Kimże ja jestem jeśli nie okruchem?
Świat się rozciąga po bezkresy nieba.
Czas pędzi w przestrzeń niezłapany słuchem
I wzrokiem też się uchwycić go nie da.
Jedynie wiedza tylko pozostaje,
Że nikt, nic nie trwa nigdy długowiecznie.
Historia w liściach wieści swe rozdaje
Krucha, podobna wypalonej świeczce.
Stoję z rękoma jak z wiosłami w górze
Gotowa falą wiatru, hen!, popłynąć,
Lecz nogi wiążą dziko pnące róże -
Takiej mielizny nie da się wyminąć.
Wtem przypływ smaga podmuchem me ciało.
Głębia wszechświata pochłania mnie całą.
Nie dbam, co wokół mnie się będzie działo.
Bratam się z chwilą ulotnie wspaniałą
I czuję nagle jak ziemia odpływa,
Jak się wysuwa spod stóp nieruchomych,
Jak jakaś siła lekko mnie podrywa
I ciągnie w gwiazdy ruchem wahadłowym,
Więc się kołyszę w rześkiej nieważkości
Na wskroś przeszyta przyjemności dreszczem
I się rozpływam w całej rozciągłości,
Krzycząc w rozkoszy bezsensownie: „Jeszcze!”…
A echo sieje, rozsiewa mą duszę
I ciało kruszy jakby w palcach szczyptą.
Przyziemność wzywa, więc wrócić doń muszę,
Choć jest mi z tego powodu wciąż przykro,
Bo niczym kropla wody we spiekocie
Spijana suszą powoli, ostrożnie
Skłaniam się ufnie ku wielkiej ochocie,
By wejść w codzienność do kropli podobnie,
Więc łyk ostatni kawy mnie wyrywa
Ze stanu, który zda się odprężeniem.
Zegar pobudkę złośliwie wygrywa -
Czas się pożegnać z mym sennym marzeniem.
Zatem odkładam na bok filiżankę
Wstaję z uporem obowiązkowości,
Patrzę na życie w domu przez firankę…
Kiedyś mnie zegar i z życia wyprosi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz