czwartek, 18 listopada 2021

ŁYK KAWY

Kimże ja jestem jeśli nie okruchem?

Świat się rozciąga po bezkresy nieba.

Czas pędzi w przestrzeń niezłapany słuchem

I wzrokiem też się uchwycić go nie da.


Jedynie wiedza tylko pozostaje,

Że nikt, nic nie trwa nigdy długowiecznie.

Historia w liściach wieści swe rozdaje

Krucha, podobna wypalonej świeczce.


Stoję z rękoma jak z wiosłami w górze

Gotowa falą wiatru, hen!, popłynąć,

Lecz nogi wiążą dziko pnące róże -

Takiej mielizny nie da się wyminąć.


Wtem przypływ smaga podmuchem me ciało.

Głębia wszechświata pochłania mnie całą.

Nie dbam, co wokół mnie się będzie działo.

Bratam się z chwilą ulotnie wspaniałą


I czuję nagle jak ziemia odpływa,

Jak się wysuwa spod stóp nieruchomych,

Jak jakaś siła lekko mnie podrywa

I ciągnie w gwiazdy ruchem wahadłowym,


Więc się kołyszę w rześkiej nieważkości

Na wskroś przeszyta przyjemności dreszczem

I się rozpływam w całej rozciągłości,

Krzycząc w rozkoszy bezsensownie: „Jeszcze!”…


A echo sieje, rozsiewa mą duszę

I ciało kruszy jakby w palcach szczyptą.

Przyziemność wzywa, więc wrócić doń muszę,

Choć jest mi z tego powodu wciąż przykro,


Bo niczym kropla wody we spiekocie

Spijana suszą powoli, ostrożnie

Skłaniam się ufnie ku wielkiej ochocie,

By wejść w codzienność do kropli podobnie,


Więc łyk ostatni kawy mnie wyrywa

Ze stanu, który zda się odprężeniem.

Zegar pobudkę złośliwie wygrywa -

Czas się pożegnać z mym sennym marzeniem.


Zatem odkładam na bok filiżankę

Wstaję z uporem obowiązkowości,

Patrzę na życie w domu przez firankę…

Kiedyś mnie zegar i z życia wyprosi.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz