Lucjan wtargnął do kościoła,
Za proboszczem okiem wodząc.
Księdza po imieniu woła
I, nerwowo w kółko chodząc,
Pochrząkuje z nerwowości,
Z dyskomfortu miejsca tego,
Nie ma bowiem pobożności
I wyznania też żadnego,
Więc go święta ziemia parzy,
Figurami w ślepia kole,
Krzyżem od środka smaży
I obawą drży na czole.
Począł że się Lucek pocić.
Oddech z piersi rwie do przodu.
Pot się na nim zaczął złocić,
A brzuch jęczeć jakby z głodu.
Gniecie Lucek czapkę w dłoni.
I dygoczą nogi, ręce.
Puls mu wali młotem w skroni.
Nie nadąża za nim serce.
Wtem się proboszcz przed ołtarzem
Na kolanach cicho schylił.
Szepcze modły przed obrazem,
A tuż za nim Lucek kwili.
„Przyszedł to się pan ukorzyć?!
Czemuż teraz, nie za młodu?!”
„Po cóż to się zaraz srożyć -
Jęczy Lucek bez sposobu
Na kapłana wyciszenie,
Które zgniotła akustyka. -
Mam poważne przynaglenie -
Rzecze Lucek i utyka,
Goniąc rychło za kapłanem
Na koślawych swych kończynach. -
Pan pozwoli, że przystanę.
Ból rozsadza nogi w żyłach.”
„Ach, to gnała cię do Boga,
Lekkoduchu zatwardziały,
Żadna wiara, ino trwoga,
Kości co cię pokarały?! -
Ryknie proboszcz po kościele,
Załamując w żalu ręce. -
Cóż to, czasu masz niewiele?
Służby ci odmawia serce,
Żeś interes przyszedł ubić,
Z Panem Bogiem licytować,
Co by duszy swej nie zgubić?!”
„Nie przyszedłem tu żałować -
Wyznał Lucek głosem hardym,
Pokłon bijąc za pokłonem. -
W życiu się skończyły żarty.
Czas by zajął się mym domem
Ktoś z kobiecą uprzejmością
I zdolnością gotowania.
Tęskni mi się za miłością.
No i mam też hałdy prania.”
„Cóż mam zatem z tym wspólnego?! -
Proboszcz gniewnie zapytuje. -
Szukasz we mnie uległego,
Co cię rychło obczęstuje?!”
„Pomyślałem, – Lucek duka -
Że kto pragnie być szczęśliwy,
Żony niech w kościele szuka.
To instytut jest uczciwy.
Tu wszak kobiet nie brakuje,
Które wierne być potrafią.
Każda smacznie ugotuje.
Oczu w złości nie wydrapią
I wybaczą, co złe, podłe,
I posłuszne są mężowi,
A w miłości, zda się, szczodre…”
„Cóż do tego proboszczowi?!”
„Mógłby pan z ambony szepnąć,
Że zna kogoś za mąż wzięcie -
Tu ośmielił się że klepnąć
Księdza w ramię, czując szczęście. -
Ile trzeba, ja zapłacę
I żałować nic nie będę.
O kobietę się wzbogacę.
Na dobytku tym oszczędzę.”
Proboszcz dłonie za pas schował,
By powstrzymać ręce w boju.
Widzi! - Lucek nie żartował,
Co nie daje mu spokoju.
„Pan – powiada – niewierzący
I, co już zauważyłem,
Jest też niepraktykujący.
Czy się w czymś to pomyliłem?”
„Trafne są to spostrzeżenia -
Wyznał Lucjan z satysfakcją. -
Faktu jednak to nie zmienia,
Więc pochwalę się swą racją,
Że tu znajdę żonę dobrą,
Ułożoną i stateczną...”
„A do czego to podobną,
Żeby zdała się bezpieczną
Inwestycją w to małżeństwo,
Co go pan zawrzeć próbuje?!”
„Ślub odpada! To szaleństwo!
Ja partnerki poszukuję.”
„Pan nie wierzy w Boga – Stwórcę?” -
Pyta proboszcz dociekliwie.
„Ja się nigdy nie nawrócę -
Mówi Lucjan dość piskliwie. -
Nauka prawdą jest jedyną.
Wątpliwości nie mam wcale.
Wszystko czegoś jest przyczyną -
Rzecze Lucjan w głos, zuchwale. -
Z dawien dawna wszak wiadomo,
Że od małpy pochodzimy.
Wiara to jest jak Pro Bono,
Więc dlatego się łudzimy,
Że istnieje coś nad nami,
Co nam śmierć zamieni w życie,
I karmimy się bajkami,
Choć wątpimy pewnie skrycie
W te historie z Panem Bogiem,
Co nas zbawi i ocali.
Pan wybaczy, że to powiem...
Wyobraźnię wam się chwali.”
Proboszcz głową przytakuje
Pogrążony w zamyśleniu.
Słów krytyki nie znajduje,
Więc zamyka się w milczeniu.
„Chciałbym znaleźć – Lucjan ciągnie -
Panią, która mało gada,
Która myśli tylko o mnie
I się nigdy nie spowiada,
Która robi, co jej każę,
Która zawsze jest w zgodności…
I o jednym tylko marzę,
By się znała na miłości. -
Tu się Lucjan zarumienił,
Mając tylko seks na myśli. -
Mam nadzieję!, - ton swój zmienił -
Że pragnienie me się ziści.”
„No, cóż… - kapłan ciężko wzdycha -
Być uczciwym mi wypada,
Więc nie poślę cię do licha,
Choć, co słyszę, to żenada.
Muszę jednak mieć na względzie
Twoje szczęście, drogi panie,
Więc pomogę, a co będzie
I co dalej z tym się stanie,
To nie moje jest zmartwienie
I nie moja przecież sprawa.
Wybacz Panie przewinienie.
Ucierpiała Twoja sława.
Chodźmy – rzecze ksiądz z przymusem. -
Wskażę dziewkę godną ciebie.”
Lucjan biegnie niemal kłusem.
Dokąd?! - jeszcze tego nie wie.
Nagle stają w ZOO przy klatce.
Lucjan patrzy na proboszcza.
„To stworzenia też są zacne,
A w nich panna nie najgorsza.
Myślę, że tu pan odnajdzie
Tę jedyną, wymarzoną.
No, i mówiąc też po prawdzie,
Żadna z nich nie będzie żoną,
A partnerką, jak pan pragnął,
Bo o ślub się nie upomni.
Może żadna nie jest ładną,
Ale panu nie wypomni
Wad, uchybień czy też zdrady,
A poiska i przytuli,
Nie szukając nigdy zwady.
W eleganckiej zaś koszuli
Ujdzie w tłumie z swym wyglądem.”
„Toż to małpa!” - Lucjan krzyczy.
„No pan nie jest też wielbłądem
Albo wołem, co w głos ryczy.
Sam pan mówił, że to przodek!
Więc w czym problem, drogi panie?!
Ma podobną, jak pan, brodę.
No, niech spojrzy że pan na nie.
Wytresujesz pan pod siebie,
Więc posłuszna będzie, zgodna.
Fruwa w drzewach jak po niebie.
Widać! - zdrowa, pewnie płodna.”
„Ale małpa mimo wszystko” -
Lucjan dławi się wzruszeniem.
„No, kochany, jest mi przykro.
Nic nie zrobię z pochodzeniem,
Do którego się przyznajesz
I się chwalisz wszystkim wszędzie.
Widać, od nich nie odstajesz.
Jakoś między wami będzie” -
Proboszcz Lucka tak pożegnał,
Poklepując po ramieniu.
Który z nich wygrał lub przegrał?
Rozważ w swoim to sumieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz