wtorek, 30 listopada 2021

BYCIE SZCZĘŚLIWYM

Nie mów, że pora już zrezygnować,

Na wodzy trzymać wszelkie pragnienia!

Ja siebie nie dam w szufladkę schować.

Mam jeszcze wiele do powiedzenia,


Mam i apetyt na życie w sile,

Która jak skrzydła z pięt Achillesa

Niesie me kroki niczym motyle,

Choć sprawność ciała jej nie przyświeca,


Więc choćbym miała jak Syzyf tyrać

I dzień zaczynać wiecznie od nowa,

Nie dam się przykuć duchem do wyra

Póki nie płata figli mi głowa.


Nie dbam o nastrój, który za oknem:

Czy deszczem, śniegiem sypnie mi w oczy,

Czy zmarznę, czy też może przemoknę -

Świat w każdej szacie bywa uroczy.


Ja nie mam czasu na uciekanie

Przed tym, co bywa nam niewygodne.

Ja nie mam czasu na narzekanie.

Biorę, co daje los, choć to skromne.


Ja nie wybrzydzam i nie przebieram -

Każda minuta na wagę złota.

Przez trud codzienny w przód się przedzieram.

Tak mnie napędza życia ochota.


Dziś już nie tańczę tanga na stole,

W kankanie nogą nie wymachuję.

Nie dbam o huczne, skoczne swawole.

Z naturą w parze wszak spaceruję


I znacznie wolę jej towarzystwo,

Bo szczere bywa oraz cierpliwe.

W niej mam dla ciała i duszy wszystko -

Bycie szczęśliwym jest zaraźliwe.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



JESIEŃ W ROZPACZY

Stukot galopujących kopyt

Przecina niebo tumanem chmur.

Słychać wiatru spłoszony skowyt,

Za którym pędzi obłoków sznur.

Kurz się szarością kłębi i pieni

Jak duch, co zda się z martwych powstawać.

Niebo w koszyku krętych korzeni

Chyba przywykło że się poddawać

Naturze, co rozkapryszona

Raz się uśmiecha, raz znowu łka.

Czym to do tego przymuszona,

Że w swej zmienności uparcie trwa?

Dyliżans kołem wtem cisnął w ziemię,

Aż się pod siłą drzewa ugięły.

Liście skosiły koła promienie.

Gałęzie nagie bunt szumem wszczęły,

A pojazd konny kałużę zbił,

Więc rozprysnęła się kaskadą.

Wiatr się w strumieniach jej wody wił

Niczym zraniony czyjąś zdradą.

Zleciał z błękitów wodospad żalu

Jakoby empatii potwierdzenie.

Plusk przezroczystego z chmur koralu

Leciał z łoskotem płatków na ziemię

I ni to deszczem, ni śniegiem był

Podmuchem siany na wsze strony.

Dźwięczał jak milion tłuczonych szyb

Brokatem w górze rozproszony...

A ja w tych strugach spacerująca

Rozkoszy dziwnej w sercu doświadczam.

Mogę tak chodzić w plusze bez końca -

Szczęście nad szczęściem sobie przywłaszczam.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




poniedziałek, 29 listopada 2021

ODWIEDZINY

Wiem, że czekasz, aż otworzę, za progiem

Z sukienką, różańcem, butami w pudełku.

Chcesz mnie zabrać ze sobą w długą drogę.

Masz dla mnie wyprawkę w niewielkim węzełku.


Nim cię jednak wpuszczę, muszę poprosić,

Abyś się w podróż za bardzo nie spieszyła.

Nie ma się co niecierpliwić i złościć.

Zwlekałabyś, gdybyś tyle, co ja, żyła.


Mam mnóstwo spraw jeszcze do załatwienia,

A poza tym do mnie teraz los się śmieje.

Mam pasje i marzenia do spełnienia,

A pod nogami grunt czasu, co kruszeje.


Zrozumiałabyś mnie, będąc mną samą -

Z dojrzałością na grzbiecie już przemęczonym

I z kartką z kalendarza dawną wyrwaną

Na wozie, co zda się w błocie uwięzionym.


Potrzebuję zatem kilku lat na plus,

By zapiąć codzienność na ostatni guzik.

Nie powtarzaj, proszę, że to pora już.

Niech nadzieja uśmiechnie się na twej buzi.


Nie boję się ciebie – nie jesteś straszna.

Kiedyś przecież będzie trzeba pójść za tobą.

Ta decyzja nie będzie moja własna.

Trudno bowiem pożegnać się ze sobą.


Jeżeli jednak musisz wziąć coś w zastaw,

Zabierz sprawność nóg i pleców – niechaj stracę.

Daj mi tworzyć, choć chwilę – to jest łaska.

Ułomności mej głowy ci nie wybaczę.


Usiądź, proszę, wygodnie przy kominku.

Zagrzeję ci wina z bukietem korzeni,

Poczęstuję kapustą z ziarnem kminku.

Zostaw prezent dla mnie na szafce w sieni.


Nie przymierzę sukienki ani butów.

Celebruję każdą sekundę w minucie.

Masz, proszę, kosz wełny i parę drutów,

I licz, niczym godziny, oczek przekłucie.


Tymczasem będę tuż obok w pokoju

Pochylona w pracy nad mym powołaniem.

Jak skończę, odejdę z tobą w spokoju

Pogodzona z ostatnim mym pożegnaniem.


Założę wtedy sukienkę i buty,

Które przyniosłaś ze sobą w podarunku.

Zakryję ramiona frędzlami chusty.

W progu wzniosę toast z wytrawnego trunku


Za twą wyrozumiałość i wrażliwość,

Za udane me życie, nieprzegapione,

Za twą uczciwość oraz sprawiedliwość,

Za obowiązki z miłością wypełnione.


Później pójdę twoimi stóp śladami,

Czując, że mi dane było być szczęśliwą.

Zostawię wszystko bez żalu za nami -

A anioł piórami przesieje me żniwo.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 26 listopada 2021

ETAT

Stróż anioł dostał nowe zlecenie.

Kontrakt podpisał na polecenie

Pana i Boga Wszechmogącego

A jednocześnie, i szefa swego.

Adres zapisał piórem w notesie

Beńka, co mieszkał we wsi przy lesie.

Spakował bagaż – małą saszetkę,

A w niej różaniec, grzebień, chusteczkę,

Po czym wyruszył w podróż niezwłocznie,

Myśląc, że później sobie odpocznie,

Lecz kiedy dotarł w wskazane miejsce,

Ścisło go w bólu strapione serce.

Beniek okazał się kawalerem.

Co chwilę wzywał jakąś cholerę.

Nóg nigdy nie mył i jądra drapał.

Jak szedł, to chrząkał, stękał i sapał.

A przy posiłku dłubał se w nosie

I mlaskał, siorbał jak małe prosie.

W domu nie sprzątał i puszczał bąki,

Aż mu przed chałupą drzew więdły pąki.

Wódki i kobiet sobie nie skąpił,

A jak se dobrze pojadł i popił,

Wdawał się w bójki, tak bez przyczyny,

Krzycząc na wszystkich: „Wy skurwysyny!”.

Czasu nie tracił na nabożeństwa,

Nawet jak były poważne święta.

Leżał w pierzynie brudny, cuchnący,

Wręcz swym wyglądem odrażający.

Anioł miał przy nim pełno roboty,

Żadnej radości, same kłopoty,

Żadnej wdzięczności ni posłuszeństwa,

Jedynie ogrom cierpień, szaleństwa.

Gdy do sumienia Beńka coś szepnie,

Ten tylko głośno, niczym łoś, beknie,

Więc anioł czuwa jakby przy słupie,

Bo Beniek mówi: „Mam wszystko w dupie”

I nikim, niczym się nie przejmuje,

I jak chce kaprys, tak postępuje.

Bezradny anioł w depresję popadł.

Żal go okrutny goryczą dopadł,

Więc usiadł nocą, pisząc podanie:

Mój Zacny Boże i Dobry Panie.

Zwracam się z prośbą o przydział nowy,

Bo ja do Beńka już nie mam głowy,

Ni cierpliwości, ni sposobności,

By go nakłonić do pobożności.

Uparte z niego stworzenie głupie,

Które powtarza: „Mam wszystko w dupie”.

Nie sypiam, nie jem, po nocach płaczę,

Nic w Beńka życiu bowiem nie znaczę.

W tej bezradności więc uniżenie

Błagam o nowe dla mnie zlecenie.”

Pan Bóg odebrał taką depeszę

I myśli na głos: „Czym go pocieszę?”,

Po czym niezwłocznie na list odpisał:

Zostań dni dziesięć jeszcze od dzisiaj.

Podrzucę jemu ciężką chorobę

Za niezupełnie pełniutką dobę.

Może w cierpieniu się opamięta.

W takich momentach najtwardszy pęka

I jak go zetnie okrutna trwoga,

Leci na oślep do Pana Boga.

Może tym razem też nam się uda

Przez ból, zlęknienie uczynić cuda,

Bo, widzisz, człowiek ciężkie stworzenie…

Nierzadko musi zmóc go strapienie,

By się spamiętał, by się nawrócił.

Ludzie są bardziej niźli zepsuci.

Egoizm zżera ich nędzne serca,

Dobrobyt, zdrowie w głowach przekręca

I za nic mają wtedy bliźniego,

A i nierzadko siebie samego,

I na rzeź idą niczym barany

Jak naród podły, piekłu sprzedany,

Więc by ich dusze z tego ocalić,

Trzeba – tu nie ma czymże się chwalić -

W codzienność wcielić stan wyjątkowy:

Biedę, samotność, ból i choroby.

Zazwyczaj wtedy człowiek mądrzeje

I w krnąbrnym duchu wiarą kruszeje.

Czyń swą posługę przez tydzień cały,

By ci do końca trzy dni zostały.

Jak się chłop w porę nie opamięta,

Po drugiej stronie już spędzi święta

I skończy żywot nędzny na ziemi,

W piekle lądując, jak się nie zmieni.”

Tej samej doby po telegramie

Beniek był w strasznym choroby stanie,

Więc anioł przy nim czuwał wytrwale,

Nim opiekując się wręcz wspaniale.

Leki podawał, strawy gotował,

Prał, sprzątał w chałupie, ciuchy prasował.

Beniek w gorączce, w strachu zawodził

Na spowiedź, modły – wszystko się godził.

Odbył pokutę, Komunię przyjął,

Jak łabędź ugiął się twardą szyją.

Do piersi szkaplerz z skruchą przytulił.

Przed krucyfiksem korzył się, kulił.

Wzruszył się anioł tym nawróceniem,

Więc wynagrodził mu ozdrowieniem,

U Pana Boga o zdrowie prosząc

I w dziękczynieniu pochwały głosząc,

Lecz!, kiedy Beniek wyszedł z choroby

I poczuł siłę jak chłopak młody,

Do swych nawyków wrócił w pośpiechu,

Żyjąc, jak dawniej, w przeciężkim grzechu.

I znów stróż anioł stał jak przy słupie,

Słysząc z ust Beńka: „Mam wszystko w dupie”.

Pan Bóg nie zdzierżył obrotu sprawy.

Stał się stanowczy i mniej łaskawy.

Po Beńka wysłał migiem kostuchę,

Co w ziemię wbiła mu kości kruche.

Stanął więc Beniek przed Majestatem

Jak pochowany, więc pod krawatem

I gdy usłyszał: „Idziesz do piekła!”,

Nagle w nim pycha okropna pękła

I zaczął błagać, i lamentować,

Na piersi ręce w modłach krzyżować,

A Pan Bóg milczy i nóżką tupie,

Po chwili rzecze: „Mam wszystko w dupie.”

Jak Kuba Bogu, tak Pan Bóg Kubie.

Później na głowie człowiek włos skubie

I krzyczy w żalu: „Za jakie grzechy?!”,

Choć w doczesności żył dla uciechy,

Za nic to mając Pana i Boga,

Którego widzi, gdy drży w nim trwoga.

Zważ więc, czy byłbyś ty pobłażliwy,

Gdyby dla ciebie ktoś uszczypliwy,

Poniżał ciebie i gardził tobą,

Chodząc na co dzień z zadartą głową?

Pamiętaj! - Pan Bóg nie jest złośliwy,

Lecz Miłosierny i (!) Sprawiedliwy.

We szczerym żalu, co złe wybaczy,

Ale i karę słuszną wyznaczy,

Bo jak na ziemi zapiszesz siebie,

Takie cię życie czeka i w Niebie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



czwartek, 25 listopada 2021

PYTANIE O CZAS

Czymże jest czas, jeśli nie ulotnym zjawiskiem,

Który przez śmierć znaczenie istnienia odsłania,

Jeżeli nie bytu imieniem i nazwiskiem,

Jeśli nie tym, co nas kruszy oraz pogania?


Czym jest czas, jeśli nie procesem przemijania,

Płynnym przejściem młodości w nieuchronną starość,

Jeśli nie funkcją bicia serc i oddychania?…

Płowieje w nim kolorów odcień w bladą szarość.


To złodziej, co wykrada z życia przyjemności,

Wynosi to, kim dziś jesteśmy, po kryjomu.

Nie spocznie póki nie sięgnie po nagie kości

I nie splądruje po nas bezpańskiego domu.


To kat, co przypomina, że już umieramy,

Obiera nasze ciało jak skórkę z owocu,

Co drwi podle, że wpływu żadnego nie mamy

Na koniec, co zagląda nam do martwych oczu.


To nauczyciel szacunku, jak też miłości

Wobec tego, co wokół jest rzeczywistością,

Wykładający sztukę przyziemnej radości

Czerpanej z drobnych rzeczy, co są codziennością.


To przewodnik po miejscach wartych celebracji,

Wskazujący szlaki decyzji i wyborów,

Czuwający na straży swych sędziwych racji,

Idący w towarzystwie duchów i upiorów.


To archeolog – odtwórca naszej przeszłości

Zbierający skorupy wspomnień zachowanych,

Portretujący zarys naszej tożsamości…

O oczach i twarzy podobnych do nas samych…


To kolekcjoner tego, co po nas zostanie,

Który stanie nad grobem w ciszy pochylony,

Który dłonią z płyty wygłaszcze jedno zdanie

O tym, kto w tej mogile został położony.


Pragniemy go okiełznać, jak również oswoić,

Więc w obrożach zegarów zatrzymać go chcemy.

Próbujemy tym czujność uśnieżyć, upoić -

Zadomowić go w żaden sposób nie możemy.


Widzę zatem odwrotność przekory, uporu,

Że to wszelkie stworzenie jest cyfrą na tarczy,

Nie budzi więc fakt jeden komicznego sporu -

By ktoś umarł zgrzyt tylko wskazówek wystarczy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 23 listopada 2021

SWATY

Lucjan wtargnął do kościoła,

Za proboszczem okiem wodząc.

Księdza po imieniu woła

I, nerwowo w kółko chodząc,

Pochrząkuje z nerwowości,

Z dyskomfortu miejsca tego,

Nie ma bowiem pobożności

I wyznania też żadnego,

Więc go święta ziemia parzy,

Figurami w ślepia kole,

Krzyżem od środka smaży

I obawą drży na czole.

Począł że się Lucek pocić.

Oddech z piersi rwie do przodu.

Pot się na nim zaczął złocić,

A brzuch jęczeć jakby z głodu.

Gniecie Lucek czapkę w dłoni.

I dygoczą nogi, ręce.

Puls mu wali młotem w skroni.

Nie nadąża za nim serce.

Wtem się proboszcz przed ołtarzem

Na kolanach cicho schylił.

Szepcze modły przed obrazem,

A tuż za nim Lucek kwili.

Przyszedł to się pan ukorzyć?!

Czemuż teraz, nie za młodu?!”

Po cóż to się zaraz srożyć -

Jęczy Lucek bez sposobu

Na kapłana wyciszenie,

Które zgniotła akustyka. -

Mam poważne przynaglenie -

Rzecze Lucek i utyka,

Goniąc rychło za kapłanem

Na koślawych swych kończynach. -

Pan pozwoli, że przystanę.

Ból rozsadza nogi w żyłach.”

Ach, to gnała cię do Boga,

Lekkoduchu zatwardziały,

Żadna wiara, ino trwoga,

Kości co cię pokarały?! -

Ryknie proboszcz po kościele,

Załamując w żalu ręce. -

Cóż to, czasu masz niewiele?

Służby ci odmawia serce,

Żeś interes przyszedł ubić,

Z Panem Bogiem licytować,

Co by duszy swej nie zgubić?!”

Nie przyszedłem tu żałować -

Wyznał Lucek głosem hardym,

Pokłon bijąc za pokłonem. -

W życiu się skończyły żarty.

Czas by zajął się mym domem

Ktoś z kobiecą uprzejmością

I zdolnością gotowania.

Tęskni mi się za miłością.

No i mam też hałdy prania.”

Cóż mam zatem z tym wspólnego?! -

Proboszcz gniewnie zapytuje. -

Szukasz we mnie uległego,

Co cię rychło obczęstuje?!”

Pomyślałem, – Lucek duka -

Że kto pragnie być szczęśliwy,

Żony niech w kościele szuka.

To instytut jest uczciwy.

Tu wszak kobiet nie brakuje,

Które wierne być potrafią.

Każda smacznie ugotuje.

Oczu w złości nie wydrapią

I wybaczą, co złe, podłe,

I posłuszne są mężowi,

A w miłości, zda się, szczodre…”

Cóż do tego proboszczowi?!”

Mógłby pan z ambony szepnąć,

Że zna kogoś za mąż wzięcie -

Tu ośmielił się że klepnąć

Księdza w ramię, czując szczęście. -

Ile trzeba, ja zapłacę

I żałować nic nie będę.

O kobietę się wzbogacę.

Na dobytku tym oszczędzę.”

Proboszcz dłonie za pas schował,

By powstrzymać ręce w boju.

Widzi! - Lucek nie żartował,

Co nie daje mu spokoju.

Pan – powiada – niewierzący

I, co już zauważyłem,

Jest też niepraktykujący.

Czy się w czymś to pomyliłem?”

Trafne są to spostrzeżenia -

Wyznał Lucjan z satysfakcją. -

Faktu jednak to nie zmienia,

Więc pochwalę się swą racją,

Że tu znajdę żonę dobrą,

Ułożoną i stateczną...”

A do czego to podobną,

Żeby zdała się bezpieczną

Inwestycją w to małżeństwo,

Co go pan zawrzeć próbuje?!”

Ślub odpada! To szaleństwo!

Ja partnerki poszukuję.”

Pan nie wierzy w Boga – Stwórcę?” -

Pyta proboszcz dociekliwie.

Ja się nigdy nie nawrócę -

Mówi Lucjan dość piskliwie. -

Nauka prawdą jest jedyną.

Wątpliwości nie mam wcale.

Wszystko czegoś jest przyczyną -

Rzecze Lucjan w głos, zuchwale. -

Z dawien dawna wszak wiadomo,

Że od małpy pochodzimy.

Wiara to jest jak Pro Bono,

Więc dlatego się łudzimy,

Że istnieje coś nad nami,

Co nam śmierć zamieni w życie,

I karmimy się bajkami,

Choć wątpimy pewnie skrycie

W te historie z Panem Bogiem,

Co nas zbawi i ocali.

Pan wybaczy, że to powiem...

Wyobraźnię wam się chwali.”

Proboszcz głową przytakuje

Pogrążony w zamyśleniu.

Słów krytyki nie znajduje,

Więc zamyka się w milczeniu.

Chciałbym znaleźć – Lucjan ciągnie -

Panią, która mało gada,

Która myśli tylko o mnie

I się nigdy nie spowiada,

Która robi, co jej każę,

Która zawsze jest w zgodności…

I o jednym tylko marzę,

By się znała na miłości. -

Tu się Lucjan zarumienił,

Mając tylko seks na myśli. -

Mam nadzieję!, - ton swój zmienił -

Że pragnienie me się ziści.”

No, cóż… - kapłan ciężko wzdycha -

Być uczciwym mi wypada,

Więc nie poślę cię do licha,

Choć, co słyszę, to żenada.

Muszę jednak mieć na względzie

Twoje szczęście, drogi panie,

Więc pomogę, a co będzie

I co dalej z tym się stanie,

To nie moje jest zmartwienie

I nie moja przecież sprawa.

Wybacz Panie przewinienie.

Ucierpiała Twoja sława.

Chodźmy – rzecze ksiądz z przymusem. -

Wskażę dziewkę godną ciebie.”

Lucjan biegnie niemal kłusem.

Dokąd?! - jeszcze tego nie wie.

Nagle stają w ZOO przy klatce.

Lucjan patrzy na proboszcza.

To stworzenia też są zacne,

A w nich panna nie najgorsza.

Myślę, że tu pan odnajdzie

Tę jedyną, wymarzoną.

No, i mówiąc też po prawdzie,

Żadna z nich nie będzie żoną,

A partnerką, jak pan pragnął,

Bo o ślub się nie upomni.

Może żadna nie jest ładną,

Ale panu nie wypomni

Wad, uchybień czy też zdrady,

A poiska i przytuli,

Nie szukając nigdy zwady.

W eleganckiej zaś koszuli

Ujdzie w tłumie z swym wyglądem.”

Toż to małpa!” - Lucjan krzyczy.

No pan nie jest też wielbłądem

Albo wołem, co w głos ryczy.

Sam pan mówił, że to przodek!

Więc w czym problem, drogi panie?!

Ma podobną, jak pan, brodę.

No, niech spojrzy że pan na nie.

Wytresujesz pan pod siebie,

Więc posłuszna będzie, zgodna.

Fruwa w drzewach jak po niebie.

Widać! - zdrowa, pewnie płodna.”

Ale małpa mimo wszystko” -

Lucjan dławi się wzruszeniem.

No, kochany, jest mi przykro.

Nic nie zrobię z pochodzeniem,

Do którego się przyznajesz

I się chwalisz wszystkim wszędzie.

Widać, od nich nie odstajesz.

Jakoś między wami będzie” -

Proboszcz Lucka tak pożegnał,

Poklepując po ramieniu.

Który z nich wygrał lub przegrał?

Rozważ w swoim to sumieniu.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl