Mgła mnie spowiła siecią siwej nici,
Szarością dymu kłębiąc się nad ziemią…
Czuję na sobie jej wilgotne wici.
Widzę opary, co w niebo się pienią,
I nic poza tym obłokiem platyny
Zapiętym szczelnie na latarń guziki.
Stoję więc w zwojach tej białej kurtyny,
Choć się nie muszę ukrywać przed nikim.
Słyszę w przestrzeni odgłos jakby deszczu,
Mimo, że niebo nie topi się wcale…
A krople dźwięczą niczym rymy w wierszu,
Trącają w drzewa wód srebrne korale,
Lecz gdy zachodzę pod parasol koron
Nie czuję sznura rozerwanych pereł…
Zatem skąd dźwięki dżdżu się w echu biorą
Takie przejrzyste, krystalicznie szczere?
Spoglądam w płótna splecionych gałęzi
Przesiane dziurą spadających liści
I wiatr dostrzegam, co w konarach siedzi
Pośród blaszanych, mokrych od mgły kiści,
Na których grywa płaczliwe melodie,
Trącając w liście niczym w kastaniety,
A wówczas, klaszcząc, liście brzmią podobnie
Do dżdżu, co leci w pajęcze serwety.
Idę więc dalej w bezdenne mgły tonie,
Oczom nie wierząc, a idąc za słuchem.
Wilgoć ust chłodem całuje me dłonie
I skóra spija z przestrzeni tę pluchę,
Co czuć rośliną szadzią otuloną
I butwiejącą w zardzewiałych kopach
I hojną garścią wzruszenia zroszoną,
I ściętą mrozem o srebrzystych włosach…
A w dali słyszę niewielką ptaszynę,
Która się w klatce gałązek ostała,
Wtulona w piórek puchową pierzynę,
Siedząc skulona, w głos się rozśpiewała.
Podążam dalej niepospiesznym krokiem.
Mgła się powoli od ziemi odkleja.
Świat się roztacza miast i wsi widokiem,
Co horyzontu rozpina mierzeja.
Widząc przede mną to dnia przebudzenie,
Wracam do domu nim wypłyną tłumy,
A za mną sunie świtu rozmarzenie
Na wzór pokornej i dostojnej dumy,
Co, jak na balu, w sukni z trenem schodzi,
Spływając z stopni krokami kaskady,
I wdzięcznym pięknem zapędy łagodzi,
I płynie gracją roztańczonej trawy,
Dzięki i czemu poranek przy kawie
Sprawia mi zawsze mnóstwo przyjemności.
Wówczas w refleksjach sumienia się bawię,
Czując w mym sercu przypływ szczęśliwości,
Która docenia traconą minutę
I każdą nową, co z zegara spada.
Me przemijanie nie jest tym zatrute,
Że w nim się radość przez kruchość rozpada.
Tyle jest wokół przecudnej natury,
Która mnie zawsze drobiazgiem zachwyca,
Że świat mój nie jest przenigdy ponury,
Bo właśnie ona radość mi przemyca,
Więc idę rankiem, nim ktoś się obudzi,
Na krótki spacer u jej boku właśnie.
Pomimo braku jeszcze śpiących ludzi -
Z naturą w parze na co dzień jest raźniej.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz