Wychodzę z domu, by pobyć sama.
Idę ścieżkami utartych szlaków.
Droga przed siebie dobrze mi znana
Pełna rumianków i krwistych maków,
Babki zwyczajnej i koniczyny,
Co fioletowym pomponem kwitnie,
Ciągnie mnie w tunel lip i leszczyny,
Gdzie się zdarzają zdziczałe wiśnie.
Plac zabaw widzę za kasztanami...
A na nim chłopiec na karuzeli
Leży i macha w ciszy nóżkami
Patrząc w baldachim splotów zieleni...
Chyba mnie wyczuł, bo w jednej chwili
Usiadł, machając i krzycząc: "Mamo!".
Widzę go mgliście, bo zewsząd pyli,
Choć rozpoznaję... to nie to samo,
Co było kiedyś, lecz ciągle żywe:
Mój syn sprzed wiosen już jedenastu...
Owe wspomnienie szczerze prawdziwe
Jest jak wołanie do mnie z zaświatów.
Siadam na ławce pod zadaszeniem
Wierzb, co w strumieniu się przeglądają.
Ściska za gardło że mnie wzruszenie...
Lata tak szybko nam umykają,
Iż trudno złapać za choćby skrawek
Czas, co przez palce sprytnie przecieka.
Człowiek ma za nic istotną sprawę -
Schnie mu pod stopą istnienia rzeka
I nim obejrzy się, nim zmiarkuje
Będzie mu trzeba zasnąć na wieki.
Wydech mu z piersi w świat poszybuje.
Na spust się zamkną ciężkie powieki...
Spuściłam głowę tym przygnębiona,
Po czym ocknęłam się niespodzianie,
Bo chłopiec przylgnął w moje ramiona
I przysiągł, że mym mężem zostanie.
Dłonią w już zmarszczek mych rękawiczce
Dotknęłam włosów jego słonecznych,
Spojrzałam w oczy pociechy śliczne
I go objęłam, by był bezpieczny.
Tulił się we mnie z wielką ufnością
Jakoby w skrzydłach bezbronne pisklę.
Czy nakarmiłam go swą miłością?
Czy wypełniłam zadania wszystkie?
Wtem chłopiec zniknął, siejąc dźwięk śmiechu...
Spostrzegłam, że się wśród drzew oddala.
Dźwigałam mnóstwo matczynych grzechów.
Lawina błędów wciąż mnie przywala.
Zastygłam, siedząc z łzami na rzęsach
I nie potrafiąc sobie wybaczyć...
Płaczem mi drżała milcząca szczęka.
Smutną źrenicą mogę zobaczyć
Przeszłość, co zawsze mi towarzyszy,
Kiedy zapuszczam się w dawne miejsca,
Więc kontempluję ją w głuchej ciszy
Według wytycznych myśli i serca...
Wtem mnie telefon wyrwał z zadumy -
W nim głos mężczyzny: "Gdzie jesteś mamo?",
Który się przebił przez wiatru szumy
I nie brzmiał barwą już taką samą
Jak tego chłopca, co wśród drzew zniknął,
Patykiem trawy przed sobą kosząc...
Poczułam nagle, że jest mi przykro.
Oczy nawilgły mi drobną rosą.
Przemknęłam wzrokiem po okolicy
Śladami zdarzeń zapamiętanych.
"W parku, kochanie, naszej dzielnicy,
W którym - dodałam - rosną kasztany."
"Wracasz do domu?" - pyta mnie z troską.
"Tak. Właśnie idę" - mu odpowiadam,
Po czym odbijam się dłonią szorstką
Od ławki w cieniu, gdzie zawsze siadam,
I wolnym krokiem zmierzam z powrotem...
Głowę zadzieram z niedowierzaniem,
Bo ku mnie idzie sprężystym chodem
Mój syn z uśmiechem - moje kochanie.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz