Gdzieś... ogień trawi suche gałęzie,
Językiem liże kawałki drewna...
Zda się, że płonie dosłownie wszędzie.
Niesie się z wiatrem jego woń zwiewna.
Aromat kory przezeń spalanej
I pochłaniane słoje żywicy,
Co - płomieniami z drzazg wysysanej -
Czuć szarym dymem w mej okolicy.
Pierś wypełniłam owym zapachem,
Bo mi funduje powrót w dzieciństwo,
Gdzie pod mej babci na belkach dachem
W kaflowej kuchni było ognisko...
I delektuję się ową wonią,
Która przyprawia w domu powietrze,
Kiedy spod fajer iskry w świat gonią,
Gdy się pogrzebacz w płomienie wedrze
Lub gdy jesienią, wieńcząc wykopki,
Pola płonęły pod gwiazd diamentem
Jakoby złota pnące się snopki
Czerwienią niczym powrósłem spięte.
Pamiętam dobrze zapach ziemniaków
W popiele albo też na fajerce
I nie zapomnę przenigdy smaku
Kartofla, który mnie parzył w ręce,
Lub podpłomyków czy bochnów chleba,
Ciasta, co miało być na makaron -
Ten smak dzieciństwa we mnie dojrzewa,
Kiedy ulegam wspomnień mym czarom
Wywoływanych drewna zapachem
Na proch przez ogień przetwarzanego.
Z dymem z ogniska siadam pod dachem,
Aby się wsłuchać w dźwięk chrupiącego
Chrustu, co który płomień oplata,
Przedrzeźnianego zegara tikiem,
Mruczeniem kota, co w kąt się wkrada
Jakoby pieca był kołnierzykiem...
Lubię ten zapach mego dzieciństwa,
Bowiem zawraca nurt rzeki kijem.
Przeszłość się staje więc rzeczywista,
Małą dziewczynką znów we mnie żyje.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz