Bieżnia chodników przyspiesza,
Taśmą więc ciągnie do przodu.
Tłum w owy pęd znów się wmiesza
Spadając prosto do grobu
Niczym w fabryce produkty
Z maszyny w kosz wypluwane.
Zostaną płaszcze i buty,
Łaszki znoszone, zszarpane.
Grabarz przetrzepie kieszenie,
Dzieląc gotówkę z kompanem.
Może zapadnie milczenie
Lub wzniosą toast szampanem.
Cały dorobek rozgrabią,
Kłócąc się o ziarnka piachu.
W sądzie się z sobą rozprawią
O starą papę z ów dachu,
Pod którym zamarły umierał,
W spichlerzach dobra gromadząc,
Przez tłum się w ścisku przedzierał,
By przypodobać się władzom,
By jak najwięcej odłożyć
Na (zwaną) czarną godzinę...
Nie umiał biedaczek pożyć.
Stracił przyjaciół, rodzinę.
Zamknął bezwiednie powieki
Ostatnim tchnieniem sklejone,
Zaś czas... jak kierunkiem rzeki
Popłynął w przeciwną stronę...
Zabraknie w mrowiu podeszew
Tych zostawionych pod trumną...
Biegną ku dziwnej uciesze
Jak nieświadomi, że umrą,
Że wszystko, co wywalczone
I w pocie czoła zdobyte,
Zostanie sprzeniewierzone
Albo w rupieciach ukryte.
A ten, co o to zabiegał,
Dziś zdany na łaskę ludzi,
Będzie golutki że leżał
I nigdy się nie obudzi,
I nie wystroi się więcej,
Z niczego już nie skorzysta.
Banknotów nie dotkną ręce,
Pochłonie go ziemia śliska...
I tyle po nas zostanie.
Ślad pamięć zatrze skutecznie.
Ktoś inny po nas nastanie
I też nie będzie żyć wiecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz