Zadrżały rwane lotem okiennice,
Zatrzepotały z drzazg utkanym piórem.
Haków przy ścianie ciążą im kotwice.
Rozpięte skrzydła pragną poczuć chmurę.
Ukrzyżowane jednak cierpieć muszą,
Więc wibracjami lekko podbierane
O mur lotkami związanymi tłuką,
Bo przy framugach na bok rozciągane.
Spojrzałam w okno zwabiona hałasem.
W szyby pędziły wiatru oceany.
Fale spływały na ziemię tarasem,
Pusząc traw w kłębach pieniste tumany.
Drzew się warkocze rozczesały szumem
I szeleszcząco w przestrzeń uderzały.
Trudno jest pojąc ów żywioł rozumem.
Trudno opisać ów widok wspaniały.
Wyszłam na zewnątrz, okno otwierając.
O balustradę wsparłam się balkonu
I podziwiałam, wiatrem przesiąkając,
Ten pęd rydwanów wokół mego domu.
Wtem!... pochłonęła mnie głębia podmuchu,
Na wskroś przeszyło mnie rześkie powietrze.
Niczym jaskółka, gdy leżąc na puchu,
Czułam jak w piersi szybuje mi serce
I toń przecina powiewu jak strzała,
I unik czyni, skręca, w dół pikuje
Jakoby gwiazda, która by spadała,
A wystrzelona znów w niebo startuje.
Nagle mnie chwycił wiatr niczym kochanek,
Pochylił, do ust przylgnął pocałunkiem.
Skacząc, postrącał donice gliniane,
A uciekając, szarpnął z hukiem furtkę...
Stałam czas jakiś jeszcze na balkonie,
Gdyż sprawozdanie echo mi zdawało,
Że się od ziemi odrywają konie,
Których zaprzęgiem ciągle silnie wiało,
Po czym wróciłam do mych obowiązków,
Lecz bez skupienia, co hen!... uleciało...
Krzątam się zatem po moim zakątku,
Choćby się z wiatrem uciec gdzieś w dal chciało.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz