Otworzyłam okna, by wpuścić powietrze.
Chłodny podmuch poranka wszedł do środka.
Poczułam pocałunek na mojej ręce.
W pokoju się rozsiała kwiatów woń słodka.
Framuga oszklona była usunięta.
Drzwi balkonu wtuliły w ścianę swe skrzydła.
Głowa mi ciążyła wiecznie czymś przejęta
I na spokój myśli zarzucała sidła.
Rozsiadłam się w fotelu mocno zmęczona.
Powieki cerowane były ściegiem rzęs.
Wiatr płaszczem swym otulił moje ramiona,
Po czym z liśćmi rozprawiał, że wszystko ma sens.
Kołysana szelestem odpływałam w dal...
Wiatr wilgotną dłoń przykładał mi do twarzy,
Więc czułam na policzkach jakby zimną stal,
Czekając w bezruchu na to, co się zdarzy.
Kosy się zdawały podfruwać do okna
I się przypatrywać mi wręcz z ciekawością.
Ich partytura w szum się gałęzi wplotła
Powtarzana echem z pieczołowitością,
Więc miałam wrażenie, że świtu muzyka
Grana na pochwałę wschodzącego słońca
Płynie pod stopami taktami strumyka,
Który wartkim nurtem ciągnie się bez końca.
Skroń moja się wtuliła w miękkie oparcie
Lekkością opleciona jak pajęczyną.
Jestem już spóźniona, bo nadal na starcie,
Lecz jest mi obojętne, czy mnie ominą
Sukcesy oraz wieńce laurem zdobione,
Rozkosze, w których zmysły rozsądek tracą.
Idę dziś dla ducha w przyjemności stronę.
Nogi me nad ziemią lajkonikiem skaczą,
A wiatr wokół mnie kręci się kujawiakiem,
Gałązkami listowia w pasie związany.
Siedzę wciąż w fotelu, a dusza zygzakiem
Rusza w parze z wiatrem w wirujące tany.
Może nic dziś nie zrobię, a choć pohulam
Obracana oberkiem w rosnącym tempie.
Siedzę zatem i w fotel się ciałem wtulam.
Gdy się dusza zmęczy, już miejsce mieć będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz