,

Dziś zdany na łaskę ludzi,

Będzie golutki że leżał

I nigdy się nie obudzi,


I nie wystroi się więcej,

Z niczego już nie skorzysta.

Banknotów nie dotkną ręce,

Pochłonie go ziemia śliska...


I tyle po nas zostanie.

Ślad pamięć zatrze skutecznie.

Ktoś inny po nas nastanie

I też nie będzie żyć wiecznie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 23 maja 2023

Z WIATREM

Zadrżały rwane lotem okiennice,

Zatrzepotały z drzazg utkanym piórem.

Haków przy ścianie ciążą im kotwice.

Rozpięte skrzydła pragną poczuć chmurę.


Ukrzyżowane jednak cierpieć muszą,

Więc wibracjami lekko podbierane

O mur lotkami związanymi tłuką,

Bo przy framugach na bok rozciągane.


Spojrzałam w okno zwabiona hałasem.

W szyby pędziły wiatru oceany.

Fale spływały na ziemię tarasem,

Pusząc traw w kłębach pieniste tumany.


Drzew się warkocze rozczesały szumem

I szeleszcząco w przestrzeń uderzały.

Trudno jest pojąc ów żywioł rozumem.

Trudno opisać ów widok wspaniały.


Wyszłam na zewnątrz, okno otwierając.

O balustradę wsparłam się balkonu

I podziwiałam, wiatrem przesiąkając,

Ten pęd rydwanów wokół mego domu.


Wtem!... pochłonęła mnie głębia podmuchu,

Na wskroś przeszyło mnie rześkie powietrze.

Niczym jaskółka, gdy leżąc na puchu,

Czułam jak w piersi szybuje mi serce


I toń przecina powiewu jak strzała,

I unik czyni, skręca, w dół pikuje

Jakoby gwiazda, która by spadała,

A wystrzelona znów w niebo startuje.


Nagle mnie chwycił wiatr niczym kochanek,

Pochylił, do ust przylgnął pocałunkiem.

Skacząc, postrącał donice gliniane,

A uciekając, szarpnął z hukiem furtkę...


Stałam czas jakiś jeszcze na balkonie,

Gdyż sprawozdanie echo mi zdawało,

Że się od ziemi odrywają konie,

Których zaprzęgiem ciągle silnie wiało,


Po czym wróciłam do mych obowiązków,

Lecz bez skupienia, co hen!... uleciało...

Krzątam się zatem po moim zakątku,

Choćby się z wiatrem uciec gdzieś w dal chciało.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




ODRZUCENIE

Prześladuje mnie wrażenie, że jestem obok,

Że patrzę na życie, które płynie... za szybą?!

W wydarzeniach i związkach niby jestem sobą -

Tak przynajmniej w relacjach będący mnie widzą...


Lecz w tej, którą obserwuję, się nie dostrzegam...

Moje ciało i gesty oraz temperament,

Ale jej jest wciąż obce to, po co ja sięgam...

Czuję zatem dyskomfort, w świadomości zamęt,


Nie te buty i spodnie, rozciągnięty sweter,

Włosy zaś ułożone niezwykle starannie,

Stopy ciągle zmarznięte, wciśnięte w skarpetę,

Grzeczność okazywana ludziom nienagannie...


Ja ochotę mam jednak na zwiewną sukienkę,

Aby skórę muskała nieśmiałym dotykiem

Jakbym nagość ubrała w przezroczystą mgiełkę

Na ramionach związaną pętelką, guzikiem.


Buty bym założyła mocno odsłonięte...

Kilka splotów rzemieni z kwiatami polnymi,

Które z łąki zostały w bukiety podcięte

Stopami przez marzenia w drogę porwanymi.


We włosy bym wkręciła wiatru roztargnienie

I wpięłabym gwiazd diadem z diamentem księżyca,

By widać było bujne myśli mych natchnienie,

Co rzadko do pokornych stanów się zalicza;


A tak... wpatruję się w siebie - tę całkiem obcą,..

Tę, w której wrzeszczy dusza i woła: "Pomocy!"...

I wiem, że imię moje w niej smakuje gorzko.

Zdradzają to jej smutne, tajemnicze oczy.


Podchodzę nieco bliżej, ażeby jej dotknąć.

Mam bowiem przekonanie, że to nic, prócz farsa...

Chcę tylko się od tego jak najszybciej odciąć,

Bo bycie obok życia już mi nie wystarcza.


Chcę zrzucić z mojej piersi wrogie obciążenie,

By wreszcie móc powietrzem poruszyć me ciało!

Chcę żyć!, a nie móc patrzeć przez szkło na istnienie.

Pragnę, aby się wreszcie we mnie coś zadziało,


Będące mym świadomym siebie przeżywaniem,

Urzeczywistnianiem wrodzonych możliwości

I sedna mego bytu szczerym doznawaniem

Mocnym oraz zachłannym, i wbrew ostrożności!


Podchodzę, szkło rozbijam pięścią mego buntu

I staję oko w oko z tą podobną do mnie,

A ona mnie prowadzi jakoby na sznurku,

Więc idę ufnie za nią, niemal nieprzytomnie.


Po chwili zatrzymuje się przed grupą ludzi

I palcem ich wskazuje ze łzami na rzęsach.

Próbuje coś powiedzieć... - daremnie się trudzi.

Upadła na kolana i w ramion swych pęta.



Poznałam, że to oni na smyczy ją ciągną,

Aby się nie wymknęła i nie wyróżniała,

Przez co we własnym domu czuła się bezdomną

Jakby i samej sobie ciągle przeszkadzała.


Pojęłam - w tym momencie nie ma już ratunku

Ni dla niej, ani dla mnie na przekór wolności.

Życie stało się dla nas formą poczęstunku

Z powodu społeczeństwa, co pretensje rości


I depcze w nas tę inność, której nienawidzi

I której nam zazdrości, bo potrafi latać.

Ja pragnę ją stąd wyrwać - ona zaś się wstydzi

Zdeptanej tożsamości niszczonej przez lata,


Więc... jestem nadal obok jako widz w teatrze

I wciąż niepogodzona z rozdwojeniem jaźni,

Bo bycie obok życia zdaje ból strasznie...

Najtrudniej z odrzuceniem jest się zaprzyjaźnić...

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl